Czym są Lofoty? 

Norwegia słynie z wielu wspaniałych miejsc. Z pewnością zaliczyć do nich można położone na Morzu Norweskim Lofoty. Archipelag w północno-zachodniej części kraju powstał ze skał pochodzenia wulkanicznego i metamorficznego, których wiek ocenia się na 3 mld lat. Czyni je to jednymi z najstarszych na świecie. Skalne, strome masywy o ostrych wierzchołkach rozdzielają malownicze fiordy. Tereny na stałe zamieszkuje ok. 24,5 tys. osób. 

Archipelag Lofotów jest kompleksem pięciu wysp połączonych mostami, o łącznej powierzchni 1227 km kw.: 

  • Austvågøy – 526,7 km kw.;
  • Vestvågøy – 411,1 km kw.;
  • Moskenesøya – 185,9 km kw.;
  • Flakstadøya – 109,8 km kw.;
  • Gimsøya – 46,4 km kw.

W czym tkwi fenomen tego miejsca? Aby poznać odpowiedź na to pytanie, zabieramy was w podróż do północnej Skandynawii. 

Fot. Beduschi Claudio/AGF/Universal Images Group via Getty Images

Wyprawa na Lofoty

– Nazywamy to galerią sztuki na czterdziestu tysiącach kilometrów kwadratowych. Tora ustawia wycieraczki na najszybsze obroty w leciwej toyocie hilux i podgłaśnia radio na szlagier z lat 80. pod tytułem Lys og varme, czyli „Światło i ciepło”. – My tu na Północy mamy dużą potrzebę wolności, więc nie chcemy, żeby nas ograniczały ściany, dachy ani tym bardziej godziny otwarcia. Deszcz zacina, wiatr szarpie kierownicą, a moja dobra znajoma pogwizduje. – Natura stworzyła doskonały krajobraz, więc nie wypada go zasłaniać.

Nordland to długi na 560 km i pierwszy z trzech norweskich regionów w części położony za kołem podbiegunowym, co oznacza, że latem przez pewien czas słońce tu nie zachodzi, a zimą nie wschodzi. Największa część okręgu mieści się na stałym lądzie, ale to wyspy przyciągają najwięcej uwagi. Porozrzucane po morzu Lofoty łączą mosty, przeprawa promowa, a zazwyczaj nie łączy nic. Ludzie rozsiani na dużych odległościach albo się znają, albo na wszelki wypadek pozdrawiają każdego.

Artyści twierdzą, że Lofoty to raj i nieustanna inspiracja. Przenoszą się do wiosek rybackich, kupują stare domy, produkują porcelanę z zorzą polarną, meble z drewna dryftowego, biżuterię z rybich łusek. I wszystko to potem oferują przyjezdnym opakowane w ekologiczny papier – opowiada Tora.

– Z prac ręcznych to ja robię na drutach jak każdy tutaj, ale rodzina powtarza, że moje swetry to prawdziwe dzieła sztuki – mówiąc to, wyprzedza autobus relacji Leknes-Å. Za kilka tygodni będzie on pełen podróżnych z plecakami.

Å to osada na samym końcu Lofotów i jednocześnie ostatnia litera w norweskim alfabecie. Dla wielu miejsce graniczne i cel podróży. Dwa zakręty dalej Tora mija zmokniętego turystę trzymającego kartkę właśnie z tą literą, jednak z zasady nie zabiera autostopowiczów. Na Północy każdy musi sobie radzić sam. A ona i tak zaraz skręca z drogi E10 w kierunku Eggum. Czyli tam, gdzie wystarczy szosy na szerokość półtora samochodu.

Miejsca, z których słyną Lofoty

Eggum to jedno z miejsc ekspozycji otwartej galerii Kulturlandskap Nordland, w ramach której w 34 gminach regionu 35 artystów z 18 krajów postawiło 35 instalacji. Najpierw spędzali czas w przydzielonych gminach, wybierali miejsce pod projekt, obserwowali, na ile morze wdziera się w ląd. Budowali głównie z wykorzystaniem naturalnych materiałów, bo patyna po sztormach czyni je tylko ładniejszymi. Za cel obrano dostępność dzieł sztuki dla wszystkich i ich czytelny dialog z otoczeniem. Prace są okazałe oraz widoczne z daleka albo małe, ukryte w trawie i śniegu.

W Bodø – stolicy okręgu, skąd wyrusza się promem na Lofoty – siedem granitowych i przewierconych na wylot kamieni ułożono na miejskim molu, tam gdzie ląd dotyka morza. Po norwesku molo zawsze oznacza solidną kamienną konstrukcję. Dlatego kamienie z regularnymi przemysłowymi otworami to spotkanie natury i technologii, ciągłe pytanie o kierunek postępu.

