Dzień 1

Kasba, co to? Orzech jakiś? – zapytał komisarz Janvier, który do Algieru przyjechał z misją zatrzymania słynnego przestępcy Pépé le Moko. – Tak. Orzech. Bardzo trudny do zgryzienia – odpowiedział mu lokalny policjant i wskazał na mapę. Na papierze ta dzielnica to parę linii. W rzeczywistości to diabelski labirynt schodów i ciasnych uliczek zamieszkały przez nieciekawe typy. Łatwo do niego wejść, ale trudno z niego wyjść. Czasem to drugie jest wręcz niemożliwe. Nie bez powodu właśnie w Kasbie  ukrywa się Pépé.

Tą sceną zaczyna się kultowy film

Algier z 1938 r. w reżyserii Johna Cromwella. Przypominam ją sobie, gdy stoję na jedynej „normalnej” ulicy Kasby. Arterię Amira Alego , biegnącą przez środek tej najstarszej dzielnicy Algieru, stworzyli Francuzi podczas inwazji w 1830 r., żeby móc jakkolwiek do niej wjechać. Wokoło same wąskie i strome uliczki ze schodów. Teraz rozumiem, dlaczego Pépé był tu nie do złapania. I dlaczego żadnemu kartografowi nie udało się poskromić tego labiryntu i stworzyć dokładnej mapy. Odnaleźć się w nim potrafią jedynie rdzenni mieszkańcy Kasby. I tylko oni znają panujące tu zasady. – Nazywam się Toufik – przedstawia się płynnym francuskim łysy gość z połowicznym uzębieniem. O nic niepytany zaczyna opowiadać historię dzielnicy, w której się urodził, w której mieszka i którą się od lat pasjonuje. Zobaczył mnie i pomyślał, że pewnie szukam kogoś, kto mnie po okolicy oprowadzi. On to chętnie zrobi. Trochę podejrzane, ale nie mam wyboru. Sama się stąd raczej nie wydostanę. Żeby zrozumieć Kasbę, najlepiej popatrzeć na nią z góry, czyli z dachu jednej z okolicznych kamienic. Wchodzimy po starej, zrujnowanej klatce. Ja spokojnie kontempluję resztki pięknych kafli na ścianach i zabytkowe drzwi. Toufik za to przyśpiesza kroku. Gdy jesteśmy na samej górze, tłumaczy, że to dlatego, że na dach tak naprawdę mogą wchodzić tylko kobiety. To ich królestwo. Tu plotkują, obserwują życie, pracują. Nie muszą nawet schodzić na dół na ulicę, bo wszystkie dachy są połączone ze sobą i tworzą gęstą sieć znaną tylko lokalnym niewiastom. Widok Algieru z góry jest imponujący. Białe domy z czasów Imperium Osmańskiego ciągną się po Morze Śródziemne na północy i do wzgórz na południu. Toufik podkreśla geniusz budowniczych Kasby. Była zaplanowana tak, by do każdego domu zaglądało słońce i każdy miał widok na morze. Słowo casbah pochodzi z języka arabskiego i oznacza fortecę. W Algierze znaczenie rozszerzyło się na całe stare miasto otoczone murem. Zbudowali go Berberowie, którzy chcieli oddzielić Kasbę od reszty świata. Chronili nie tylko domy, ale też ponad 100 fontann, 50 łaźni publicznych, 13 meczetów i 100 domów modlitwy, jeden na każdą uliczkę.

 

Miasto przez prawie 300 lat, do 1830 r., było niezdobyte. Swoich sił próbowali tu Hiszpanie, Duńczycy i trzykrotnie Francuzi. Potężny mur, choć gdzieniegdzie zrujnowany, robi wrażenie do dziś. Wchodzimy na niego w okolicy

cytadeli i Palais du Dey z 1516 r. , który był siedzibą dejów, jak nazywano namiestników Algieru. Oba w remoncie. Można jedynie podejrzeć przez dziurkę i zobaczyć przepiękne komnaty pałacowe i wykładane kaflami dziedzińce. Niestety jak cała Kasba, zrujnowane. Obtłuczone kaflowe fontanny ze źródlaną wodą czy ręcznie rzeźbione drzwi i przepiękne dziedzińce nie były remontowane od kilkudziesięciu lat. Nie pomogło nawet wpisanie w 1992 r. całej dzielnicy na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. – W Algierze turystyka nie istnieje – oznajmia z żalem Toufik, lawirując pomiędzy odpadkami rozkładającymi się na ulicy. Rzeczywiście, dopiero teraz uzmysławiam sobie, że nie widziałam tu dziś żadnego podróżnika ani obcokrajowca.  Zaglądam do łaźni. Zawieszona na wejściu szmatka to znak, że teraz rządzą w niej kobiety. Otwieram drzwi hammamu  i słyszę śmiechy i przekrzykujące się głosy.  – To jedna z najmilszych części dnia, kiedy możemy poplotkować – opowiada mi jedna. O czym? O mężczyznach, dzieciach, polityce. Wszystkie siedzą w kwadratowym pomieszczeniu wykończonym orientalną kopułą. Zapraszają mnie, żebym się przyłączyła. Chętnie, ale jutro. Nie mogę przecież tak zostawić Toufika, który czeka za drzwiami.

