To miał być kolejny pokaz slajdów z wakacji u dość dalekich znajomych. Z Maroka. Po powrocie chcieli się pochwalić tym, co widzieli. Pokazać kilka tysięcy nieprzebranych zdjęć i opowiedzieć historie, które w 99 proc. są tak przewidywalne jak to, że rano wstanie słońce. Takich wieczorów przeżyłam już setki. Ten jednak skończył się towarzyskim piekłem. Powód? Niewinne słowo „turysta”, które wymknęło mi się z ust, gdy pytałam (trochę z grzeczności) o kolejny zabytek. Nie, nie chciałam nikogo urazić. Dopiec. Ani obrazić. Po prostu ten termin wydawał mi się najbardziej odpowiedni w tym kontekście. Nie widziałam w nim nic złego. Okazał się największą potwarzą. – My nie jesteśmy zwykłymi turystami. Tylko backpackerami, prawdziwymi podróżnikami – usłyszałam. Uwagę przemilczałam i przy pierwszej okazji wyszłam z przyjęcia. Jednak w głowie zostało mi pytanie, dlaczego tak bardzo nie chcemy być turystami. Dlaczego bycie turysta zyskało tak pejoratywne znaczenie. I czy od zawsze tak było?

Historia
Gdy w 1841 r. Anglik Thomas Cook założył pierwsze na świecie biuro podróży – wykupił 570 biletów kolejowych i zaplanował pierwszą zorganizowaną wycieczkę z Leicesteru do Laughborough – nie miał pojęcia, że daje początek czemuś wielkiemu. Turystyce masowej. W sukcesie pomogła mu kolej żelazna. Ludzie, by przemierzać świat, nie musieli już tego robić na piechotę, na koniu czy dorożką. A mogli długie dystanse pokonywać pociągami. Okazało się, że chętnych na zorganizowane wycieczki było aż za wielu. Cook zorganizował więc pierwsza wycieczkę do Ameryki (1866) i dookoła świata (1880). Jasne się stało, że ludzie chętnie poznają świat, gdy ktoś załatwi za nich wszystkie formalności i najlepiej jeszcze wytłumaczy, co dzieje się w odwiedzanych miejscach. W tych czasach termin „turysta” nie niósł za sobą pejoratywnych skojarzeń. Tym, którym udało się wybrać na taką wycieczkę, zazdroszczono. A ich akcje w towarzystwie dramatycznie rosły. Kolejna rewolucja miała miejsce po II wojnie światowej, gdy zaczęły operować samoloty pasażerskie. I nagle z łatwością można było przemieścić się nie tylko z państwa do państwa, ale też z kontynentu na kontynent. Od tego czasu powoli znikają białe plamy na podróżniczej mapie świata. Powstają za to przewodniki i pisma opisujące coraz to bardziej odległe i egzotyczne destynacje. Przemieszczanie się w celach hedonistycznych staje się możliwe nie tylko dla bogatych elit. W XXI w. świat zwiedzają już niemal wszyscy. W zeszłym roku pękł miliard. Po raz pierwszy w historii odbyło się właśnie tyle podróży. Organizacje turystyczne informują, że w 2015 r. może paść kolejny rekord. Turystyka stała się jedną z największych gałęzi gospodarczych globu - liczby mówią same za siebie. Tworzy dziewięć procent światowego PKB i daje prace ponad 260 milionom osób! Nic dziwnego, że pojawiła się grupa osób, która nie chce podróżować jak inni. Chcą to robić lepiej, ciekawiej, bardziej niezależnie. Opozycja podróżnik – turysta robi się więc coraz bardziej zarysowana. Słowo „turysta” zaczyna nabierać pejoratywnego znaczenia.
