To kraj ogromnych kontrastów, o wspaniałej duchowości, prastarej kulturze i wielu religiach. Pełen niespotykanej biedy, ale też absolutnego estetycznego przepychu i bogactwa barw prosto z filmów Bollywoodu. Indie zafascynowały mnie od pierwszej w nich wizyty swoją intensywnością. Była połowa czerwca – pora monsunów: duchota i intensywne opady, które powodowały istny potop na ulicach. Na stację wjechał kolorowy pociąg, z którego nagle, jeszcze w biegu, wylała się cała rzeka ludzi. Miałam wrażenie, że spośród (rzekomo) 18 milionów mieszkańców Bombaju połowa znajduje się w moim pociągu! Egzotykę spotyka się w Indiach na każdym kroku. Na prowincji popularnym środkiem transportu jest słoń. Ów super-ekologiczny pojazd dziennie zjada 250 kg warzyw i wypija 100 litrów wody! Ten, którym podróżowałam, zatrzymywał się co parę metrów przy straganach i bezczelnie wyjadał z nich banany i kukurydzę. Indie to także święta rzeka Ganges, to Tadź Mahal, Waranasi, plaże Goa i Andamanów, pustynie Radżastanu i bagna Kerali i wreszcie ukochane przeze mnie Himalaje i Karakorum – bogactwo przyrody i przepięknych, zróżnicowanych krajobrazów. W krainie księżycowych przełęczy Ladakhu można uciec na chwilę od hałaśliwych, zatłoczonych miast oraz ulew i bezlitosnego skwaru. Buszując po wspomnieniach z Indii, nie można zapomnieć o przemiłych, choć niekiedy męczących dla nas mieszkańcach: setkach grup etnicznych, wyznawcach niezliczonych religii i kultów, przedstawicielach zupełnie egzotycznych ras, zawodów, buszmenach, wyspiarzach, Szerpach… W Indiach można się zakochać albo je znienawidzić, nie sposób jednak pozostać obojętnym. Po powrocie i uspokojeniu nadwerężonych emocji jaskrawe obrazy z Indii układają się w niezapomniany miraż, którego egzotyka i zmysłowość dają wytchnienie w jesiennej, zapłakanej deszczem Polsce…
Martyna Wojciechowska ŁAGODNOŚĆ POŁUDNIA
Tamilnad i Kerala oferują zaskakującą gamę kolorów, odpoczynek i kulturę wiejską, która wciąż jeszcze ma urok lat minionych.

PUDUĆĆERI
Francuskie wspomnienie

Wdrodze do Puduććeri mijamy stada kóz, wozy ciągnięte przez woły o spiczastych rogach, rowery z przywiązanymi do nich wielkimi kiśćmi bananów i skutery z przycupniętymi z tyłu kobietami ubranymi w sari, które wydymają się za nimi niczym kolorowe balony. Palmy i unoszące się w powietrzu ważki to najbardziej charakterystyczne elementy krajobrazu południa Indii. Tę część kraju przenika atmosfera relaksu, możliwego dzięki sporemu oddaleniu od zgiełku wielkich miast.



