Nazwa „aleja” może być właściwie trochę myląca. Drzewa nie stoją w równym porządku, nie posadził ich człowiek. Miejsce to stworzyła natura. Z właściwą sobie fantazją rozrzuciła kilkadziesiąt olbrzymów przy drodze biegnącej z Morondawy do Belo sur Tsiribihina na Madagaskarze. Baobaby rosną nie tylko na poboczu, ale też pojedynczo w całej okolicy. Są pozostałością po gęstym lesie. Na szczęście miejscowi szanują baobaby, dlatego drzewa te nie poszły pod siekierę.

Klocowate kolosy w alei mają ponad 30 m wysokości. Ich kora przybiera różny kolor w zależności od pory dnia. Szarobrązowa w południe, przed zachodem słońca staje się pomarańczowa. A kiedy ostatnie promienie znikną za horyzontem, potężne czarne sylwetki drzew odcinają się na czerwonym niebie. Przewodniki zalecają, żeby przybyć do alei właśnie przed zachodem, ewentualnie o świcie, co da gwarancję niezwykłych wrażeń i udanych zdjęć. Ale uwierzcie, że warto się tam pojawić o każdej porze dnia. A także roku.

Latem, kiedy nie mają liści, wyglądają jak ilustracja lokalnej legendy. Ponoć diabeł ze złości posadził je kiedyś korzeniami do góry – i tak właśnie wyglądają w porze suchej. Jest jeszcze inna wersja tej opowieści. To Bóg rozgniewał się na baobaby za to, że samowolnie chodziły z miejsca na miejsce, więc aby ukrócić te wędrówki, wetknął je konarami w ziemię. Na początku pory deszczowej „korzenie” wypuszczają jednak listki i okrywają się soczystą zielenią.

Aleja baobabów należy do bardziej spektakularnych miejsc na Madagaskarze, stała się jedną z wizytówek wyspy. Rocznie odwiedza ją ok. 20 tys. turystów. Większość przedłuża sobie wycieczkę i jedzie kilka kilometrów dalej, do „zakochanych baobabów” splecionych ze sobą jak w miłosnym uścisku. Według mnie nie ma lepszego miejsca na świecie niż Madagaskar na oglądanie baobabów. Nigdzie nie znajdzie się takiego ich bogactwa – na wyspie jest sześć rodzimych gatunków plus jeden sprowadzony z Afryki. A jeżeli kogoś mało obchodzi botanika, niech wie, że to bogactwo objawia się w różnych formach i kształtach. Drzewa w alei baobabów są potężnymi kolumnami z rozłożystą koroną. Za to w innych rejonach wyspy zobaczy się ogromne „beczki”, niemal tak grube jak wysokie, z pokręconymi konarami i korą pokrytą przedziwnym wzorem. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie Zambe – nieoficjalny rekordzista Madagaskaru (rośnie o kilka godzin jazdy wozem od miasta Ampanihy). Ma 27 m obwodu i pusty pień, do którego można wejść. Gdy to zrobiłam i zapaliłam czołówkę, zobaczyłam dziesiątki wpatrzonych we mnie świecących oczek. To były nietoperze, stale mieszkające w baobabie. Drzewo ma jeszcze jednego mieszkańca, ale nikt z miejscowych nie powiedział mi o tym. Kiedy już wyszłam na zewnątrz, przez dziurę przy ziemi wypełzł dorodny boa. To dopiero było wrażenie!

Owoce baobabu – wielkie, aksamitne i smaczne

NO TO W DROGĘ:

GDZIE: ■ Około 30 km od Morondawy. Do alei można dojechać taksówką, wynajętym autem, lokalnym środkiem lokomocji taxi-brousse’em („taksówką buszową” – najtańsza opcja) albo rowerem.

KIEDY ■ Właściwie cały rok, ale najlepiej w porze suchej (maj–październik).

WARTO WIEDZIEĆ ■ Aleja baobabów czeka na objęcie ochroną (Aire Protégée de l’Allée des Baobabs) jako pomnik przyrody Madagaskaru. Pod koniec 2012 r. część tego obszaru spłonęła, w tym młode baobaby posadzone podczas akcji zalesiania. Aleja nie ucierpiała dzięki temu, że stare drzewa są odporne na ogień.