Zacznę od zniechęcania. Popatrzcie tylko na mapę. Jak się uprzeć, to naszą część Puszczy Białowieskiej możecie przejść wzdłuż czy wszerz w jakiś letni dzień. 30 km w jedną stronę i ok. 20 w drugą, całość ma jakieś 600 km². Brak tu bagien, na których trzeba by walczyć o życie, są za to takie, w których można się solidnie ubabrać. Las od czasów carskich pocięty jest drogami i zawsze po godzinie, dwóch marszu się na jakąś wychodzi.
 

Do tego najgroźniejsze, a raczej po prostu nieprzyjemne zwierzaki to komary i kleszcze. Żubry oczywiście potrafią pogonić intruza, ale rzadko. I o tym później. Drodzy poszukiwacze przygód mrożących krew w żyłach, zostawcie Puszczę Białowieską w spokoju, to nie jest miejsce dla was. Tu potrzeba przyrodniczego Sherlocka Holmesa, nie Rambo. Dlaczego? Bo nie jest łatwo odkryć tę prawdziwą puszczę, niewiele jej zostało. W miarę cała i nienaruszona stała przez 10 tys. lat. Chronili ją kniaziowie litewscy, polscy królowie, a potem carowie rosyjscy. Chroniło ją też trochę położenie, bo w puszczy i okolicy nie ma na tyle spławnych rzek, by nimi transportować wielkie pnie sosen, świerków, nie mówiąc już o olbrzymich dębach. To wszystko zmieniło się w latem 1915 r., gdy puszczę opuścili Rosjanie, a weszły do niej oddziały niemieckie. Niemcy zobaczyli gęsty las pełen wielkich zwierząt, jakich już nigdzie w Europie nie było i to od dawna. Wygłodniali żołnierze zaczęli strzelać do żubrów, a oficerowie szybko przeliczyli drewno na pieniądze. I nie byli to byle amatorzy. Wielu z nich miało doświadczenia wyciskania wszystkiego co możliwe z podbitych terytoriów niemieckich kolonii w Afryce. Momentalnie powstała sieć kolejek umożliwiająca transport nawet największych pni, wybudowano szybkie tartaki, a z okupowanej Belgii przerzucono fabrykę do produkcji terpentyny z drewna. I tę zaczętą przez Niemców wycinkę kontynuowały niestety później polskie władze. Dopiero kilka lat temu przyszło opamiętanie. Rząd wreszcie zmniejszył wycinkę, zakazał cięć w naturalnych drzewostanach. Dzięki temu puszcza powoli się odradza, choć to, co z niej zostało, to raczej wspomnienie dawnej świetności. Największy ocalały obszar to dzisiejszy park narodowy, po polskiej stronie jest tylko ok. 16 proc., większa część leży już na Białorusi (tam też jest chroniona jako park narodowy). 
 

Pozorny chaos
 

Nie znaczy to, że poza obszarem parku nie znajdziecie mniejszych lub większych fragmentów tego pradawnego, dzikiego boru, ale tu właśnie potrzeba wrażliwego i bystrego obserwatora, bo jest on ukryty wśród najzwyklejszego lasu. Jedno jest pewne: gdy już na taką leśną perłę traficie, rozpoznacie ją bez wątpliwości, bo będzie zielono, gęsto i dziko. Drzewa wielkie i małe, proste i pokrzywione, a przede wszystkim cała masa martwych – stojących i tych zwalonych. Może z początku wzdrygniecie się nieco, bo przecież w waszych głowach tkwi mocno pojęcie „zdrowy las”, a tu tyle śmierci, zgnilizny, rozpadu i rozkładu. To wcale nie katastrofa, to właśnie prawdziwa puszcza, w której nie czuć ingerencji człowieka. To na tych omszałych pniach i dzięki nim bogactwo życia jest przeogromne. Dzięki temu w puszczy mamy tysiące gatunków grzybów, kolorowe śluzowce (niezwykłe organizmy, z wyglądu grzyby, ale potrafią pełzać!), porosty i zupełnie nigdzie indziej w Polsce nie spotykane owady, jak choćby bajecznie kolorowy bogatek wspaniały. Brak martwych drzew powoduje, że nasze lasy są ubogie w życie. Taka jest prawda. W przeciętnym polskim lesie gospodarczym leży zwykle od 5 do 9 m³ martwego drewna. W Białowieskim Parku Narodowym aż 160 m³!
 

