Program praktyk zagranicznych Global Talents jest organizowany przez międzynarodowe studenckie stowarzyszenie AIESEC. W ramach tej inicjatywy młodzi ludzie mają możliwość wyjechania do kilkudziesięciu krajów na całym świecie, by odbyć tam kilkumiesięczną praktykę zawodową. A przy okazji odnaleźć się w zupełnie innej kulturze, nabrać międzynarodowego doświadczenia oraz, jak w przypadku Michała, poznać swoją przyszłą żonę i całkowicie zmienić swoje życie.

O tej nieprawdopodobnej historii Michał Szeptuch opowiada z charakterystyczną dla siebie prostotą i humorem. Jeszcze 2 lata temu studiował informatykę we Wrocławiu, działał w organizacji studenckiej i żył jak typowy student. Dzisiaj jest już po ślubie ze śliczną dziewczyną z Japonii, rozwija razem z nią międzynarodową firmę informatyczną, systematycznie podróżuje do Azji i prowadzi interesy w 3 językach. A wszystko dzięki jednej prostej i zupełnie przypadkowej decyzji o wyjeździe na 3-miesięczną praktykę do Japonii.

Jak to się stało, że wyjechał? Na początku był chaos.
Wszystko wydarzyło się zupełnie przypadkowo. Żeby mieć kontakt z językiem angielskim podczas studiów Michał zapisał się na japoński, który był prowadzony właśnie po angielsku. Oprócz tego chciał gdzieś wyjechać, na przykład na program wolontariatu zagranicznego organizacji studenckiej AIESEC, w której zresztą wtedy działał przy Politechnice Wrocławskiej. Przypadkiem znalazł ciekawą praktykę w Indonezji, ale pomylił adresy mailowe i zamiast do Indonezji, wysłał maila do Japonii. Odpisali! Na Michała czekało miejsce w firmie w Nagoyi. Miał jechać do Indonezji, ale pomyślał: „OK, niech będzie i Japonia”. W końcu, po trzymiesięcznym procesie rekrutacyjnym, dostał powiadomienie, że wiza jest gotowa do odebrania w Warszawie. Fot. Materiały prasowe

Co należało do obowiązków Michała i jak poradził sobie z barierą językową?
Tak naprawdę to nie była praktyka, tylko normalna praca w japońskiej firmie IT. Trwała 3 miesiące. Aż 3, bo po przyjeździe okazało się, że nikt w firmie nie mówi po angielsku. Więc na pierwszym spotkaniu szef łamaną angielszczyzną powiedział Michałowi, że jeśli chcę, kupi mu bilet powrotny do Polski. Nie skorzystał. Został zapisany na lekcje japońskiego z przedszkolakami i po 3 miesiącach nauki mógł dość swobodnie porozumiewać się z szefem.
Trzeba mieć w sobie coś z artysty, bo japońskie pisanie jest trochę jak malowanie. Michał po prostu kopiował znak po znaku ze starych raportów i systematycznie poprawiał, aż w końcu mu się udało oswoić z nowym pismem. Poza tym z informatyką nie było mu tak trudno. Jak już się oswoił z językiem, wszystko stawało się prostsze. Tak naprawdę dostawał zadania na 2 dni, a robił je w 2 godziny. Japończyków trochę przerosły możliwości polskiego programisty.

Japoński szok kulturowy
Japonia to kraj bardzo odmienny kulturowo. Michał jednak nie spodziewał się, że różnice są tak ogromne. W czym się przejawiały? Japończycy nie mają żadnych oporów wiekowych. Normalny jest widok osiemdziesięciolatka za kierownicą czy bez żadnych problemów korzystającego z iPada. Oprócz tego różnice w klimacie, czyli nienaturalne dla Polaka upały i wilgotność. Michał musiał odnaleźć na to sposoby. W każdym samochodzie czy pomieszczeniu jest klimatyzacja, więc w oczekiwaniu na zielone światło tłumy ludzi gromadziły się w najbliższych supermarketach. Wszędzie tam, gdzie było chłodniej. Na własnej skórze Michał doświadczył także japońskiego perfekcjonizmu: „Oni są tak przyzwyczajeni, że jeśli nie potrafią perfekcyjnie rozmawiać po angielsku, to w ogóle nic nie mówią”. Przymus do ciężkiej pracy? „To jeden wielki mit”
Na początku tak to odbierał, bo nie rozumiał, co mówią na odprawach w każdy poniedziałek rano, ale wszyscy zawsze chodzili uśmiechnięci i niezestresowani. „Znajomi z pracy byli naprawdę świetni, mimo że nie potrafili ze mną rozmawiać. Codziennie wszyscy, łącznie z szefem, chodziliśmy na wspólny lunch. Wtedy to nauczyłem się, że znaczek i znajdujący się obok niego obrazek na menu niekoniecznie oznaczają to samo. Więc jak w końcu znalazłem coś, co mi smakuje, to jadłem to przez miesiąc”. Jak Michał poznał Yuko
Yuko przez 2 lata pracowała w Nowym Jorku jako au pair. Wróciła do Japonii na dzień przed jego przyjazdem. On, Europejczyk, który nie ma zielonego pojęcia o nowym ajzatyckim świecie i ona, która też tęskniła do angielskojęzycznej części świata. W kilka dni po przyjeździe do Nagoyi, oboje - zupełnie przypadkiem – postanowili wybrać się na imprezę poświęconą spotkaniom międzynarodowym organizowaną przez couchsurfing. Niestety nieprecyzyjna topografia miasta sprawiła, że Michał zgubił się kilkanaście razy, zanim w końcu po godzinie błąkania się odnalazłem miejsce spotkania. Okazało się, że były tam 2 dziewczyny: Yuko i jej koleżanka Yumi oraz Francuz i 2 chłopaków z Japonii. Michał pierwsze podszedł do Francuza. Dopiero, gdy impreza zaczęła się chylić ku końcowi, któraś z dziewczyn zaproponowała wspólne spotkanie kolejnego dnia.

