Jest tam kościół pod wezwaniem św. Piotra (Saint-Pierre-de-Montmartre), bez porównania mniejszy i skromniejszy, wielokrotnie przebudowywany, ale i wielokrotnie starszy niż bazylika. Nie mniej niż ona wart odwiedzin – z czterema pięknymi romańskimi kolumnami, które są unikalnym w skali Paryża śladem tego stylu, z wczesnogotyckim sklepieniem i grobowcem królowej Adelajdy Sabaudzkiej – fundatorki opactwa (XII wiek). To z tego właśnie miejsca, za czasów rzymskich, gdy wzgórze wznosiło się jeszcze daleko poza miastem, wywodzi się nazwa i legenda Montmartre’u. To tam powstała świątynia i klasztor benedyktyński dla upamiętnienia męczeństwa – w połowie III w. – pierwszego biskupa Paryża (wtedy Lutecji), św. Dionizego.
Montmartre to w starej francuszczyźnie „góra męczeństwa”. Dionizego ścięto, ale – według pradawnej legendy – święty nie upadł, tylko podniósł swoją głowę z ziemi i niosąc ją przed sobą poszedł kilka kilometrów dalej, na północny wschód, do miejsca, gdzie został pochowany i gdzie ponad jego grobem zbudowano bazylikę, obecnie katedralną. Jest inna, lecz godna zachwytu nie mniej niż katedra Notre-Dame.
Żeby do niej dotrzeć, trzeba zejść ze wzgórza, najlepiej siecią oplatających je malowniczych uliczek – może wstępując po drodze do bistro „Tabac des 2 Moulins” (15, rue Lepic), w którym pracowała Amelia z filmu Jean-Pierre Poulaina, i które jest teraz masowo nawiedzane przez turystów – do stacji metra Clichy na placu Clichy. I dojechać pociągiem linii 13 (uwaga na kierunek, bo dalej linia się rozwidla!) do stacji St. Denis-Basilique, czyli bazyliki św. Dionizego.
Wznosi się ona w sercu miasta, a właściwie dzielnicy St. Denis, po drugiej stronie obwodnicy prowadzącej wzdłuż administracyjnych, XIX-wiecznych granic Paryża. Gdybyśmy jednak poruszali się tylko w tych granicach, wiele byśmy stracili. Mieszka w nich bowiem mniej niż połowa rzeczywistych paryżan i nie obejmują one ani dzielnicy Défense, ani np. majestatycznego zamczyska Château de Vincennes w otulinie lasku Vincennes, przy terminalu metra linii 1.



Budowniczym bazyliki St. Denis w jej obecnym kształcie, w połowie wieku XII, ich św. Dionizy pomylił się z innym Dionizym, który żył o trzy stulecia później, i z Dionizym Aeropagitą, który należał do uczniów Jezusa. To ten drugi – chrześcijański myśliciel z Syrii pisał i dowodził, że „Bóg jest światłem”. Ale opat Suger był przekonany, że działa w duchowej spójni z patronem swojego klasztoru i kazał architektom wpuścić do wnętrza nowej świątyni jak najwięcej światła. Ci zaś odkryli, że oparcie konstrukcji kościoła na systemie łuków ostrych i oporowych zamiast ciężkich, romańskich filarów, pozwala urozmaicać mury znacznie większymi i liczniejszymi oknami. Łuk ostry przypomina ręce złożone do modlitwy, a światło przepuszczone przez różnokolorowe witraże tworzy niezwykłą atmosferę. Tak powstał gotyk. Bazylika St. Denis jest pierwszą budowlą w tym stylu. Stamtąd rozprzestrzenił się po świecie.
Jest nieco mniejsza niż jej siostrzyca Notre-Dame, trójnawowa. Obfituje w przedromańską, romańską i gotycką rzeźbę – zarówno na zewnątrz, jak w środku, a przede wszystkim wieńczącą groby królów frankońskich i francuskich oraz członków ich rodzin. Bo bazylika katedralna St. Denis jest niejako odpowiednikiem naszej katedry na Wawelu. Królów i książęta krwi chowano tam od VII wieku, a rzeźby były dziełem wybitnych mistrzów swoich epok – takich jak Germain Pilon czy Primaticcio (XVI w.), i najczęściej portretami zmarłych, nieraz arcydziełami, jak pamiętny, wspólny nagrobek Karola V i królowej Bony. Ocalone w kamieniu twarze i sylwetki ludzi z tak odległych czasów, do których tulą się kamienne pieski – symbol wierności Kościołowi i jego naukom – budzą prawdziwe wzruszenie.
Natomiast z przerażeniem dowiadujemy się o barbarzyństwach Wielkiej Rewolucji Francuskiej, podczas której nagrobki zdemolowano, a kości wrzucono do wspólnego dołu w katakumbach. Szczęśliwie wiele rzeźb ocalało, część można było zrekonstruować. W okresie Restauracji, w XIX w. pochowano tam jeszcze ostatnich Burbonów – zgilotynowanych małżonków Ludwika XVI i Marię Antoninę oraz Ludwika XVIII.
Ciekawe, że to narodowe sanktuarium – niedoceniane, być może, przez Francuzów, bo nie bardzo lubią wspominać monarchię – otoczone jest obecnie miastem, głównie blokowiskami, które z francuską tradycją mają niewiele wspólnego. Ponad połowę ich mieszkańców stanowią imigranci z Afryki Północnej i Zachodniej oraz ich progenitura. W tej samej dzielnicy znajduje się inny, tym razem całkiem świecki obiekt przyciągający tłumy gości: Stade de France – słynny stadion, na którym w 1998 r. Francja zdobyła mistrzostwo świata w piłce nożnej. Odbywają się tam także wielkie koncerty i przedstawienia operowe.

