Małgorzata Kojder sama o sobie mówi, że jest kobietą spełnioną, szczęśliwą. "Należę do tych szczęściarzy, którzy swoje marzenia i pasje mogą realizować w pracy". Podróżuje a raczej przemieszcza się z miejsca na miejsce po całym kontynencie Ameryki Północnej, a to wpisane jest w jej obowiązki służbowe (transport i obsługa tras koncertowych - od Florydy po Alaskę, od Kalifornii po Labrador).

"Wizyty w znanych i popularnych parkach narodowych opisuję dla moich przyjaciół i znajomych, choć muszę przyznać, że relacje z miejsc mało znanych sprawiają mi największą radość. Wielu moich czytelników nie miało pojęcia o istnieniu takich miejsc, jak Dębowa Aleja w Vacherie (Oak Alley Plantation) albo moja ostatnia, zaledwie zeszłotygodniowa "perełka" czyli "The Wave" w Arizonie" - opowiada. I właśnie perełce dzisiaj poświęcimy uwagę.

Dotrzeć to tego miejsca nie jest łatwo, i to nie tylko z powodów technicznych, ale czysto formalnych. Teren Coyote Buttes North, na którym znajduje się The Wave jest rezerwatem bardzo rygorystycznie strzeżonym i wolno tu przebywać wyłącznie z oficjalnym pozwoleniem. Dziennie kręci się tu tylko 20 szczęśliwców z odpowiednim glejtem dyndającym przy plecaku…

Nasze gwiazdy wyjechały na występy do Europy, dając nam 10 dni wytchnienia. Natychmiast czmychnęliśmy samolotem z Columbus (Ohio) do Phoenix (Arizona), a stąd już potężnym, terenowym autem do Kanab (Utah). To tutaj, w miejscowym Visitor Center, codziennie o 9 rano, odbywa się losowanie 10 upragnionych pozwoleń (tzw. permit). Pozostałych 10 losuje się via internet z 4-miesięcznym wyprzedzeniem. Byliśmy tu każdego ranka przez 6 kolejnych dni, a wraz z nami około setki innych entuzjastów natury.
Za szóstym razem udało się – wylosowano “12″ – nasz numer ! Mogliśmy następnego dnia ruszać.

Wierzący muszą przyznać, że Stwórca wykonał tu swój popisowy numer. Znam ludzi, którzy The Wave nazywają “pokazówką Pana Boga”…
Dla pozostałych, The Wave to niesamowite formacje piaskowca, pełne kolorowych prążków skamieniałe wydmy z epoki jurajskiej, po których brykały dinozaury. Rytm i cykliczność warstw świadczy podobno o periodycznych zmianach wiatrów, w czasie, gdy wielkie, piaskowe wydmy migrowały przez piaszczystą pustynię. Warstwy mają różną twardość i stawiają różny opór czynnikom erodującym – stąd takie bogactwo form i kształtów.

Wędrówka do The Wave jest średnio trudna, choć latem, z powodu wysokich temperatur, wydaje mi się kompletnie iluzoryczna. Klimat: typowy dla pogranicza Arizony i Utah, czyli pustynny i brutalny. Należy się tu spodziewać gwałtownych wiatrów, sypiących piaskiem w oczy i tryby kamer (znów musiałam czyścić sensor z kurzu).
Dystans w jedną stronę wynosi 3 mile (4,8 km). Wspinaczka nie jest zawrotna, tylko 110 metrów różnicy poziomów, ale sprawę utrudnia w kilku miejscach miałki, głęboki po kostki piasek.
Każdy, kto zdobędzie permit, otrzymuje także ilustrowany opis drogi, ale i tak znalezienie The Wave jest wyzwaniem samym w sobie. Nie ma wyznaczonego, formalnego szlaku, a wędrówka po cudzych śladach może okazać się ryzykowna. Najpewniejszym punktem nawigacyjnym jest The Black Crack (Czarna Rysa) – jest to wielka, z daleka widoczna szczelina w skale (centrum zdjęcia), bezpośrednio pod którą znajduje się The Wave.

Większość “pierwszaków” kieruje się współrzędnymi GPS, ale mimo ułatwień technicznych zdarzają się zabłądzenia, szczególnie w drodze powrotnej, gdy poziom adrenaliny wyraźnie opadł…

Nie wiem komu (czemu?) zawdzięczamy czystość tego miejsca. Nie widziałam tu ani jednego papierka, peta, puszki czy owocowych odpadów…. a przecież ludzie spędzają tu wiele godzin… Albo ktoś tu regularnie sprząta, albo przebywa tu naprawdę ekologicznie świadome i rozkochane w pięknie natury towarzystwo, które swoje śmieci zabiera ze sobą.
Mam nadzieję, że BLM uda się, także w przyszłości zachować przepiękną twarz tego regionu, mimo ciągle rosnącej popularności… http://truckiempoameryce.wordpress.com/