Już trzeci raz w ciągu ostatnich kilku lat podróżujemy z moją żoną Claire przez tę część subkontynentu, urzeczeni przyjacielskim zachowaniem jego mieszkańców, słodkawą delikatnością potraw i uczuciem faktycznego „bycia na urlopie”. Wyruszyliśmy z Madrasu, wielkiej stolicy regionu, z zamiarem objechania stanów Tamilnad i Kerala oraz odbycia krótkiej wycieczki do stanu Karnataka. Tymczasem jednak naszym celem jest Puduććeri (Pondichéry), liczące 220 tys. mieszkańców miasto założone przez Francuzów na Wybrzeżu Koromandelskim. I tu spotyka nas niespodzianka, bo choć jego okolice są przesiąknięte na wskroś południowoindyjskim klimatem, samo Pondy, jak zwą je w skrócie miejscowi, sprawia wrażenie  miasta francuskiego. Oto wyrasta przed nami pomnik Joanny d’Arc, dalej na drodze pojawia się plac Republiki, a potem dostrzegamy ze zdumieniem coś, co przypomina Łuk Triumfalny w miniaturze. Policjanci wzorem francuskich żandarmów noszą kepi. Restauracje – należące do najprzyjemniejszych miejsc Pondy – serwują kurczaka w winie (coq au vin) i naleśniki Suzette. Niektórzy przechodnie witają się nie tamilskim pozdrowieniem vanakam, ale intonowanym na różne sposoby bonjour. Właśnie w ten sposób pozdrawia nas Aśok Panda, koordynator zespołu zajmującego się Puduććeri w Indian National Trust for Art and Cultural Heritage. I choć mówi, że francuskie wpływy maleją, jego grupa ma nadzieję, że uda się zachować eleganckie budynki z czasów kolonialnych. – Skoro niektóre domy daje się objąć ochroną, nie ma powodu, by nie udało się to z innymi – mówi, gdy wyruszamy na przechadzkę.
Ulice wyznaczają rzędy rezydencji i willi, których imponujące bramy otwierają się na przydomowe ogrody. Wprawdzie po 1954 r., kiedy Indie Francuskie uwolniły się od zależności kolonialnej, wiele z tych domów zaczęło niszczeć – jednak teraz zostały odnowione i zaadaptowane na potrzeby sektora turystycznego. Na przykład w jednej z dawnych rezydencji działa prywatna galeria sztuki, a w drugiej – butik. Wiele z pofrancuskich domów przekształcono w luksusowe hotele. Otwieramy bramę prowadzącą na podwórze jednego z największych pałaców. To Cluny Embroidery Centre, gdzie 50 ubogich kobiet uczy się haftu pod okiem siostry Therese. Ta starsza już zakonnica o krótkich, prostych, siwych włosach przyjechała do Pondy w latach 50. i całkowicie uległa jego urokowi. – Wszystko tu było francuskie – szpitale, szkoły – wspomina. – I nadal takie pozostało.
Wizytówką Pondy jest promenada ciągnąca się wzdłuż Zatoki Bengalskiej.  – Przypomina miasteczko na wybrzeżu Morza Śródziemnego – zauważa Claire. Rzeczywiście. Są tu uliczne kafejki serwujące rogaliki. Lodziarze pchają swoje schludne małe wózki. Ludzie przechadzają się tędy przez cały dzień, ale najchętniej wieczorami; a w ciemnościach, gdy fale uderzają o nabrzeże, miejsce robi się po prostu magiczne.

Jemy lunch w Randezvous, jednej z sześciu dobrych francuskich restauracji, gdzie subtelnym dźwiękom jazzu towarzyszą strzelanie korków od wina i szum wentylatorów. Slogan miejski głosi: „Spokojne Puduććeri. Daj czasowi wolne”. Miasto ma pewien styl i klasę, wręcz szyk. Może stanowić wspaniałe schronienie dla tych, których zmęczyła zbyt duża różnorodność innych rejonów Indii. Gdy rozstajemy się z Aśokiem Pandą, żeby poszukać piwa w czeskim barze, streszcza nam w kilku słowach swą miłość do Pondy: – Możesz spędzić cały czas w starej dzielnicy kolonialnej i ulec złudzeniu, że jesteś w Europie, a nie w Indiach. Poza tym odnosisz wrażenie, jakby mieszkańcy Pondy przebywali stale na wakacjach. ĆETTINAD
Ucieczka na indyjską wieś