Podczas spaceru po Nagoyi przyjaźń z Yuko rozwinęła się i trwała 3 miesiące. Potem kontakt urwał się na 9 miesięcy. Następnie Yuko poleciała do Nowego Jorku odwiedzić rodzinę, u której pracowała i w drodze powrotnej zatrzymała się w Londynie. Postanowiła, że skoro może być w Europie przez aż 90 dni, bo tyle trwała jej wiza, to przyjedzie do Wrocławia. Wynajęła mieszkanie na 3 miesiące, czyli tyle samo czasu, ile trwał pobyt Michała w Japonii. W ostatnich 2 tygodniach jej pobytu Michał i Yuko zaręczyli się. Pojechali do Japonii na Sylwestra i zaczęli planować japońskie wesele. Odbyło się w kwietniu tego roku. 9 sierpnia wzięli ślub w Polsce. Fot. Materiały prasowe Wesele jak z komiksu i show we Wrocławiu
Jak wygląda japońskie wesele? „Jest kolorowe i zabawne. Ubierają cię w sukienkę, dają ci niesamowicie niewygodne sandałki, parasolkę - istne cuda. Do tego wielkie skarpety z miejscem pomiędzy palcami. Są przysięgi po japońsku - wszystko się dzieje na świeżym powietrzu. Najtrudniejszą rzeczą związaną z weselem było sprowadzić tam moich rodziców: moja mama panicznie boi się latać samolotem!”. A później rodzina Yuko przyjechała do Polski. Zaczął się show we Wrocławiu. Przyjechali w tradycyjnych japońskich kimonach, było egzotycznie i ciekawie. Miłość na styku kultur. I co dalej?
Teraz Michał i Yuko mieszkają we Wrocławiu, kupili mieszkanie, prowadzą swoją firmę. Yuko przez Skype’a uczy japońskie dzieci angielskiego. Michał pracuję w firmie we Wrocławiu, a po godzinach odbiera maile z Japonii i zaczyna drugą pracę. Taniej jest im żyć w Polsce. Koszty utrzymania i mieszkań w Japonii są o wiele wyższe. Swoje usługi świadczą na rynku międzynarodowym. Minusem dla Japonii jest to, że japońskie firmy zazwyczaj nie mówią po angielsku, natomiast minusem dla polskich jest fakt, że nie mówią po japońsku. Te dwie wytyczne dają im dużą przewagę. Jedyne, z czym się nadal borykają, to sprawy papierkowe i wszystkie działy prawne.

Jak japońsko-polskie małżeństwo radzi sobie z barierami
Rodzina Michała jest bardzo otwarta. Była bariera językowa, ale były też wspólne tematy. Obie mamy kochają kwiaty, więc porozumiewały się bez zbędnych słów. Nikt nie rozumiał, co mówią, ale one doskonale wiedziały, o czym rozmawiają. Rodzice Michała 3 miesiące przed wylotem do Japonii trenowali już jedzenie pałeczkami. Na miejscu stanowczo odmówili używania tradycyjnych dla Europy sztućców.
W ich małżeństwie każdy wnosi coś od siebie. Kłócą się jak każdy, ale tylko po japońsku, bo wtedy łatwiej o kompromis. Natomiast na co dzień głównie rozmawiają po angielsku. Yuko uczy się mówić po polsku i radzi sobie bardzo dobrze. Global Talents, czyli praktyka zagraniczna w oczach Michała
Jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie wyjechał? Powiem szczerze, że nie wiem i nie zastanawiam się nad tym. Może tak właśnie miało być. To nie był przypadek, że najpierw trafiłem na zajęcia z j. japońskiego, potem wysłałem maila do innego kraju i w  końcu tam wyjechałem. Zaczęło się przypadkiem, a w ciągu jednego roku wszystko zmieniło się diametralnie. Global Talents to przygoda. Przede wszystkim jest to wyjazd dla osób, które się nie boją. Nawet jak się jedzie na wymianę do kraju europejskiego, to także jest duże wyzwanie. Żyć przez tak długi czas z dala od rodziny i znajomych to jednak duże przeżycie i trzeba sobie z tym poradzić samemu. Oprócz tego, Global Talents dał mi bardzo dużo technicznego doświadczenia, bo sprawdziłem się w roli osoby pracującej w środowisku zupełnie mi nieznanym. Teraz jestem w stanie podjąć pracę w zupełnie nowym środowisku, praktycznie bez jakiejkolwiek pomocy. I to także było duże doświadczenie, bo teraz, jak mam jakiś problem, to zawsze znajdę rozwiązanie. Główną zaletą była możliwość obcowania z inną kulturą i to w stopniu niemożliwym do osiągnięcia w Polsce. Zostałem zabrany do świata, którego nie znałem, do kraju, którego językiem nie potrafiłem się posługiwać. Więc musiałem się od początku wszystkiego nauczyć i poradzić sobie w kraju, gdzie wszystko było pod górkę. Teraz, jak jestem w Polsce i mam iść gdzieś coś załatwić, to jest dla mnie banalnie proste. Dałem radę w Japonii, a nie dam rady w Polsce? Nie ma rzeczy niemożliwych. Fot. Materiały prasowe