Borneo od zawsze kojarzyło mi się głównie z dziewiczym ekosystemem lasów deszczowych o niesamowitej bioróżnorodności. Żeby wyrobić sobie zdanie o tym, jak jest naprawdę, wystarczy zamiast lecieć z krańca wyspy na drugi samolotem, przejechać się autobusem, choćby drogą z Kota Kinabalu do Kuching. Trasa liczy nieco ponad 800 km, całymi dziesiątkami ciągną się wzdłuż niej plantacje palm. Autobus jedzie i jedzie, a za oknami wciąż ten sam usypiający, monotonny widok. Nic dziwnego, w ciągu 40 lat obszar uprawy oleju palmowego wzrósł tu 12-krotnie. Malezja jest jego głównym producentem.

W objęciach drzew

Kiedy ostatnio widziałeś orangutany? – zagaduję, płacąc za zakupy. Haziq kręci głową, że nie pamięta. – Parę miesięcy temu. Wiem, że farmerzy przeganiają małpy, bo te niszczą sadzonki. Często zabijają zwierzęta. Maluchy są oszczędzane; słodkie, zabawne, trafiają do ludzi jako maskotki. Orangutany przywiązują się do terytorium, nie potrafią przenieść się ot tak na inne ziemie z tych, które właśnie zostały wykarczowane i wypalone przez ludzi. – Mogłabym gdzieś kupić młodą małpę? – podpuszczam.
– Nie – mężczyzna kręci głową przestraszony.
Za handel orangutanami grożą tu dwa lata więzienia i niebagatelne 30 tys. zł grzywny. Karani są zarówno handlarze, jak i posiadacze zwierząt. To czarny rynek, o tym nikt tu ze mną nie pogada. – Chcesz zobaczyć małpy, jedź do Semenggoh – rzuca Haziq i zaczyna dłubać w zębach, co ma oznaczać, że kończy rozmowę.

Naturalnie Semenggoh

Semenggoh Wildlife Center powstało w 1975 r. To 740 ha dżungli, w której w naturalnych warunkach żyją orangutany. I to jest najlepsze miejsce w całej malezyjskiej części Borneo, aby obserwować te wielkie małpy. Jadę. Z Kuching to tylko 24 km, trzy kwadranse autobusem odchodzącym z miejskiego dworca. Czytam, że na obszarze centrum mieszka 26 orangutanów. Ale tak naprawdę wcale nie ma pewności, ile ich dokładnie jest.

Żyją w koronach drzew i tam, wysoko nad ziemią, budują z gałęzi gniazda, odpoczywają w nich i śpią. Kiedy zbiera się na deszcz, szukają schronienia pod parasolami z rozłożystych liści, bo tak jak my, nie lubią moknąć. Każdego dnia zakładają nowe gniazdo. Będąc w ruchu, łatwiej umknąć naturalnym wrogom. Ale od tygrysów i węży dziś groźniejsi są ludzie. Kiedy w końcu zabraknie drzew, które zapewniają schronienie i dają pokarm, gdy wszędzie pojawią się palmy olejowe, orangutany znikną.

Według Czerwonej Księgi Gatunków Zagrożonych IUCN, w Malezji zagrożonych wyginięciem jest 47 z 300 występujących tam gatunków ssaków lądowych, z czego sześć krytycznie. Są to m.in. orangutany borneańskie i sumatrzańskie.

Takie jak my

Dla odwiedzających przygotowano ścieżkę ciągnącą się równo 1300 m i parę miejsc, z których mogą mieć nadzieję zobaczyć małpy. Wchodzenie do dżungli jest zabronione. To ich dom. Stoję w kilkunastoosobowej grupce. Mży, a strażnicy uprzedzają, że dziś szansa na spotkanie jest niewielka. Małpy lubią przespać taki szarobury dzień. Sama nasuwam kaptur kurtki głębiej na oczy. A jednak po chwili słyszymy szelest liści. A potem je widzę! Są, jak my, podobnego wzrostu i przyglądają się nam uważnie. Nieruchomieję pod spojrzeniem mądrych brązowych oczu. To Nora. Na biodrze niesie malucha; Bako jest jej trzecim dzieckiem.

Tu w centrum żyją w stanie półdzikim, brak wokół ogrodzeń i klatek, za to dwa razy dziennie o 9 rano i wczesnym popołudniem, o 15, strażnicy przynoszą zwierzętom kiście bananów, orzechy kokosowe. Jeśli zechcą, zejdą z drzew na ziemię, ale bywa, że nie pokazują się tygodniami. Trzy procent. Tylko tyle różni nasze DNA od kodu genetycznego leśnych ludzi, bo to właśnie w języku malajskim znaczy orang hutan.

Jesteśmy do siebie bardzo podobni. Zanim urodzi się młode, mama nosi je pod sercem dokładnie dziewięć miesięcy. Zwykle w ciągu życia ma dwoje, troje młodych. I nie odstępuje ich na krok przez co najmniej pięć, a bywa, że i osiem lat. Uczy, jak przetrwać w dżungli, wspinać się na drzewa, wybierać odpowiednie pożywienie, unikać drapieżników, używać narzędzi. Wściekłe małpy wciągają powietrze przez zaciśnięte wargi, dokładnie jak my. Wiemy, że planują swoje dni, że mają wspomnienia!

Zginąć za herbatnika

Orangutany, które przejdą rehabilitację w miejscach podobnych do Semenggoh Wildlife Center, potrzebują do życia na wolności terenów niezamieszkanych już przez inne populacje. I to jest kluczowy problem, bo odgłosy karczowania lasów na Borneo niestety nie milkną. Parę lat temu telewizja BBC wyemitowała reportaż Dying for a Biscuit (Umierając za herbatnika) odkrywający, że pomimo protestów niewiele się w tej sprawie zmienia.

Olej palmowy jest w ciastkach, czipsach, szamponach, szminkach... Wszyscy go używamy. A dodatkowo globalny popyt wzrasta. Przewidywania FAO (ONZ ds. wyżywienia i rolnictwa) są takie, że do roku 2020 się podwoi, potroi zaś do 2050! Jeśli nie jesteśmy w stanie wyeliminować go z naszego życia, możemy chociaż świadomie wybierać ten, który jest certyfikowany przez RSPO (Roundtable on Sustainable Palm Oil).

By mieć gwarancję, że nie pochodzi z terenów przyczyniających się do spadku bioróżnorodności. Wielki koncern Nestlé pod wpływem społecznych nacisków i presji zaczął w końcu używać certyfikowanego oleju palmowego w swoich wafelkach Kit Kat. Wciąż można podpisywać petycje dotyczące certyfikacji upraw palm (więcej m.in. na stronie: www.cmzoo.org/conservation/palmOilCrisis).