Jadąc z Lizbony na północ, docieramy do Estremadury w niecałe dwie godziny. Wyżynna kraina między Tagiem i Atlantykiem  jest najeżona zabytkami, z których cztery trafiły na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Co kilka kilometrów na horyzoncie pojawia się okazały zamek, królewski pałac lub stare opactwo. Po drodze mijamy pątników, dla których celem stała się święta Fatima. Na placu przed neobarokową bazyliką z wapienia ze strzelistą wieżą mieści się milion pielgrzymów - dwa razy więcej niż na Placu św. Piotra w Rzymie.

Sintra - Pałace we mgle

Była uroczą kryjówką europejskich arystokratów i artystów poszukujących łagodnego klimatu. 21-letni George Byron napisał o niej: „Osada pod każdym względem najbardziej urokliwa w Europie. Pałace i ogrody wystające spod skał, kaskady i urwiska, klasztory na niezwykłych wzniesieniach, a w oddali ocean i Tag”.
Trzeba mieć szczęście, by trafić tu, gdy poranne mgły ścielą się nad pałacami i lasami Sintry. Alejki parku krajobrazowego akurat toną w deszczu, a górujące nad miastem stożkowe kominy Palacio Nacional de Sintra wyglądają tajemniczo i smętnie.
– Nie wiadomo, jakim cudem ten 700-letni pałac przetrwał straszne trzęsienie ziemi w 1755 r., gdy katedry rozpadały się jak domki z kart – dziwi się Antonio, nasz przewodnik.
Byron w czasie pobytu w Sintrze nie mógł widzieć baśnio-wego Palacio Nacional da Pena (Pałacu Skalnego). Słodki, żółto-różowy pałac ozdobiony wieżyczkami tkwi na wierzchołku wzniesienia niczym tort weselny. To dzieło księcia Ferdynanda, króla-artysty, który w latach 40. XIX wieku zlecił budowę na fundamentach dawnego klasztoru.
Po kilku minutach ostrego marszu pod górę stajemy u pałacowych wrót. Przed nami świat jak z bajki – baszty, minarety, zwodzone mostki, kapiące ozdobami komnaty.
W eklektycznym pałacu oglądamy Salę Arabską z orientalny-mi freskami na ścianach i sklepieniach, Pokój Hinduski słynący z ręcznie wyrzeźbionych mebli. Jest też kaplica z imponującym XVI-wiecznym ołtarzem, w której zapewne książę gorliwie się modlił. W kuchni na wielkiej tablicy królowa Marysieńka, żona Ferdynanda, miała zwyczaj pisać, co będzie podane do stołu. Stąd wiemy, że chętnie serwowano prosię a la Negrais, wieprzowinę a la Merces i pieczone jagnię. Dzień kończyły wina, likiery, kawy, i sławne „queijadas”, serniki.


Obidos- Średniowieczna przystań

XIII wieku Obidos leżało nad morzem, od którego zostało potem odcięte. Szum fal wdzierał się do środka przez mury obronne i niósł głośnym echem po kamiennych uliczkach. Wejścia do miasta strzeże brama Porta da Vila, wyłożona słynnymi „azulejos”, portugalskimi kafelkami. Do centrum docieramy pieszo Rua Direita, główną ulicą handlową, wybrukowaną kocimi łbami. Ruch samochodów wstrzymany, taksówek nie ma, więc ciągniemy za sobą walizki. Ale Obidos jest warte wyrzeczeń. Bardzo lubił przyjeżdżać tu angielski pisarz Graham Greene. Miasteczko rozsławiła Izabela Aragońska, która zakochała się w tutejszym zamku mauretańskim, otrzymanym w 1282 r. w prezencie ślubnym od męża, króla Dionizego. Zwyczajowi temu hołdowali potem kolejni władcy, przekazując zamek swoim wybrankom.


Zanurzamy się w labiryncie wąziutkich ulic, ozdobionych szpalerem pobielonych domów i kwieciem bugenwilli. Oglądamy kolorowe ogródki otoczone murkami. W renesansowym kościele Santa Maria ściany lśnią od „azulejos”. W 1441 r. odbyły się tutaj głośne zaślubiny przyszłego króla Alfonsa V z kuzynką Izabelą. Pan młody miał wówczas dziesięć lat, zaś panna młoda osiem! – Tradycja zawierania ślubów w Santa Maria wciąż jest żywa, tylko wiek nowożeńców się zmienia – żartują mieszkańcy.
Na koniec wizyty w Obidos warto skosztować przedniej wiśniówki, „gindżinii”. Manoel z celebrą nalewa trunek do wąskich kieliszków. Kiedyś prowadził sklep ze starociami, który przerobił na pub. Odtąd interes świetnie się kręci. Na ścianach tykają stare zegary, przy długich drewnianych stołach komplety gości. Szczęśliwi w Obidos czasu nie liczą.


