Medellin

- Lubisz kolumbijską kuchnię?

- Średnio, trochę za dużo mięsa, trochę za duże porcje. 

- Oj, marica, dla mnie też są za duże. Nigdy nie kończę. Ale pewnie już wiesz, że Kolumbijczycy uwielbiają proteiny. Wszystko musi być kaloryczne, ciężkie, solidne. Dopiero wtedy czujemy, że zjedliśmy. Popatrz na rzeźby Botero - ziomka z Medellin, jakby nie było. On może i przesadza, jak to artysta, ale te nasze kobiety naprawdę tak wyglądają. Duże piersi, ogromne tyłki, potężne uda, wielkie brzuchy. Zresztą faceci też. Jedź na Plaza Botero i sam porównaj - rzucił prowokacyjnie Alvaro, sprzedawca z małego baru w Laureles. 

Pojechałem więc. Do Muzeum Antioquii, gdzie wiszą najważniejsze obrazy Fernando Botero, a na placu przed nim stoi wiele z najlepszych rzeźb. I zobaczyłem: 

- Pulchnego Jezusa z zielonym pulsującym sercem. 

- Monstrualnego paisę z krawatem w kolorze pruskiego błękitu i seledynowym jabłkiem w dłoni.

- Wypasioną kolumbijską rodzinę, wymalowaną niczym na okolicznościowym zdjęciu: galowo ubraną i ufryzowaną; z czajnikiem parującej kawy i dwoma filiżankami.

- Obfitą damę w kapeluszu.

- Wielkiego mężczyznę na mikrym koniku o mocno zaburzonych proporcjach ciała.

- Dziwacznego rzymskiego legionistę - rzecz jasna, nieproporcjonalnego.

- Nagą kobietę o monumentalnych udach i mikroskopijnych piersiach.

- I wiele innych mniej lub bardziej realnych postaci.

Był tu też oczywiście najgłośniejszy krajan Fernanda Botera, Pablo Escobar. Na pierwszym z obrazów widać otyłego gangstera w rozpiętej na piersiach białej koszuli, z pistoletem w dłoni, który przymyka oczy, chwieje się, stojąc na zaskakująco małych czerwonych dachówkach. Przez jego ciało przelatują dziesiątki pocisków. Na drugim - Escobar, już w swetrze, leży martwy. Pod nim dachy wielkiego miasta i dwoje ludzi: policjant z groźną miną wskazuje na niego dłonią, w geście: „tak kończą nawet najpotężniejsi” i stary Indianin, być może z medellińskich dzielnic nędzy, modlący się o jego duszę. 

Ale, gwoli ścisłości, postaci z dzieł Botera nie można nazywać „grubymi” (gordos), ale „obszerne” (volominosos). Jak można przeczytać na tablicy w muzeum, są takie dlatego, żeby lepiej wyrazić zmysłowość form i wyeksponować ich kubaturę. To samo - czytamy - „czynili przecież Michał Anioł, Masaccio i wielu florentczyków”. Sam artysta (cytowany tu) potwierdzał i dodawał: „Nie interesują mnie grubi ludzie jako tacy, nie interesuje mnie ich objętość”. 

W drugiej połowie XX wieku, gdy wielu kolegów Fernanda szło w abstrakcję, on sam postawił na sztukę figuratywną. Wpisał ją w kolumbijską skłonność do przesady. I wygrał. W całej Ameryce Łacińskiej trudno o malarza czy rzeźbiarza, który na świecie odniósłby większy sukces. Może Frida Kahlo.

Dziś przy Plaza Botero sporo turystów i straganów z pamiątkami, można załapać się też na koncert największych kolumbijskich gwiazd rocka. Ale przecznicę dalej rozpościera się już inny świat. Calle 51 (Ulica 51) to było niegdyś samo centrum nocnego życia Medellin, choć może raczej jego biedniejszych rewirów, serce zona roja - dzielnicy cielesnych uciech. Potem okolicę częściowo zrewitalizowano, co nieco usunięto, co nieco schowano. Ale i dziś parę kroków od nobliwego muzeum otwiera się niewielki lokalny Mordor. Miesza się tu wszystko ze wszystkim. Wielka sztuka i najgorszy możliwy kicz. Niezłe knajpy i tanie jadłodajnie. Tiendas esoteriocas (sklepy z dewocjonaliami) i położone wprost na ziemi brezentowe płachty, na których leży cała tandeta świata u schyłku drugiej dekady XXI wieku. Gipsowe jezusy i święte franciszki, czarne madonny i święte joachimy, archanioły gabriele (w dużych ilościach!) i ostatnie wieczerze, święte oleje i świece - gromnice… A tuż przed wejściem do kościoła uśmiechające się smutno - i całkiem realne - prostytutki w błyszczących bluzkach z cekinami, w obcisłych szortach, w porwanych rajstopach, czasem bez zębów, jedna - niestety - bez oka. To nie jest żaden plac Pigalle, to raczej żałosna pozostałość po dawnych, lepszych(?), czasach. Patrząc na stojące tuż obok rzeźby - na których „artysta wyeksponował ich kubaturę”, utwierdzam się w przekonaniu: to nie sztuka naśladuje życie, to życie podgląda sztukę. 

 

Fragment książki Macieja Wesołowskiego "Cafe Macondo. Reportaże z Kolumbii".