Jesienią 2001 r., przed meczem Francji z Algierią, znaczną część biletów rozprowadzono wśród okolicznych chłopaków. Gdy obie reprezentacje pojawiły się na murawie i zagrano Marsyliankę – widownia zagłuszyła ją gwizdami, a gdy po 70 minutach Algieria wysoko przegrywała – tłum wtargnął na boisko, by nie dopuścić do klęski swych pupili. W 4 lata później na tych samych peryferiach Paryża wybuchły zamieszki, które zbulwersowały Francję i zdumiały opinię światową.
Dzielnice zamieszkane przez ludność pochodzącą w znacznej części z imigracji ciągną się na północy i północnym wschodzie miasta po obu stronach obwodnicy. Nie wszystkie mają charakter ponurych blokowisk. Oto kilka kilometrów od St. Denis XIX dzielnica (arrondissement) Paryża, niegdyś przemysłowa, robotnicza, ludowa. Tutaj i w sąsiedniej XX najdłużej broniła się w 1871 r. tzw. Komuna Paryska, tutaj, w dzielnicy Porte des Lilas (bramy bzów) rodziła się przed połową ubiegłego wieku sztuka barda-poety Georgesa Brassensa.
„Dziewiętnastka” dzieli się na dwie części – po północnej i po wschodniej stronie kanału L’Ourcq. Na obu jego brzegach rozciąga się Parc de la Villette, z licznymi atrakcjami, stworzony na miejscu i wokół dawnych rzeźni. Północne rejony dzielnicy zamieszkuje dziś raczej biedota – często emigranci z Czarnej Afryki. We wschodnich czekają nas niespodzianki.
W czasach wielkiej przebudowy Paryża, za drugiego Cesarstwa (od 1852 r.), realizowanej przez barona Haussmana, Napoleon III zażyczył sobie, by wzgórza Chaumont, które po wyczerpaniu złóż gipsu stały się śmietniskiem i domeną wszelkiej człowieczej szumowiny, zagospodarowano w sposób godny tamtej epoki, z pożytkiem dla okolicznego ludu, aby i on mógł się cieszyć parkiem z rozrywkami, jak mieszkańcy zamożniejszych dzielnic. Pod nadzorem urbanisty Jean-Charlesa Alphanda powstał (w 1867 r.) park Buttes-Chaumont, najoryginalniejszy z parków stolicy.
Czego tam nie ma: sztuczne skały, na szczycie jednej z nich – na środku sporego sztucznego stawu – świątynka Sybilli, okazała sztuczna grota z wodospadem, wiszący most, który przejściowo kiedyś zamknięto, bo stał się widownią efektownych samobójstw, domki rustykalne w stylu angielskim, dwa malownicze teatrzyki kukiełkowe na świeżym powietrzu... Ale przede wszystkim bujna zieleń urozmaicona jak w ogrodzie botanicznym – rozrośnięte przez półtora wieku drzewa, trawiaste wygony na zboczach pagórków, gdzie w ciepłe dni wylegują się różnokolorowe tłumy. I nowy obyczaj: w rejonie głównej bramy – vis-a`-vis XIX-wiecznego obwodowego ratusza fotografowane i filmowane młode pary z weselnikami – arabskie, czarnoskóre, tamilskie, chińskie...

