Włócząc się po medynie

Na pierwszy rzut oka suk wydaje się być prawdziwym galimatiasem. Jednak po kilku godzinach spaceru zauważamy jakiś porządek. Podzielony jest na części: suk pachnidlarzy, księgarzy, suk bławatny, garbarzy, garncarzy, tkacki, z przyprawami... Smugi światła do mrocznego labiryntu piwnic, budynków i wnęk wpadają przez wykusze. Zapachy przypraw, olejków wonnych, pieczonych szyszkebabów, opary sziszy (fajki wodnej) wypalanej przez mężczyzn podpierających ściany kafejek, natrętne pokrzykiwania i zaczepki sprzedawców dywanów, portfeli, czapeczek, przemykające kobiety opatulone od stóp do głów w białe chusty...  To właśnie typowe obrazki z bazaru w medynie z VII wieku w Tunisie. Medyna była najważniejszym punktem miasta przez ponad tysiąc lat miasto funkcjonowało w obrębie jej murów. To wspaniały przykład architektury islamskiej, który do dziś wciąż tętni życiem. To dobre miejsce, by posiedzieć i poobserwować ludzi.

- Tu wszystko za darmo albo za 1 dinar, taniej niż w Biedronce. Już w trakcie rozmowy okazuje się, że nasz sprzedawca Ahmed miał już cztery żony (wszystkie nietrafione), więc  kolejno się rozwodził. - "Ty ładna babajaga" - mówi do jednej z koleżanek. Ale dlaczego babajaga? - pytamy. Któryś z polskich turystów powiedział mu, że babajaga znaczy niewiasta.

 

Mężczyźni w szaszijjach

Począwszy od 1956 r. (od czasu uzyskania niepodległości) i reform pierwszego władcy Habiba Burgiby - kodeks odmienił życie kobiet tunezyjskich. Wyraźnie zaznaczono wiek minimum piętnastu lat i zgodę kobiety jako warunki zawarcia małżeństwa, zakaz wielożeństwa i oddalania żon, równouprawnienia w prawach rozwodowych. Jednak nadal Tunezyjki z prowincji zasłaniają przed wyjściem z domu sylwetkę i twarz białą zasłoną zwaną safsari. Zdarzają się na drzwiach do tunezyjskich domostw, np. w Sidi bu Said, zachowane z przeszłości trzy kołatki: dla domowników, dla obcych i najniżej - dla dzieci. Kobieta w domu rozróżniała dźwięki kołatek i wkładała chustę, kiedy dom odwiedzał obcy.

Mężczyźni chodzą w luźnych tunikach zwanych kamidżdża i w czerwonej czapeczce szaszijja. Szaszijja chroni przed słońcem i ozdabia. Do 1950 r. rzeczą niepojętą było wyjście z domu na ulicę bez nakrycia głowy. Dlatego nie dziwi widok kilkunastu mężczyzn w dojrzałym wieku w takich samych czapeczkach na głowie, przesiadujących na krzesłach przed komisariatem czy plotkujących w kawiarniach podczas rytualnego wypalania sziszy. Można powiedzieć nawet o "szaszijjowym biznesie", szaszijję zaczęto eksportować do innych krajów Maghrebu, na Bliski Wschód, a nawet do Europy. Wykonanie jednej czapeczki wymaga pracy z podziałem na role i etapy: co najmniej dwunastu osób oraz rozmaitych narzędzi i akcesoriów.

 

Oczy gazeli

Na suku w Tunisie robimy sobie hennę - berberyjski tatuaż, który zmywa się po tygodniu. Ceny kształtują się od kilku dinarów za drobny motyw nawet do kilkudziesięciu dinarów za specjalny tatuaż ślubny.

- Chamsa inaczej zwana ręką Fatmy i ryba to dwa najbardziej charakterystyczne motywy Tunezji, którym przypisuje się moc ochraniania przed złem. Oba motywy wykorzystywane są w symbolice tatuażu - opowiada 27-letni Touati Noureddine, student archeologii w Tunisie, który dorabia, wykonując tatuaże - Potrafić zrobić tatuaż, z którego zadowolona jest kobieta to dar od Allaha.