Lingwistyka
Choć niby każdy podskórnie czuje, na czym polega różnica pomiędzy tymi terminami, po przeczytaniu słownikowych definicji trudno narysować pomiędzy nimi gruba linie. Słownik PWN-u podróżnika definiuje jako „człowieka odbywającego dalekie podróże, mającego zwyczaj podróżowania”, za to turystę jako „osobę uprawiającą turystykę”. Loguje się więc na fora podróżnicze i sprawdzam, czy inni tez maja taki dylemat. Okazuje się, że tak! Posty typu: „czym odróżnia się turysta od podróżnika”, „kim jesteś? – podróżnikiem czy turysta”, można czytać godzinami. Po nocy ślęczenia nad ciągnącymi się w nieskończoność dyskusjami widzę wspólny mianownik. Podróżnik jedzie świat zrozumieć, turysta po prostu dobrze się bawić. Ten pierwszy jedzie po coś, ten drugi po nic. Podróżnik organizuje wyjazd sam, turysta korzysta z biura podróży. To ten gorszy, inny, który nie jest tak naprawdę ciekawy świata. Sęk w tym, że większość piszących osób snobuje się na wytrawnych podróżników, ale nie potrafi napisać, co konkretnie miałoby to oznaczać. Do dyskusji tej dołączają się tez znani pisarze, jak Jacek Hugo-Bader, który w swoim tekście "Kiedyś byłem psem" wyraźnie zaznacza różnice pomiędzy podróżnikiem i turysta, rezerwując to pierwsze dla siebie i „geografów, geologów, kartografów, misjonarzy, reporterów…”. Według niego podróż nie może mieć celu hedonistycznego. Musi zawsze być po coś. – Słowo „turysta” jest do tego stopnia uważane za niestosowne, że gdy pod swoim artykułem specjalnie się tak podpisałem, korektor szanowanej polskiej gazety zmienił to automatycznie na „podróżnik” – opowiada Paweł Cywiński, pomysłodawca portalu post-turysta.pl, który promuje odpowiedzialne zwiedzanie świata. Jak pisze w swoim artykule "Nie jestem turystą" dr Anna Horolets, antropolog społeczna, słowo „turystyka” broni swojej pozycji w zestawieniu z odpowiednim przymiotnikiem. Bo przecież "turysta" nie brzmi dobrze. Za to już turysta fair trade, eko czy odpowiedzialny jest OK, turystyka zrównoważona, fair trade, ekologiczna czy slow jest jak najbardziej w porządku. Bycie turystą odpowiedzialnym jest jak najbardziej cool!
Socjologia
Utowarowienie. Właśnie ten termin wyznacza granice miedzy turystyką a podróżowaniem według socjologa prof. Krzysztofa Podemskiego, autora Socjologii podróży. Kiedy przemieszczanie się staje się towarem konsumpcyjnym, to jest to turystyka. Jeżeli wymyka się mechanizmom rynkowym, to mówimy już o podróżowaniu. Jednocześnie prof. Podemski zaznacza, że turystyka to jeden z rodzajów podróży. I że zjawiska te nie są w opozycji, ale się przenikają. – W czasie jednej wyprawy możemy więc mieszkać w hotelu i być turystami, a dwa dni później spływać kanu z lokalnymi mieszkańcami i stać się podróżnikami. Nie wyobrażam sobie dziś wyjazdu, w którym w stu procentach ktoś jest podróżnikiem wedle tej definicji. Zawsze przecież w końcu zetknie się z jakaś usługa turystyczna – komentuje Cywiński. Czyli jeżeli ktoś mówi, że jest stuprocentowym podróżnikiem, tylko na takiego się kreuje. Jak sugeruje dr Horolets, opozycja podróżnik– turysta służy nie do opisywania świata czy jakiegoś podejścia do życia, ale jedynie do pokazania swojej pozycji względem innych. To, w jaki sposób faktycznie zwiedza się świat, nie ma wielkiego znaczenia.
Ekologia
Szczególnie w tym wywyższaniu lubują się backpackerzy, którzy uważają, że zwiedzają świat lepiej niż inni. I choć rzeczywiście często starają się, by tak było, zdarza się, że w swoim zadufaniu nie zauważają, że wyrządzają więcej szkody niż zwykli turyści.  – Świetnym przykładem są dzielnice back packerskie – opowiada Cywiński. W przeciwieństwie do resortowych hoteli, które musza spełniać wymogi dotyczące ekologii (np. recyklowania śmieci czy zużywania wody), dzielnice te nie były budowane z myślą o tym, że w XXI w. będzie w nich najazd niezależnych podróżników. Często np. ścieki wylewane są do rzeki itp. – To tykające bomby ekologiczne, na których siedzą tysiące zadowolonych z siebie „odkrywców świata” – dodaje. Często tez czerpią satysfakcje na przykład z targowania się do ostatniego grosza, czasem płacąc za rękodzieło zbyt małe pieniądze. Czy chwalą się, że dotarli do miejsc, do których inni turyści nie mieli wstępu. Nie zastanawiając się przy tym dlaczego. Niestety samo nazwanie się backpackerem i zarzucenie plecaka na ramiona nie sprawia, że potrafimy świat mądrzej odkrywać. Tak naprawdę nie ma więc znaczenia, czy mówimy, że jesteśmy turystami, czy podróżnikami. Ważne, byśmy świat zwiedzali odpowiedzialnie i z poszanowaniem miejsc, które odwiedzamy. – Kluczowe jest przygotowywanie się do podróży. Czytanie jak najwięcej o odwiedzanej kulturze przed wyjazdem. To pozwoli nam uniknąć wpadek i sprawi, że będziemy mile widzianymi gośćmi nawet na końcu świata – radzi Cywiński. Dotyczy to zarówno tych z walizkami, jak i tych z plecakami. Czyli nie taki turysta zły, jak go malują.