Rześki wrześniowy poranek w Wysokiej Wsi. Słońce pomału wschodzi. O tej porze człowiek zawsze myśli, że to będzie piękny dzień. Jestem na Wzgórzach Dylewskich – moim miejscu na Mazurach Zachodnich. Pamiętacie z dzieciństwa wyjazdy do babci na wieś? Dom, w którym roznosił się zapach pysznego jedzenia? Kuchnię, gdzie przy stole biesiadowała cała rodzina? Tak jest w Domu Gościnnym „Stara Szkoła” w Wysokiej Wsi pod Ostródą, w którym zamieszkałem. – Zapraszam do stołu – takie zawołanie najczęściej słychać w Starej Szkole. Ale jak może być inaczej, skoro gospodarze – Jacek Tracz wraz z żoną Ewą – są zakręceni na punkcie gotowania. Do tego wędzą sielawy, robią sery, ubijają masło, wypiekają chleby – jak ich sąsiedzi. Nie są jednak prawdziwymi Mazurami. Osiedlili się tu ok. 10 lat temu. Dla tego miejsca porzucili Łódź. Gdy wchodzę do kuchni, na drewnianym stole wykonanym przez miejscowego cieślę stoją już kiszone ogórki, a na desce leżą sery i kawał dojrzewającej szynki. To na początek. Chwilę później zasiadamy do obiadu. Wszystko to, co pojawia się na talerzach, rosło wcześniej w ich ogrodzie albo zostało zrobione ich rękoma. Inaczej nie wypada w Starej Szkole. Została ona wzniesiona w 1890 r., dzieci uczyły się w niej do lat 70. XX w. Były w niej dwie klasy – ciemna, od zachodu, którą obecni właściciele przerobili na kuchnię i jadalnię, oraz klasa jasna od wschodu. Dziś jest tam czytelnia i pokój telewizyjny. Na piętrze – pokoje gościnne. Każdy z łazienką i urządzony przedwojennymi meblami.

Mroczna legenda i piwniczka Marioli

– Okolice naszego domu przypominają odrobinę Beskid Niski. Teren jest pofałdowany, dlatego idealnie nadaje się na długie spacery. Można również biegać, zimą także na nartach, jeździć na rowerze lub pływać w okolicznych jeziorach – najbliższe znajduje się zaledwie 11 km od nas. A na spragnionych historycznych wrażeń czeka Grunwald oddalony o 18 km – wymieniają właściciele. Zachęcony przez Traczów postanawiam czas na Mazurach spędzić aktywnie, chociaż ciągnie mnie do ich ogródka, gdzie drewniany niebieski leżak wydaje się idealnie dopasowany do mojego ciała. Po obiedzie, z kijkami nordic walking i przewodniczką Justyną Szostek wypuszczam się jednak w okolicę. Stąpamy jak najciszej się da, bo chcemy zobaczyć muflony. Te sprowadzone niegdyś z Korsyki i Sardynii dzikie owce o skręconych rogach dobrze zaaklimatyzowały się na Mazurach. Mamy szczęście. Przez krótką chwilę widzimy owcę. Wystraszony naszą obecnością muflon szybko znika między drzewami. Idziemy więc dalej. Przez wąwozy, wzgórzami, dolinami docieramy na Dylewską Górę (312 m n.p.m.), najwyższy punkt Parku Krajobrazowego Wzgórz Dylewskich. Cudnie to wszystko wygląda z tej perspektywy. Kępy drzew, lasy, pola, wijące się ścieżki. Przebarwione na jaskrawe kolory buki, pojedyncze, jasnozłote liście klonów. Czerwienią się baldachy owoców jarzębiny. Trochę smutno wyglądają pola, na których zakończyły się zbiory zbóż i traw. Zmierzamy ku rezerwatowi Jeziora Francuskiego. Dziwna nazwa. – To zaklęte miejsce owiane jest mroczną legendą – zdradza Justyna. – Otóż stacjonujący tutaj napoleońscy żołnierze zamierzali porwać piękne dziewczęta z sąsiedniej wioski. Dowiedziawszy się o tych zamiarach, mężczyźni zamieszkujący ową wieś zapędzili żołnierzy na jezioro, które pokrywał lód. Ten pękł z hukiem, a złoczyńcy zapadli się na zawsze. Od tamtej pory jezioro jest nazywane Francuskim.
Nazajutrz jadę do Gierzwałdu. W tej oddalonej od Starej Szkoły o 15 km i położonej w gminie Grunwald wsi mieszka Mariola Platte. W blond włosach do pasa i z serdecznym uśmiechem wita mnie w progu swojej Plattówki. Okazuje się, że trafiłem na kolejną pasjonatkę gotowania.  – Lubię kuchnię staropolską, opartą na warzywach i owocach z własnego, ekologicznego ogrodu, oraz przetwory domowe – marynaty, konfitury, pasztety, zioła i grzyby, nalewki – wymienia gospodyni. Przez kolejne dwa dni trudno mi będzie stąd wyjechać. Bo i po co? W gospodarstwie mam wszystko, czego mi potrzeba do szczęścia: piękną przyrodę, własne leśne jeziorko, niedrogi nocleg i skarby z domowej piwniczki.

Niektóre z potraw serwowanych przez Mariolę doczekały się oprawy poetyckiej. Moja gospodyni także maluje na jedwabiu. Chusty, szale, krawaty pod dotknięciem pędzla zmieniają się w mazurskie łąki pełne maków i chabrów. Piękne to, chętni mogą spróbować swoich sił. Ja wybrałem jednak coś innego – spływ kajakiem Kanałem Elbląskim. Teraz jest on fragmentami remontowany. Amatorzy kajaków nie mają jednak co się zrażać. Akurat w tym rejonie jest gdzie spłynąć – rzekami Wel, Marózką, Szelążnicą, Krutynią. Zasłużyłem na odrobinę luksusu. Na ostatnią noc na Mazurach wracam na Wzgórza Dylewskie, tym razem zatrzymuję się w Hotelu SPA Dr Irena Eris. Są tu natura za oknem i wyrafinowany luksus wewnątrz. Masaż, kąpiel, sauna, konne przejażdżki oraz jedzenie. Ciasteczka kardamonowe albo chałka na śniadanie. Jak w domu.

Michał Cessanis