Turyści robią sobie tatuaże na brzuchu, na ramieniu, karku, plecach, by pokazywać się na plaży. Do Touati przychodzą także młode Tunezyjki, by zrobić hennę stóp i rąk przed uroczystością zaślubin.

Już na odchodnym Touati nam proponuje:

- A może chcecie sobie zrobić makijaż? Czarny barwnik uczyni wasze oczy podobnymi oczom gazeli.

Chamsa w języku arabskim znaczy pięć. Liczba ta symbolizuje 5 filarów islamu i przynosi szczęście. Chamsa utożsamiana jest też z płodnością. Także ryba (schowana pod wodą) broni przed złym okiem. Dlatego właśnie matki z Przylądka Bon przypinają swoim dzieciom  na ramionach 5 rybich oczek, a panna młoda z Safakisu musi w czasie zaślubin "na szczęście" przekroczyć misę napełnioną rybami. Matki chwaląc własne dzieci mówią: "Ryba nad nim" albo "Pięć nad nim".

 

Z wizytą u marabuta

Przyjechaliśmy do Sidi bu Said - to świątobliwa wioska, która oczarowuje nie tylko oczy malarzy. Zwana jest marabutową, bo została założona jako pustelnia na wzgórzu przez marabuta czyli jakiegoś świątobliwego człowieka, który nazywał się: Sidi Abi Sa'id. Znajduje się tutaj jego mauzoleum - miejsce wiecznego spoczynku czyli zawija.

Wioska Sidi bu Said stała się już przed trzema wiekami zapleczem stolicy Tunisu, bowiem dzieli je zaledwie odległość 10 kilometrów. Tu budowali swe pałace i rezydencje notable, bej, ministrowie, artyści i tak jest też po dziś dzień.

- Krajobraz Tunezji urozmaicają białe kopuły marabutów. Można je odnaleźć wszędzie: w miastach, wioskach, na pustkowiach – opowiada nasz przewodnik Abdelwaheb Khedimi - Do świętego grobu pielgrzymi przybywają po błogosławieństwo (baraka). "Ala ala, ja babe sidi mousour ja... - Abdelwaheb zanucił piosenkę. ("Marabut , Święty Pan, idę do niego z wizytą").

Z wyglądu przypomina miasteczko na którejś z wysp greckich. Podczas spaceru w labiryncie wąskich, brukowanych uliczek i zaułków uderzają dwa kolory: budowle, bielone wapnem, tonące w żarze słońca oraz niebieskie drzwi w kształcie łuków, okna i kraty okienne gięte artystycznie. Urzeka głęboki błękit drzwi prowadzących na dziedzińce tonące w różowych bugenwilliach i tropikalnych pnączach, błękit nieba i morza. I jeszcze jedno przy tych drzwiach wylegują się w słońcu koty dachowce: bure, rude i łaciate. A kiedy o zachodzie słońca słyszymy zawodzenie muezina nawołującego z minaretu do wieczornej modlitwy, uświadamiamy sobie muzułmański mistycyzm i jakąś miejscową religijność ukrytą gdzieś w tych białych murach. Dopiero o zmroku, kiedy z Sidi bu Said wyjadą turyści, a miejscowi handlarze pozamykają kramy z pamiątkami, można poszukać tu samotności, oddać się zadumie wśród tarasów, kopuł, kamiennych schodów i grobowców. Niegdyś bractwa sufickie organizowały tu procesje połączone z medytacją. Śpiew, rytmiczne ruchy, rytmy muzyki andaluzyjskiej doprowadzały pobożny tłum do transu na wzór tańca derwiszów.

 

Utuczyć chude biedactwo

Było coś dla ducha, to teraz dla ciała. Specjały kuchni tunezyjskiej i tamtejsza gościnność zagrażają szczupłej sylwetce europejskich turystek. W Tunezji o każdej szczupłej kobiecie mówi się "miskin" (chude biedactwo) i podczas posiłków dokłada się wszelkich starań, by nabrała ciała. Ba, dokarmianie nie ustaje nawet wówczas, gdy kobieta jest już pulchna - towarzyszą mu wówczas dziękczynne modły do Allaha, za dobre zdrowie i urodę. Każdy posiłek w Tunezji przypomina "orgię żarcia".