Jeśli Pondy było spokojne, to region Ćettinad wydaje się niemal wyludniony. Przyjechaliśmy do Kanadukattan, jednego z wielu miasteczek w tym regionie, by posmakować prowincjonalnego życia Indii. Ale jesteśmy rozczarowani, bo przed południem domy są puste, a ich mieszkańcy pracują na polach.
Blisko 600 mln Hindusów nadal żyje w wioskach takich jak te w Ćettinad, ale większość turystów nigdy się z nimi nie styka. Zdecydowanie zbyt często pozostają tylko figurkami widzianymi z oddali, z autobusów czy pociągów.
Kolej to główny środek lokomocji w Indiach, więc kierujemy się na dworzec, gdzie spodziewamy się tłumów na peronach. Okazuje się, że w związku z pracami naprawczymi na linii zamiast dziesięciu pociągów dziennie w Ćettinad stają zaledwie dwa. Dzięki temu zawiadowca stacji, Marisappa Manraj, ma więcej wolnego czasu. Gdy remont się skończy, wszystko wróci do normy, czyli liczba pociągów wzrośnie. – Wyruszą stąd do Delhi, Bombaju, we wszystkie strony Indii – opowiada.
Zastanawiamy się, czy to możliwe? Trudno bowiem sobie wyobrazić miejsce bardziej odległe od wielkich miast tego kraju niż region Ćettinad. Chłopcy gonią za kulami do krykieta w poprzek torów. A w biurze Manraj, wyraźnie dumny ze swojego 26-letniego stażu na kolei, pokazuje nam urządzenia przypominające czasy sprzed 150 lat, kiedy Brytyjczycy wybudowali system indyjskich kolei. Oglądamy telefony na korbkę, którymi zawiadowca łączy się z „dżentelmenem na linii” w następnej stacji i jakieś niepojęte maszyny z ciężkimi dźwigniami. „Zawiadowco – ludzkie życie jest w Twoich rękach” przestrzega napis umieszczony na ścianie. Nieopodal wisi mała kapliczka hinduistycznego boga Kryszny z piórami pawia, ptaka będącego symbolem Indii. Znacznie później dowiedzieliśmy się, że ta skromna, stara stacyjka może zostanie zamieniona na muzeum.
Tymczasem jednak Manraj pokazuje nam Dom Gościnny Radży, który miejscowy potentat wykorzystuje jako osobistą poczekalnię. Kiedy pociąg wjeżdża na stację, stewardzi rozwijają czerwony chodnik do drzwi pawilonu i radża z gracją może przejść po nim do pociągu.
Postanowiliśmy sprawdzić, jak w praktyce realizowana jest inicjatywa rządu, która ma skłonić podróżnych do uczestniczenia w życiu wioski i poznawania jej obyczajów. Zadowoliliśmy się górną półką dostępnych kwater, odnowionym Chettinadu Mansion. Pałac ma cztery piękne dziedzińce, zdobią go balkony i werandy. Na przybyszów czeka zaś siedem wygodnych, stylowych pokoi gościnnych.
Właściciel, Annmalai Chandramouli, wita nas przy obiedzie i opowiada krótką, ale fascynującą historię pałacu, który wybudował w latach 1902–1912 jego dziadek, bankier. Podobno w miasteczku było więcej takich pałaców zamieszkanych przez bogatych kupców. Niestety, krach na rynku spowodował ich upadek. Następnego ranka lawirujemy wśród ulicznych straganów, gdzie sprzedaje się wszystko – od bransoletek i mydła po czosnkowe marynaty i kartki urodzinowe. Mijamy zawsze zajęte budki telefoniczne i praczy prasujących ubrania na chodniku. Gwarne ulice przechodzą stopniowo w spokojne drogi, gdzie krzyczące zielone papużki szaleją nad rozkołysanymi łanami słoneczników, a pasterze kóz kryją się przed słońcem pod czarnymi parasolami. To wiejskie Indie w najbardziej czarującym wydaniu. Przynajmniej dla nas, turystów. Jest to bowiem region, gdzie susza szczególnie daje się ludziom we znaki.

UTAKAMANDALAM
Typowe górskie uzdrowisko

 Znajdujemy się wysoko w górach Nilgiri na południu Indii. Ale Sandhya Kumar wspina się jeszcze wyżej, po stromej drabinie. Z półki pod sufitem wyciąga książkę wielką jak nagrobny kamień. Z dumą pokazuje mi stronę tytułową: History of Java autorstwa sir Stamforda Rafflesa. To pierwsze wydanie, z 1817 r.: rzadkie, podobnie jak wiele innych spośród 40 tys. woluminów Nilgiry Library, bilblioteki w Utakamandalam.
– Cudzoziemcy są zaskoczeni naszymi zbiorami – opowiada Kumar, kustoszka zbiorów. – Mówią, że są tu książki, które w ich kraju byłyby przechowywane w szklanych gablotach.
Obcokrajowcy bywali kiedyś częstymi gośćmi w Utakamandalam, wtedy niewielkim górskim ustroniu dla sahibów i dam Imperium Brytyjskiego. Takie górskie uzdrowiska, ufundowane przez władze kolonialne, umożliwiające przeczekanie letnich upałów, rozsiane są po całym subkontynencie. Zachodni arystokraci chwalili klimat Utakamandalam i położenie na wysokości ponad 2 tys. m n.p.m. Palące słońce współegzystuje tu z mroźnym cieniem i od czasu do czasu gęstą mgłą. Trzy pory roku – lato, zima i jesień – za jednym zamachem.
Europejczycy spędzali czas, polując (sławny klub Ooty-Hunt), grając w snookera – rodzaj bilardu, który prawdopodobnie został wymyślony w miejscowym, pięknie ozdobionym kolumnami klubie, oraz na lekturze w bibliotece Nilgiri wybudowanej w 1858 r. Przy jednym z jej korytarzy odkrywamy czytelnię z wysokimi oknami i solidnymi pulpitami do przeglądania gazet. W innym pokoju znajdują się trofeum w postaci głowy bawołu i portret królowej Wiktorii. Utakamandalam, podobnie jak inne uzdrowiska na północy Indii, otacza korona śnieżnych szczytów. Zjadamy lunch naprzeciw biblioteki, w znanej chińskiej restauracji Shinkowa, a następnie odwiedzamy bladożółty, doskonale utrzymany kościół św. Stefana. Kościelny, pan Jayagaram, wskazuje pomniki na grobach zmarłych w połogu Angielek i ich mężów, których dopadła gwałtowna śmierć z dala od ojczyzny.
Spacer dobiega końca, wracamy do hotelu: Regency Villas, dawnego domu myśliwskiego maharadży, o przepastnych sypialniach, całego w kolorze sepii. Nad hotelem jak miecz Damoklesa wisi wieczna obietnica renowacji, która – mamy nadzieję – nigdy nie dojdzie do skutku. Na zewnątrz kraczą wrony, słońce zachodzi, każdy sahib i każda memsahib nadal czuliby się tu jak w domu. Nie ma się bowiem wrażenia, że miasto liczy aż 94 tys. mieszkańców.
KERALA
W deltach rzek