Bodø, Norwegia / Fot. Getty Images

W szybko rozwijającym się mieście Północy to zagadnienie jest szczególnie istotne. W okolicy portu, gdzie kwitną tradycyjny połów i przetwórstwo ryb, powstają coraz to wyższe budynki, które zaburzają proporcje łagodnie górzystego krajobrazu. Fale przelewające się przez otwory w granicie zmywają złudzenia tych, którzy chcieliby podporządkować sobie przyrodę.

Im dłużej przebywa się na Północy, tym wyraźniej widać, że człowiek w tym pejzażu to niestosowność. Tora zauważa, że w galerii Nordland są tylko dwa przedstawienia figuratywne. Plus głowa, do której zmierza, ale sama głowa to jeszcze nie człowiek.

W gminie Bø na wyspie Langøya, tuż za budynkiem małego muzeum, wije się ścieżka do ponadczterometrowej żelaznej rzeźby zwanej Mannen fra havet, czyli „Człowiek z morza”. Postać trzyma w dłoniach kryształ odbijający światło, w plecy ma wbitą złotą figurę kobiety. Uosabia lokalne legendy. W norweskiej literaturze co chwilę natrafia się na tajemnicze indywidua wychodzące z morza, zwane draugen, równie często rozsuwające fale przed dziobami statków, co je tymi falami zalewające. Człowiek z morza ma długie nogi i krótkie ręce, a całe jego ciało pokrywają metalowe wypustki, zardzewiałe kurzajki.

– Jak to bywa w małych społecznościach, najpierw go nie akceptowano – Tora tłumaczy, zwalniając przed dwoma łosiami, które niespiesznie wkraczają na drogę. Jednak podczas jednego z najsilniejszych zimowych sztormów, jak opowiadał w sklepie pewien mieszkaniec, Mannen uklęknął na skale i podniósł się dopiero trzy godziny później, kiedy wiatry ustały. Tym samym poświadczył swoje człowieczeństwo i został przyjęty do wspólnoty.

Kiedy Tora mówi, zwierzęta nie mogą się zdecydować, na którą stronę drogi przejść, więc stoją pośrodku. – To ciekawe, że żelazny człowiek wyszedł z toni, ale nadal patrzy w jej kierunku. To tak jak nasi rybacy, którzy zawsze powtarzają, że jak się spędza życie na morzu, to potem na lądzie brakuje miejsca.

Łosie w końcu obierają kierunek, więc można ruszać dalej. – Druga postać? – Tora żywo reaguje na pytanie. – Ta druga nawet nie dotarła na ląd! Znajdziesz ją daleko stąd, na południu Nordlandu, w Mo i Ranie, tam gdzie zaczyna się krąg polarny. Nazywają ją Havmannen, morski człowiek, bo wyłania się z wody zaledwie kilkanaście metrów od miejskiej plaży. Ma słuszne kształty, prawie jak moje – żartuje.

– Stoi tyłem do miasta, przodem do otwartego morza, a że ma ponad 10 m wzrostu, to w porze najwyższych przypływów woda sięga jej zaledwie do ud. Co roku na początku maja w Mo i  Ranie organizowany jest festiwal kultury Havmanndagene, gdzie przyznawana jest nagroda literacka dla północnej Norwegii.

Zaskakujące Lototy

Niektóre obiekty w ramach Kulturlandskap Nordland znajdują się pośrodku niczego i trudno do nich dotrzeć. Inne stoją tuż przy drodze. Tora opowiada m.in. o włoskim: – Chyba najbardziej niedostępne jest marmurowe ptasie gniazdo na wyspie Vedøya, w okolicach Røst, dokąd można dopłynąć tylko prywatną łodzią. Słyszałam, jak autor mówił, że to w zamierzeniu jest rzeźba dla ptaków, a one przecież dolecą wszędzie.

I jeszcze o szwajcarskim: – Galerię zaczęli w 1992 r. z myślą, że każde dzieło sztuki oddziałuje na przestrzeń, w której się znajduje, i pozwala tej przestrzeni być lepiej widoczną. Przez co cała okolica zyskuje inny wymiar.

Parkujemy samochód zaraz za ostatnimi zabudowaniami wioski rybackiej Eggum, gdzie o tej porze roku na drewnianych stojakach suszą się miliony dorszy. Dla niewprawnego oka to też artystyczna instalacja o narodzinach, śmierci albo wiecznym powrocie.

W Norwegii ludzie pracują na morzu, a potem trzymają ciepło w domach. Wielu więc uważało, że to zbytek, bo trzeba inwestować w przemysł rybny i budować nowe drogi. Co ludzie mają powiedzieć, jak tu nagle przyjeżdża Szwajcar, który w życiu nie widział morza, i stawia głowę. I to jeszcze pośrodku pastwiska dla owiec!