Najpopularniejsze potrawy to oczywiście: kuskus (z drobnej kaszy, jagnięciny i warzyw), brik (smażony na oleju trójkątny pieróg z cienkiego ciasta faszerowanego jajkiem, tuńczykiem, pietruszką) -prawie wszyscy podczas jedzenia brudzą się nadzieniem; chorba (pikantna, gęsta zupa z ryb z pomidorami i specjalnymi kluseczkami), tadżin (pasztet z kurczaka, warzyw, tuńczyka, sera); baklava czyli coś dla łakomczuchów (placek migdałowo-miodowy z ciasta francuskiego). Tunezyjskie restauracje serwują także wariacje na temat owoców morza oraz ryby z rusztu. Pyszna jest dorada podawana w całości, ale najmniejsza waży około 5 kilogramów. Najbardziej znane trunki to: wino Magon Rouge, piwo Celtia, Boukha czyli wódka figowa oraz likier Thibarine na bazie spirytusu daktylowego. Warto dodać, że w Tunezji rośnie aż 99 odmian daktyli. Dla abstynentów Tunezyjczycy mają coś specjalnego: dobrze schłodzone mleko palmowe. I jeszcze jedno, kiedy już nie możemy jeść i pić, bacznie obserwujący nas kelner podaje sorbet cytrynowy - "na pobudzenie soków trawiennych i apetytu".

 

Szatata – porywająca na nogi

Ale zdaniem Tunezyjczyków to harisa jest dobra na wszystko. Bo niszczy w organizmie wszystkie zarazki. Zdaniem turystów owszem wypala, ale wszystkie wnętrzności. Nasz tunezyjski kierowca Khaled zwykł mówieć o harisie "szatata" czyli porywająca na równe nogi. Khaled na dobre samopoczucie po harisie zwykł wypijać jednym duszkiem szklaneczkę oliwy z oliwek, zaprawionej sokiem cytryny. Podam składniki harisy i sposób przyrządzania, bo przyda się na rozgrzewkę na zimowe przeziębienia: 100 g ostrych, suszonych papryczek chili, 6 ząbków czosnku, 4 łyżeczki soli , 6 łyżeczek nasion kolendry, 4 łyżeczki nasion kminku, 10 łyżeczek oliwy z oliwek. Czosnek i papryczki (wcześniej namoczone aż do zmięknięcia) utrzeć z solą do uzyskania gładkiej masy. Wsypać kolendrę i kminek (wcześniej ubite na proszek), dodać oliwę. Ucierać i ubijać do gładkości..

 

Masowanie, namydlanie...

Po „orgii żarcia” odwiedziliśmy łaźnię hammam warto pamiętać, że mężczyźni chodzą tam z samego rana, by się rozluźnić i poplotkować, zaś kobiety dla pielęgnacji urody po południu. Cena wstępu wynosi kilka dinarów. Tu na życzenie można zostać wymytym, wymasowanym, namydlonym i osuszonym. Można też przejść niecodzienny zabieg cukrzanej depilacji ciała za pomocą: cukru, cytryny oraz rękawiczki z wełny wielbłądziej bądź koziej sierści. Lepiej także zastanowić się przed poddaniem ciała masażowi szorstką rękawicą, bowiem nie każda opalona skóra dobrze  znosi taki peeling. Ale hammam to także miejsce na pogawędkę i przyjaźnie. Właśnie w łaźni zdarza się, że matka upatrzy sobie przyszłą narzeczoną dla syna. Jakąś babajagę?

Olga Dębicka

O AUTORZE

Olga Dębicka - dziennikarka, pisarka, podróżniczka. Autorka książek m.in. "Marka Hłaski widzenie świata",  "Fotografie z tłem". Publikowała od Dziennika Bałtyckiego  po Dialog Deutsch-Polnisches  Magazin, przez 12 lat  związana z portalem z portalem Wirtualna Polska. Obecnie od ponad 15 lat stały współpracownik National Geographic Polska. Laureatka nagród dziennikarskich i   literackich m.in.: Nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (Polski Pulitzer), wyróżnienie pod patronatem Nowego Dziennika z Nowego Jorku, Pro Libro Legendo, Grand Press, nominowana do Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarzy, uhonorowana Golden Pen Top Journalist Award 2015. Obecnie przygotowuje książkę z reportażami podróżniczymi. Prywatnie mama małoletniego Kosmy, mieszka w Gdyni.