A na jednym z obrzeży parku – Ameryka! Albo Muzaja (od przebiegającej tamtędy dużej ulicy). Taka nazwa utarła się dla niewiarygodnej w środku metropolitalnego miasta sieci wąskich uliczek zabudowanych w pierwszych dziesięcioleciach ub. wieku willami i niskimi pawilonami w ogródkach, które miały ich skromnym mieszkańcom umożliwić hodowlę warzyw i owoców dla gospodarstwa domowego. Zieleń rozrosła się, a skromnych mieszkańców w części zastąpili artyści, którzy upodobali sobie tę okolicę, i ciągnący w ślad za nimi snobi.
Na innym obrzeżu Buttes-Chaumont – pagórku wyniesionym o kilkadziesiąt metrów ponad otaczające arterie – także pejzaż całkiem inny od świata wysokich kamienic poniżej. Utworzona w latach 20. ub. stulecia dzielniczka – przybytek ludzi raczej zamożnych – z kilku tylko ulic w zieleni. Do niektórych przylegają oficyny wielopiętrowych domów z bulwaru Simon Bolivar i alei Marthurina Moreau. Właśnie z tej ostatniej, idąc w kierunku parku, odbijamy na prawo, ulicą G. Lardennois, by dojść w głąb dzielniczki. Z jej najwyższego punktu mamy wspaniały widok na cały Paryż, a poniżej – spory ogród z winnicą, jedną z kilkunastu, jakie pozostały w tym mieście.
Świat niepasujący do potocznych wyobrażeń o Paryżu napotykamy także w niektórych rejonach dzielnicy XX. W dzielnicy Charonne, niedaleko obwodnicy, warto zobaczyć coś w rodzaju małej starówki, nieoczekiwanej tak daleko poza zasięgiem historycznego Paryża. Vis-a`-vis XIV-wiecznego kościoła Saint Germain Auxerrois ciągnie się rue St. Blaise – główna kiedyś ulica podparyskiego miasteczka Charonne. Nie-które domy tam pochodzą z XVIII w.
O kilkaset metrów dalej znów kawałek wsi w granicach miasta. W ciepłych porach na skarpie opadającej ku placowi Porte Bagnolet widać burzę zieleni, a wśród niej dachy i mury posiadłości jakby wyjętych z krajobrazu nad Loarą. Paryż nie przestaje zadziwiać!  

Dla tych, co mają więcej czasu...
Etniczna mieszanka, kanały i katakumby - Bagatelle – park w stylu angielskim na granicy Lasku Bulońskiego i luksusowej dzielnicy Neuilly. Został założony w tym samym czasie co warszawskie Łazienki i trochę je przypomina. Ma wspaniałe rozarium, irysiarnię (istny cud w maju i na początku czerwca!) i staw z 200 gatunkami nenufarów. - Belleville – dzielnica po obu stronach ulicy Belleville. Wraz z sąsiednią, Menilmontant, słynie z wielonarodowościowego charakteru. Ma specyficzny klimat i folklor. W licznych wnętrzach poprzemysłowych często pracują malarze i rzeźbiarze, ćwiczą i występują zespoły artystyczne.

- Kanały  Zbudowano je w XIX w. Ich sieć ciągnie się od Sekwany w rejonie placu Bastylii na północ miasta. Kanał St. Martin za Bastylią schodzi pod ziemię, by wynurzyć się po 2 km. Dalej biegnie wśród drzew, między dwoma bulwarami, które łączą malownicze mosty, niektóre zwodzone, i prowadzi przez kilka staroświeckich śluz. - Katakumby (na zdjęciu) – wielokilometrowe korytarze podziemne pozostałe po kamieniołomach, z wejściem przy pl. Denfert-Rochereau. W XVIII w. złożono w nich kości 5–6 mln paryżan przeniesione z innych cmentarzy.