Naciągamy kaptury na głowy, bo teraz nie dość, że leje, to jeszcze duje z zachodu. W taką pogodę Lofoty przytłaczają podwójnie. Góry zdają się kłaść na ścieżki, zrzucają ze zboczy kamienie, a grunt wyślizguje się spod butów.

Słysząc o głowie w tak brutalnym krajobrazie, myśli się automatycznie o twarzach prezydentów na Mount Rushmore, Wyspie Wielkanocnej, praskim Kafce. Albo chociaż o krakowskim rynku. O czymś, co zareaguje, co przeciwstawi się bezwzględnemu majestatowi.

Tora puka się w głowę na takie pomysły, bo głowy z Eggum nie widać prawie do końca trzykilometrowej marszruty. Mimo, że stoi na postumencie i na otwartej przestrzeni, pejzaż ją wchłania i wydobywa dla wzroku dopiero z kilkunastu metrów.

– Widziałam wszystkie projekty, ale ten lubię szczególnie. Przyjeżdżaliśmy tu z mężem patrzeć na morze, kiedy jedynym ozdobnikiem były głazy.

Tora ma 66 lat i nigdy nie wyjechała dalej niż do granic Nordlandu. Nie było po co. Do szkoły chodziła krótko, dzieci rodziła w domu, pracowała w lokalnej przetwórni ryb. Nie choruje, a miejsce na cmentarzu ma zaklepane przy mężu. Lubili nadawać znaczenie kamieniom i zawsze powtarzali, że na tych skałach powinno się postawić zamek albo twierdzę, albo chociaż zadaszenie dla owiec. Cokolwiek, bo tak pięknie.

– Tu wszystko jest na miarę. Północ to umiar – tylko tyle Tora powie w drodze powrotnej na parking, nie próbując nawet przekrzyczeć porywistego wiatru. Chwilę potem uruchamia silnik i włącza radio na stację P2, której sygnał wróci, jak tylko samochód wjedzie z powrotem na główną drogę.

Kiedy najlepiej jechać na Lofoty?

Maj–wrzesień to okres dni polarnych. Dni są długie, kempingi czynne, a pogoda zmienna jak zawsze, od ulewnych deszczów po palące słońce. Absolutny raj dla wędkarzy. Maj i czerwiec to czas połowu dorszy, brosm, molw i halibutów. Od lipca można zbierać jagody, moroszki, pod koniec lata grzyby.

W lipcu temperatura osiąga nawet 20 st. C. Od września można zaczynać wpatrywać się w niebo. Zorze polarne jesienią bywają najbardziej spektakularne. Styczeń–marzec: w górach dużo śniegu, więc to czas dla narciarzy.

Sztokfisz, czyli suszona ryba / Fot. Wolfgang Kaehler/LightRocket via Getty Images

Jak dostać się na Lofoty?

Po północnej Norwegii najwygodniej przemieszczać się własnym samochodem. Najlepiej zaopatrzonym w prowiant, bo nie ma tu wielu przydrożnych miejsc serwujących posiłki. Sklepy spożywcze są zamknięte w niedziele. Na Lofotach poza sezonem otwarty jest supermarket KIWI w Svolvær, a latem też Joker w Hennningsvæ.

W przypadku, gdy liczymy na autostop, to najlepiej się nastawić na lato. Przy dużym natężeniu turystów jeżdżących wtedy kamperami można liczyć na podwiezienie. Norwegowie nie palą się do pomocy przydrożnym podróżnym. 

Jeśli chcesz się poruszać po morzu, najlepiej korzystać z promów. Latem zarezerwuj prom z Bodø do Moskenes z kilkudniowym wyprzedzeniem. Ruch wtedy jest tak duży, że można utknąć w kolejce na kilkanaście godzin. 

Do Bodø dolecimy z Polski (z przesiadką w Oslo). Najwięcej lotów odbywa się z Gdańska, Krakowa, Katowic, a także Warszawy. 

Gdzie spać na Lofotach?

Śpij w namiocie. Biwakować można wszędzie, byleby nie w bezpośrednim sąsiedztwie prywatnych zabudowań. Wodę można brać z rzek albo napełniać na kempingach.

W Henningsvær, gdzie okoliczne skały to raj dla wspinaczy, jest nieformalne pole namiotowe. Polecam też Johs. H. Giæver Hostel (ok. 260 zł za nocleg) albo Bryggehotell (ok. 700 zł ze śniadaniem). Z kolei Nusfjord to jedno z wielu miejsc, gdzie na Lofotach można mieszkać w tradycyjnych rybackich domkach. Nocleg za 700 zł.