Rejsy po estuariach Kerali, rozległej plątaninie rzek i lagun, to przyjemna rozrywka. Tereny wpasowują się w obraz stanu urzekającego piaszczystymi plażami, palmami kokosowymi, szmaragdowymi ryżowymi poletkami: istny raj dla zmęczonego podróżnika.
Tak się składa, że właściwie nie jesteśmy zmęczeni. Po relaksującej podróży po stanie raczej nie potrzebujemy jeszcze większej dawki odprężenia. Jednak Kerala sprzyja lenistwu, zwłaszcza nad ujściami rzek. Te romantyczne miejsca niektórzy określają jeszcze starym mianem Wybrzeża Malabarskiego. Ale i tu zachodzą zmiany. Obecnie przemysł turystyczny skupia się na stworzeniu nowego wizerunku stanu, kojarzonego dotąd z turystyką pieszą, i na podniesieniu poziomu usług poprzez sieć ekskluzywnych hoteli, przyjemnych wiejskich ustroni i luksusowych rejsów. Wyruszamy w jeden z nich. W czasie poprzedniej wizyty spędziliśmy popołudnie i zachód słońca w płaskodennej łodzi popychanej przez przewoźników bambusowymi drągami. Tym razem okrętujemy się na MV Vrinda – luksusowym statku wycieczkowym, który przemierza w górę i w dół wody jeziora Wembanad, będące częścią zespołu estuariów. Vrinda to najwyższa półka: osiem wygodnych kajut z klimatyzacją, pokład do opalania, bar i jadalnia, w której serwuje się smaczne, zaskakujące dania – naszego pierwszego wieczora było to gazpacho i roti  z serem brie. Są też eleganckie podwieczorki przy herbacie. – Darjeeling, Assam, Earl Grey czy rumianek? – pyta kelner z troską doskonałego kamerdynera.
Robimy sobie dodatkową wyprawę specjalnie przystosowaną do tego celu barką ryżową w kształcie arki, która pierwotnie służyła do przewozu przypraw eksportowych na wybrzeże. Dla wielu miejscowych jest to nadal najważniejszy środek lokomocji. Rejs jest urzekający. Drogi wodne, z podskakującymi na falach hiacyntami wodnymi, często są niewiele szersze niż sama łódź, a mieszkańcy wiosek tłoczą się rodzinami na wysepkach, czasem mniejszych niż pole golfowe. Zimorodki spadają z nieba ku wodzie niczym szafirowe błyskawice. Dzieci machają rękami. Kobiety kryją się w zaroślach, by gapić się na nas. Mężczyźni brodzą zanurzeni po piersi w wodzie, łowiąc garnele i małże. Jedyne dźwięki to rytmiczne chlapanie wody z boku łodzi, ćwierkanie świerszczy i dudnienie hinduskiej muzyki filmowej z telewizorów wewnątrz krytych strzechą chat.
Ostatniego dnia na Vrindze wstaję, gdy świt rozlewa się na jeziorze bladoróżową poświatą. Panuje cudowna cisza, do momentu, aż jakiś troskliwy członek załogi, przekonany, że wschodowi słońca potrzebny jest podkład muzyczny, włącza taśmę z utworem na flet i tablę.