Ten przygotował już kolejną atrakcję – wizytę w Café Malakoff . Kobiety nie są w niej mile widziane, ale dla mnie właściciel robi wyjątek. To kultowe miejsce Kasby, w którym spotykali się najwięksi algierscy muzycy, pisarze, poeci. Na ścianach wywieszone są ich zdjęcia. To tu przesiadywał na początku wieku Hadj M’Hamed El Anka, najwybitniejszy muzyk Kasby i twórca gatunku chaabi, która leci teraz w głośnikach. Przy kawie i baghrir – algierskich naleśnikach na słodko podawanych na papierze, wsłuchuję się w skomplikowane rytmy. Słychać tradycyjne arabskie instrumenty i poruszający wokal przypominający ten znany mi z flamenco. – Słowa mówią o świetności naszego kraju. Ale to śpiew przeszłości. – komentuje Toufik, gdy mijamy kolejne opuszczone lub zaniedbane budynki. Wchodzimy do gmachu dawnego sądu, przepięknej budowli. Teraz w poprzedzielanych tekturą mieszkaniach koczuje kilkanaście rodzin. Ich mieszkania znajdują się byłych salach przesłuchań. Jedynym budynkiem, jaki jest remontowany w okolicy, jest meczet Keczaua , który stoi u stóp Kasby. Wybudowany na początku XVII w., w 1845 r. został zmieniony przez Francuzów na katedrę św. Filipa, by niecałe 120 lat później znowu stać się domem modlitwy dla muzułmanów. – Katolicka bazylika znajduje się trochę dalej. Mogę cię zaprowadzić – oferuje Toufik. Okazuje się jednak, że stoi na końcu miasta i to na klifie. Jak tylko myślę o kolejnym podchodzeniu pod górę, moje nogi odmawiają posłuszeństwa. Zostawię to na jutro.

Dzień 2

 „Matko Boska, módl się za nas i muzułmanów”. Taki napis widnieje w bazylice NMP Królowej Afryki , na którą w końcu się wspięłam. Zbudowano ją w 1872 r. jako odpowiedź na Notre Dame de la Garde stojącą w Marsylii. Do algierskiej świątyni można dostać się autobusami z centrum miasta lub kolejką linową, która ma stację za francuską dzielnicą Bab al Oued . Dystrykt charakteryzuje się białymi kamienicami z niebieskimi balkonami. To one są znakiem rozpoznawczym miasta. No i ogromny pomnik Chwały i Męczeństwa . Ten stoi na wzgórzu, jest wysoki na ponad 90 m i widać go z odległości kilkudziesięciu kilometrów. Trudno go zignorować, szczególnie mnie, ponieważ zaprojektowany został przez Polaka Mariana Koniecznego – autora m.in. warszawskiej Nike czy pomnika Lenina w Nowej Hucie. Forma monumentu to trzy wygięte żelbetowe liście palmy, które chronią znajdujący się pod nimi wieczny płomień. Mnie szczerze mówiąc, bardziej od samej konstrukcji zachwyca panorama ze wzgórza na miasto. Dopiero z tej perspektywy w całości widać 80-hektarowy ogród Jardin d’Essai du Hamma . Draceny, fikusy, bambusy... Długo by wymieniać, co kryje się w tym jednym z największych parków botanicznych w Afryce Północnej. To w nim, a nie w środku afrykańskiej puszczy, kręcono filmową wersję Tarzana w latach 30. Być może dlatego, że gąszcz drzew z lianami, po których przemieszczał się człowiek małpa, był po prostu blisko luksusowego hotelu, gdzie ekipa wypoczywała po nagraniach.

Chodzi o

hotel Saint George  (dziś działający pod zmienioną nazwą El Djazaïr). Znany francuski dramaturg Henri de Montherlant  o pobycie w nim powiedział tylko tyle: „Istnieje jednak raj na ziemi”. W jego pokojach nocowali André Gide, Édith Piaff, Jane Birkin, Rudyard Kipling czy Winston Churchill. Ten ostatni właśnie tu przeprowadził konferencję w 1946 r., podczas której podjęto decyzję o inwazji na Sycylię. Hotel nadal uznawany jest za jeden z najlepszych w mieście. Dwójka kosztuje około tysiąca złotych. Na szczęście by poczuć jego atmosferę, nie trzeba w nim spać, restauracja i kawiarnia otwarte są dla wszystkich. Przychodzę tu wieczorem. Siadam na tarasie otoczonym bujną zielenią. Zamawiam tartę cytrynową i francuskie café au lait. Wieczorny wiatr przyjemnie orzeźwia atmosferę. Coś jednak mi tu nie gra. Czuję, że to nie jest prawdziwy Algier, że klimat miasta jest jednak gdzie indziej. Na krętych ulicach, w porcie, na podwórkach Bab al Oued. Ruszam w ich stronę, nucąc hit punkrockowego zespołu The Clash Rock the Casbah. Tego wieczoru Kasba będzie moja.