Wybrzeże - koronki i spódnice

Jest to prawdziwy raj dla plażowiczów, surferów i żeglarzy. Ale niewiele pięknych wiosek rybackich oparło się komercji, ocalało zaledwie kilka wartych obejrzenia. Wśród nich słynące z koronek Peniche, choć jego urodę coraz skuteczniej przysłaniają nowoczesne wieżowce. W lokalnej szkole koronkarstwa zastajemy kobiety wyszywające serwetki. – Bom dia. Como vai? Co słychać? – zagaduje nasz przewodnik. – Tudobem. Wszystko w porządku. Może chcesz pohaftować? – żartują i znów pogrążają się w robótkach. Ktoś musi podtrzymać tradycję.
Do śnieżnobiałych koronek jakoś nie przystaje ponura Fortaleza z dawnym więzieniem. Trzymano w nim przeciwników reżimu Salazara, wyzwolonych dzięki rewolucji goździków (25 kwietnia 1974 r.). Teraz mieści się tu muzeum, więc bezkarnie oglądamy maleńkie cele z oknami skierowanymi na ocean, salę tortur z pełną inscenizacją. O twierdzy robiło się głośno, kiedy któremuś z więźniów udawało się skoczyć z wysokiego muru na sznurze do morza. Lista brawurowych fugas, ucieczek, okazuje się całkiem długa.
Na północ od Peniche leży inna ciekawa rybacka wioska – Nazare. Nadmorska promenada, przy której opieka się na ruszcie sardynki, żyje właściwie 24 godziny na dobę. Według legendy nazwa miejscowości pochodzi od figurki Matki Boskiej, którą w IV w. przywiózł z Nazaretu grecki mnich. Figurkę można zobaczyć w kościele położonym w sąsiednim Sitio na wysokiej skale, dokąd prowadzi zębata kolejka.
Prawdziwą atrakcją Nazare stały się... stare kobiety w chustkach na głowach i kolorowych spódnicach z mnóstwem halek – podobno dopiero siedem ich warstw skutecznie chroni przed wiatrem znad Atlantyku! Kiedy przy swoich straganach śpiewają, tańczą i zadzierają do góry spódnice, trudno oprzeć się takiej promocji. Wypada kupić pyszne orzeszki lub chałwę.



Alcobaca – królewskie love

Niewielką Alcobacę odwiedza się tylko z powodu wspaniałego opactwa cystersów z XII w. (na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO). Zwiedzającym udostępniono zaledwie część, ale i tak to, co się ogląda, budzi podziw. Surowe, nastrojowe wnętrze klasztoru św. Marii zostało dopracowane w najdrobniejszych detalach. Podziwiamy 20-metrowe, strzeliste łuki podtrzymujące sklepienie oraz prostotę gotyckiego stylu w trzynawowym kościele, gdzie ołtarz główny zdobi jedynie krucyfiks i posąg Chrystusa. Naprawdę piorunujące wrażenie robi przestrzeń – kościół ma 109 metrów długości, co czyni go największą świątynią Portugalii.
W skąpym świetle wpadającym przez nieduże okna dostrzegamy słynne grobowce nieszczęśliwych kochanków – króla Piotra I i Ines de Castro, podstępnie zamordowanej na zlecenie jego ojca. Delikatne rzeźby i fryzy na wapiennych nagrobkach są wymownym świadectwem ich tragicznego love story. Król obstawał, by grobowce ustawiono naprzeciw siebie, by w dzień Sądu Ostatecznego mógł zobaczyć wybrankę jako pierwszą.
Z ambony można przejść tajnymi schodami prosto do klasztornej kuchni. Na potężnych rusztach dało się upiec naraz siedem wołów! Przy długim kamiennym stole mogło zasiąść stu mnichów. Jedli na zmiany, bo było ich tysiąc! Żyli nadzwyczaj skromnie, zgodnie z regułą św. Bernardyna, że tylko modlitwa i praca w milczeniu czynią dusze piękniejszymi. Klasztor opuszczamy z mocnym postanowieniem poprawy.


Tomar - Śladami templariuszy

Tomar, w przeciwieństwie do Alcobacy, nie żyje w cieniu jedne-go zabytku. Piękne miasteczko przecięte szachownicą uliczek to świetne miejsce na krótki wypad. Kiedy na wieży zegarowej przy kościele św. Jana Baptysty wybija 12.00, lepiej schować się przed południowym słońcem w tawernie.
Templariuszy do Tomaru ściągnął król Portugalii w XII w. do walki z Maurami. Naszym celem jest górujący nad miastem średniowieczny zamek Zakonu Chrystusa (wcześniej zakon templariuszy). Wpadamy tam w labirynt schodków, krużganków, korytarzy, komnat, tarasów. W półmroku tkwi samotny posąg ubiczowanego Chrystusa. Potężny klasztor (na liście UNESCO) ma w sobie coś z gotyckiego dreszczowca. – Widać tu niezwykłą harmonię stylów: romańskiego, gotyckiego, renesansowego i manuelińskiego, charakterystycznego dla Portugalii – zauważa Antonio. Ulubionym obiektem fotografów stało się słynne manuelińskie okno, którego zdobienia są orgią maków, wawrzynów, splątanych lin i kotwic. Najważniejszą częścią klasztoru jest jednak XII-wieczna Rotunda, przypominająca rozkładem jerozolimski Grób Pański. Sanktuarium pełne jest ściennych malowideł i rzeźb ilustrujących żywot Chrystusa.
Niegdyś w zakonie żyło 150 mnichów. Zaglądamy do cel: proste sprzęty, twarde łoża. – Rekompensatą za to musiało być portugalskie słońce. I wyborne wina – śmieje się Antonio.