NO TO W DROGĘ
Arowil

Futurystyczne Miasto Brzasku na Wybrzeżu Bengalskim, gdzie ludzie z całego świata żyją we wspólnocie. Warto zobaczyć aśram założony przez Sri Aurobindo, wykształco-nego w Cambridge hinduskiego guru łączącego tradycyjną jogę z nowoczesną nauką. Interesujące jest Matrimandir – centrum medytacyjne w kształcie 30-metrowej złotej kuli Maduraj
Milionowa metropolia. Warto zobaczyć świątynię Minakśi Sundareśwara, poświęconą boskiej małżonce Śiwy, Parwati (Minakśi) – główny ośrod ek hinduizmu. W czasie świąt religijnych ściąga tu 15 tys. pielgrzymów dziennie. Tiruwanantapuram
Druga nazwa – Trivandrum. Licząca 800 tys. mieszkańców nadmorska stolica stanu Kerala. Trzeba zobaczyć Centrum kulturalne Indian Coffee House, które przypomina spiralną zjeżdżalnię na placu zabaw, a także drewnianą świątynię Śri Padmanabhaswami. Munnar
Minikurort górski położony na wysokości 1 524 m n.p.m. wśród pól herbacianych. Trzeba wpaść do High Range Club, prawie stuletniego hotelu w stylu kolonialnym. Koczin
Port nad Morzem Arabskim. Warto zobaczyć Fort Koczin. Przypomina on o bogatej i barwnej historii miasta będącego ośrodkiem handlu przyprawami. Tworzyła ją intrygująca mieszanka kulturowa złożona z Portugalczyków, Holendrów, Żydów, Brytyjczyków. Kerala Healing Centers
Ośrodki medycyny ajurwedycznej, oferujące terapie odmładzające, znajdują się w najpopularniejszych turystycznie częściach regionu. W programie przewidziane są ćwiczenia jogi, łaźnie parowe i masaże z zastosowaniem olejków leczniczych i aromatycznych. Majsur
Miasto jedwabiu, drzewa sandałowego i ponad 650 tys. ludzi, w którym roi się od wielkich pałaców. Najciekawszy, zbudowany przez Kriszanaradżę IV Amba Wilas, stanowi połączenie stylu mogolskiego i europejskiego. Maharadże trzymali 15 tys. służących, nosili płaszcze z pereł, zasiadali na tronach z litego złota i grali w jadeitowe szachy inkrustowane rubinami. Hampi
Dziś to zaledwie mała wioska, ale w XIV w. było stolicą imperium Vijayanagar rywalizującą z Rzymem pod względem bogactwa! Znajdują się tu pozostałości pałaców rozkoszy, łaźni i stajni dla słoni.
Tamilnad – stan w południowych Indiach, utworzony 18 lipca 1967 r. Powierzchnia – 130 058 km2, ludność 62 mln, głównie Tamilowie.
Kerala – graniczy z Tamilnadem. Powierzchnia wynosi 31 863 km2, ludność 31,8 mln. Najlepiej wybrać się w okresie październik–marzec. Nie są wymagane żadne szczepienia, jednak zaleca się injekcje przeciw żółtaczce typu A i B, tężcowi, błonicy, polio, durowi brzusznemu, wściekliźnie i zakażeniom meningokowym. Zastrzyk można zrobić  w Wojewódzkiej Stacji Sanitarno--Epidemiologicznej w Warszawie, ul. Żelazna 79, tel. (0 22) 620 35 28 ; Instytucie Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni, ul. Powstania Styczniowego 9B, tel. (0 58) 699 86 82 albo w Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Krakowie, ul. Odrowąża 7, tel. (0 12) 633 37 91.
www.szczepienia.pl
  • Przy wjeździe do Indii konieczna jest wiza. Turystyczna wydawana jest na 6 miesięcy bez możliwości przedłużenia na miejscu. Wydawana jest z prawem jedno-, dwu- i wielokrotnego przekraczania granicy.
  • Walutą jest rupia indyjska, 1 zł – ok. 15 rupii.
  • Samolotem: przelot z Polski przez np. Londyn do Chennai to wydatek ok. 2 600 zł, przelot z New Delhi do Tiruvanantapuram – ok. 70 zł w jedną stronę.
  • Taksówki – od 50 gr/km + 20 zł na wydatki kierowcy/dziennie.
  • Samochody z klimatyzacją są ok. 30 proc. droższe i nie warto na nie żałować pieniędzy, szczególnie przy dłuższych przejazdach.
  • Autobusy – prywatne (droższe i wygodniejsze) i stanowe (państwowe). Uwaga – wszystkie pędzą na złamanie karku. Jakość dróg pozostawia wiele do życzenia. Autobusy dzielą się na zwykłe, ekspresy i deluxe (turystyczne).
  • Pociągi – pewniejsze i bezpieczniejsze niż autobusy. Warto zaopatrzyć się w rozkład jazdy Trains At a Glance lub Southern Central Railway dostępne na większych stacjach kolejowych. Przy dłuższych przejazdach dobrze jest nabyć karnet Indrail Pass – ważny od pół dnia do 90 dni, 7/15-dniowy karnet kosztuje od 365/500 zł dla dorosłego pasażera i 150/180 zł dla dziecka w wagonach z klimatyzacją. www.indianrail.gov.i