Wysokie loty
 

Mało które organizmy w tym lesie są narażone na taką presję i selekcję jak małe dęby, graby, świerki czy sosny, brzozy, osiki, olchy, lipy i klony. Przeżywają najsilniejsze. Nic dziwnego, że białowieskie drzewa dorastają do niebywałych i nigdzie niespotykanych rozmiarów. Nie są bardzo grube. Za to niezwykle smukłe i wysokie. To waśnie tutaj rośnie odnalezione przez Tomasza Niechodę najwyższe polskie drzewo, świerk mający ok. 52 m wysokości. Białowieskie dęby nierzadko przekraczają 40 m wysokości, przez co należą do najwyższych w Europie. Nigdzie indziej na naszym kontynencie nie ma takich skupisk wysokich drzew jak właśnie w naszej puszczy. A kiedy takie drzewo padnie, żyje na nim jeszcze więcej organizmów niż wtedy, gdy szumiało zielone. Szacuje się, że z samymi tylko martwymi świerkami jest związanych około stu gatunków rzadkich chrząszczy. Dąb który żył 500–600 lat, rozkładać się będzie kolejne 100 i 150. Bez martwych jesionów, lip, grabów oraz olch nie byłoby najcenniejszych ptaków puszczy. Przepięknego, dużego i nieco powolnego dzięcioła białogrzbietego, bo jego główny pokarm to tłuste larwy, które potrafią rozwijać się w pniach całymi latami. Z kolei gdyby nie zamierające masowo, za sprawą kornika, świerki – nie byłoby dzięcioła trójpalczastego. A jest niezwykły. Jak sama nazwa wskazuje, ma trzy, a nie cztery palce u każdej nogi, poza tym samce mają żółtą, a nie, jak większość dzięciołów, czerwoną czapeczkę. Do tego ten ptak niemal zupełnie nie boi się ludzi. Niewykluczone, że da się wam obserwować dłuższy czas z odległości ledwie kilku metrów. Poszukiwanym przez wszystkich orgnitologicznym rarytasem jest też sóweczka. W puszczy ich nie brakuje, bo co roku wychowywać może w niej pisklęta od 100 do 200 par tych pięknych ptaków. To niemal dzienna sowa i podobnie jak dzięcioł trójpalczasty nie boi się ludzi, a jednak szukanie tego świetnie maskującego się drapieżnika, który na dodatek jest wielkości szpaka, przypomina szukanie igły w stogu siana. Gdybym miał zdradzić sekret, powiem – nasłuchujcie zdenerwowanych ptaków. Bo sóweczka, choć malutka, jest niesamowicie skutecznym kilerem, krwawym łowcą, którego boi się ptasia drobnica. Sama waży ok. 60 gramów, ale potrafi zabijać ofiary większe od siebie, również dzięcioły i drozdy. To dlatego na jej widok drobne ptaki wpadają w panikę. Tam, gdzie kręcą się zdenerwowane sikory i kowaliki, trzeba wypatrywać sóweczki.
 

W cztery oczy z żubrem
 

Ci, co szykują się na większe drapieżniki, muszą być naprawdę wytrwali. Rysie w puszczy udaje się zobaczyć tylko szczęściarzom. Niestety po wybiciu przez myśliwych saren w latach 90., głównego pokarmu tych wielkich kotów, ich liczebność zmniejszyła się drastycznie i dziś jest ich, jak przypuszczam, około dziesięciu osobników.
 

Dobrze za to mają się puszczańskie wilki. Mieszkają tu trzy, cztery watahy liczące od czterech do ośmiu wilków. Wilcza wataha to rodzina prowadzona przez parę, czyli waderę i basiora. Wilki zaskakują mnie zawsze niebywałą koordynacją. W grupie działają jak jeden organizm. Choć czasami rozdzielają się, by biec oddzielnie wiele kilometrów, wiedzą doskonale, gdzie mają się spotkać, tak by zapędzić w kozi róg jelenia. Zapytacie, gdzie najłatwiej zobaczyć wilki. Sam najczęściej widzę je, jak biegną sobie drogami. Dokładnie tak, bo tam łatwiej im się po prostu przemieszczać. Dlatego wszystkim radzę, by do obserwowania zwierząt nie schodzili ze ścieżek. Bo na nich widać dalej, no i człowiek tak nie hałasuje jak wtedy, gdy się zapuści w gąszcz. Podobnie warto czasami posiedzieć spokojnie nad puszczańskim rzeczkami, wtedy jest szansa na zobaczenie bobrów lub wydr. Skoro mowa o hałasowaniu, zupełnie niezrozumiałą rzeczą jest dla mnie, jak tak wielkie zwierzęta jak żubry potrafią chodzić po tym lesie niemal bezszelestnie. Owszem, spłoszone stado usłyszycie, ale już idącego sobie przez las pojedynczego żubra niekoniecznie. Jakby tego było mało, żubry się świetnie maskują. Te największe lądowe zwierzęta Europy, giganty, których waga może dochodzić nawet do tony, potrafią stawać się niewidzialne. Wiele razy zdarzało mi się minąć leżącego żubra, który wyglądał niczym zwalony pień drzewa. Dostrzegałem go dopiero, gdy się podnosił. I choć takich spotkań miałem wiele, zawsze robią na mnie wielkie wrażenie. I zawsze gdy widzę żubry, myślę o cudzie, bo to niesamowite, że udało się uratować i przywrócić te wielkie zwierzęta naturze. W czasie i nieco po I wojnie światowej po puszczy szaleli żołdacy różnych armii i kłusownicy. Koło roku 1921 udało im się zabić ostatniego wolno żyjącego żubra. Na szczęście dla nas wszystkich trochę ich zostało w menażeriach i ogrodach zoologicznych. To właśnie potomkowie tych zwierząt biegają dziś po puszczy i tworzą największe na świecie, bo liczące ok. 500 zwierząt stado. Na całym świecie jest ich trochę ponad cztery tysiące, nieco tylko więcej niż pand olbrzymich – najbardziej chyba znanego symbolu wymierających gatunków.
 

Podchodząc żubra, wiedzcie, że wbrew pozorom te zwierzęta potrafią być niesłychanie szybkie. 50 m to dystans, którego lepiej nie skracać. Zdenerwowany olbrzym grzebie kopytem w ziemi i kręci ogonem. Jeżeli to właśnie widzicie, lepiej się po prostu oddalić. Najłatwiej obserwować je oczywiście z daleka na puszczańskich polanach. Tam widać je najlepiej. Może będziecie szczęśliwcami i traficie na całe stado? Kto wie? Puszcza lubi zaskakiwać.