Wbrew temu, co śpiewał Jacques Dutronc w piosence „Il est cinq heures, Paris s'éveille” (Jest piąta/Paryż się budzi), przeciętny paryżanin nie jest rannym ptaszkiem i budzi się powoli przy asyście un bol de café au lait i maczanego w niej croissanta. Poranna kawa z mlekiem różni się od kawy poobiedniej rozmiarem, kolorem i kształtem naczynia, z którego jest pita. Un bol to fajansowa miseczka, w której z powodzeniem można by podawać zupę. A ponieważ kawa to we Francji podstawa, im większa miseczka, tym lepiej paryżanin zaczyna dzień. Na śniadanie je raczej symbolicznie, może dlatego, że jeszcze wspomina kolację, jak zwykle zjedzoną późnym wieczorem. Niegłodny więc i opity zabieloną kawą wybiega z domu w kierunku najbliższej stacji metra, by zdążyć na dziewiątą do pracy.
W południe zaś udaje się na obiad do jednego z licznych lokali gastronomicznych: kawiarni, restauracji lub bistro. Ten ostatni zresztą ma dość ciekawą historię. Nazwa pochodzi od rosyjskiego słowa bystro (szybko), którym kozacy poganiali właściciela baru na Montmartrze w czasie walk o Paryż w 1814 r. Historia głosi, że następnego dnia restaurator wywiesił nowy szyld z nazwą „Bistro” i tak to się zaczęło. Dzisiaj małą przytulną restauracyjkę paryżanin znajdzie bez trudu na najbliższym rogu ulicy. Problem może stanowić jedynie wolny stolik przy oknie, przy którym każdy Paryżanin uwielbia siadać, żeby widzieć i być widzianym. Zazwyczaj francuskie restauracje oferują menu fixe (zestawy) składające się z trzech dań. Do wyboru są dwie przystawki, np.: serca karczochów w sosie winegret lub plaster pasztetu z zająca z orzechami, dwa dania główne: stek z fasolką szparagową czy kaczka z ziemniakami i dwa desery: tarta z owocami lub plaster sera brie (też deser!). Za karafkę wina, bez której przecież nie da się dobrze strawić obiadu, trzeba, niestety, dopłacić, chociaż i tak jest to zdecydowanie tańszy wariant niż samodzielny wybór a` la carte (pamiętaj o tym, polski turysto!). Wszystko za jedyne 20 euro (uwzględniając podatek i obsługę). Po tak obfitym posiłku paryżanin zamawia un café (co równa się pojedynczemu expresso) tym razem pitą w małej filiżance, i wraca do pracy.
A po piątej bystro biegnie do domu, a nie do bistro, bo chodzenie z kolegami po pracy na drinka jest w Paryżu zdecydowanie passé, poza tym zaprosił przyjaciół na małą kolacyjkę. W lodówce królują modne produkty ekologiczne, z których paryżanin wyczaruje proste i zdrowe dania. Na początek na stole pojawia się ogromna misa z zieloną sałatą i bagietką.
Specjalnością naszego pana domu są cre^pes, inaczej zwane naleśnikami. Pierwsza partia jest z nadzieniem wytrawnym: szpinak, szynka, ser pleśniowy. W miarę rozkręcania się wieczoru naleśniki stają się jednocześnie deserem – przełożone zostają konfiturą pomarańczową i polane sosem czekoladowym. W Bretanii do naleśników, czy to na słono, czy na słodko, podaje się cydr, ale nasz paryżanin woli butelkę czerwonego wina. Nie chcąc zbyt wcześnie kończyć tak miłego wieczoru, towarzystwo przemieszcza się do baru, gdzie zamawia szampana i egzotyczne koktajle. W dalszym ciągu na fali są drinki kubańskie, a i te na bazie wódki zyskują coraz większą popularność. Jak się może wkrótce okazać, Paryż to my już od dawna mamy nad Wisłą.