Puduććeri:
  • Rosema Ayurveda Resort*, 209 Lal Bahadur St., ceny od 22 zł.
Munnar:
  • Hotel Anai Mudi, Kandhalloor Rd, ceny od 50 zł.
Maduraj:
  • Royal Court Hotel***, 4 West Veli St., ceny od 55 zł.
  • Hotel Supreme**, 110 West Perumal Maistry St., ceny od 40 zł.
  • Elements Hotel*, 642, K.K. Nagar, ceny od 20 zł.
www.hostelworld.com Warto spróbować potraw z ryżem i soczewicą: rawa dosa, masala dosa, tamarind rice i curd rice (ryż z jogurtem na ostro). Madras:
  • Restauracja w hotelu The Grand Orient, 693 Anna Salai, ceny od 50 zł.
  • Annalakshi, 806 Anna Salai, ceny od 50 zł.
Tiruwanantapuram (Kowalam):
  • Restauracja w centrum leczenia ajurwedycznego Somatheeram Ayurvedic Beach Resort w Chowarze, na południe od Kowalam, ceny od 55 zł.
Marsz Słoni – styczeń. Blisko czterodoniowa parada z Trisur do Triwandrum w Kerali. Bierze w niej udział ponad 100 udekorowanych słoni. Imprezami towarzyszącymi są m.in. zawody łodzi wężowych w Alappula i pokaz sztuki walki kalarippajatt.
Pongal – połowa stycznia. 4-dniowe święto dla uczczenia zbiorów ryżu obchodzone w całym regionie Tamilnadu. W czasie jego trwania malowane i sprzątane są domy, przed drzwiami układa się kalam – rodzaj kolorowego, wzorzystego kobierca z barwionej mączki ryżowej. Przygotowuje się też potrawy z ryżu z trzciną cukrową i kurkumą i dekoruje kwiatami pomalowane rogi wołów.
Minakśi Kaljanam – kwiecień–maj. 10-dniowe obchody zaślubin Minakśi (Parwati) z Śiwą w świątyni tej bogini w Madurai.
Dzień Niepodległości – 14–15 sierpnia. Obchodzone w całym kraju święto państwowe.
Chennai Dance and Arts Festival – grudzień. Czterotygodniowe występy krajowych sław muzyki klasycznej i tańca podczas festiwalu sztuki i tańca w Madrasie. Najlepsze miejsce na zakupy to Madras. W SIPA’S Craftlink przy Kodambakkam High Rd można kupić wytwory miejscowego rzemiosła, tekstylia i wyroby z papier-mâché. Naturally Auroville na Khaddar Nawaz Rd sprzedaje piękną odzież, obuwie, ceramikę. Po wysokogatunkowe jedwabie można wybrać się do sklepu Vardharams przy Harrington Rd Chetput. Dobrym miejscem na zakupy są też Pondy Bazar i bazarki wokół Pangal Park. Pothy’s na Usman Rd natomiast oferuje ogromny wybór tkanin jedwabnych, bawełnianych i sari. Znajdują się tu również duże sklepy z biżuterią ze złota, srebra i diamentów, w tym: Lalitha Jewellery i Prince Jewellery. www.kerala-tourism.net
www.tamilnadutourism.org
www.chennaihub.com