Szerokość geograficzna, z której startuje podróżnik wybierający się na wyspę, ma znaczenie. Przybywającym z północy ten skrawek lądu wydaje się złowrogi, odległy i zimny. Ciągnący z południa, z Półwyspu Antarktycznego, widzą Georgię Południową niemal jak ogród (na Antarktydzie są dwa gatunki roślin naczyniowych, tymczasem tutaj – 26). Przed prawie stu laty Ernest Shackleton – którego statek „Endurance” został zmiażdżony przez pak lodowy – przez 16 miesięcy trwał z załogą uwięziony w krze. Wydostawszy się z pułapki, wraz z pięcioma ludźmi pokonał na łodzi ratunkowej 1300 km wściekle wzburzonego morza, żeby w końcu dotrzeć do wielorybniczych stacji na Georgii Południowej. Jemu ta śnieżna wyspa wydawała się rajem.

W lutym 2009 r. razem z fotografem Paulem  Nicklenem powtórzyliśmy trasę Shackletona   – na statku wycieczkowym. Wyspa powitała nas wichrem o prędkości 180 km/godz. Ale to żadna anomalia – oblewający Antarktydę Ocean Południowy charakteryzują najsilniejsze na Ziemi wiatry. Na tych szerokościach geograficznych w zasadzie brak lądu, obszary niskiego ciśnienia przemieszczają się więc bez przeszkód.

 

Czasem niebo nad Georgią Południową zmienia się jak na przyspieszonym filmie   o pogodzie. Wpływasz do zatoki w jasnym słonecznym świetle, powietrze jest niewiarygodnie przejrzyste. Strome cyple mają intensywną zieloną barwę. Pole widzenia nieograniczone   – od brunatnic u brzegu po biel śniegów w dali. Usadowiony wysoko w swoim kotle lodowiec spuszcza po skalnej ścianie strumienie – błyszczą tak intensywnie, że aż bolą oczy. A za parę chwil przywiewa kolejny front. Słońce jest blado świecącą plamą chmur, a wirujące płatki śniegu tworzą na nich ciemne wzory.

 

Krajobraz w tle każdej z zatok jest dziewiczy.    Grzbiet wyspy to nietknięte ludzką stopą szczyty i lodowce, ale na pierwszym planie widać szczątki stacji wielorybniczych rdzewiejące tuż za kamienistą plażą odzyskaną przez pingwiny i foki. Georgia Południowa kiedyś utraciła czystość, ale obecnie wraca do pierwotnego stanu.  

W 1775 r. po zbadaniu Georgii Południowej    kapitan James Cook sporządził notatkę o „lodowej wyspie”, początkowo mylnie wziętej za południowy kontynent, którego odnalezienie było celem wyprawy. Potem, niestety, dodał wzmiankę o nadzwyczajnej obfitości fok. Za niecałe 10 lat przypłynęły pierwsze statki łowców tych zwierząt. Po sezonie 1800–1801   jedna tylko jednostka, „Aspasia” z Nowego Jorku (na wyspie pracowało wówczas 18 amerykańskich i brytyjskich załóg), wróciła z 57 tys. skór.

Następnie przybyli wielorybnicy. Najpierw polowali na wolniej pływające walenie, takie jak wieloryby biskajskie południowe, humbaki i kaszaloty. Później, po skonstruowaniu we wczesnych latach XX w. szybkich parowców połowowych i dział harpunniczych, na Georgii Południowej wybudowano stacje wielorybnicze,   a celem stały się wielkie, szybko poruszające się fiszbinowce: finwale i płetwale błękitne.   W 1912 r. na stacji wielorybniczej Grytviken wyciągnięto na brzeg największego z kiedykolwiek zmierzonych okazów wielorybów – 33-metrową   samicę płetwala błękitnego.

W latach 20. XX w. pojawiły się pierwsze  statki przetwórnie, które mogły chwytać i przetwarzać walenie na pełnym morzu. Nabrzeżne stacje przestały być niezbędne, więc zamierały. Zardzewiała stal wydawała głuchy dźwięk, gdy   w nią pukałem. Płetwale błękitne znikały   w tych gigantycznych cysternach ustawionych w długie rzędy, jak w każdej rafinerii.


Zwarty mur białych torsów pingwinów królewskich wita łódki i pontony podpływające do plaży w zatoce St. Andrews. Tutejsza   biała ściana niegdyś miała 20 m wysokości i była zbudowana z lodu – tu znajdowało się czoło Lodowca Cooka. Lecz od 30 lat wszystkie trzy lodowce spływające w kierunku zatoki błyskawicznie się cofają, a opuszczone miejsce zajmują ptaki – licząca 150 tys. par kolonia pingwinów królewskich ciągnie się po horyzont. Wzdłuż plaży, gdzie kiedyś cielił się Lodowiec Cooka, wysyłając w morze wielkie białe góry, teraz od żywej ptasiej masy odrywają się flotylle pingwinów. Najpierw odbywają grupowy spacer, po czym nurkują w poszukiwaniu ryb.

Pingwin królewski jest drugim co do wielkości gatunkiem pingwina, około 30 cm niższym od cesarskiego. Jak wszystkie pingwiny co rok przechodzi okres pierzenia, w ciągu kilku tygodni wymieniając cały garnitur piór. Podczas mojego pobytu 10–15 proc. ptaków było w trakcie takiej transformacji. Wśród nieprzeliczonych tłumów w eleganckich frakach   pierzące się osobniki wyglądały niczym rozkudłani włóczędzy albo pijaczkowie w przeżartych przez mole futrach.

W mrowie pingwinów wmieszały się setki uchatek antarktycznych, głównie szczeniąt:  śpiących, bijących się ze sobą lub w niewielkich grupach bawiących się w berka. Młode foki dawno temu zawarły rozejm z pingwinami, ale nie z człowiekiem, więc szczeniaki lubią przeprowadzać pozorowane ataki na ludzi. Takie szarże nie są na serio. Wystarczy klasnąć   w dłonie i krzyknąć „Stop!”, a foczka traci odwagę i przestraszona umyka w bok. Ciżbę w zatoce St. Andrews widocznie zwiększają samice słoni morskich. W październiku, w szczycie sezonu lęgowego, jest ich co najmniej 6 tys.

Zarówno uchatki, jak i słonie morskie odrodziły się w sposób spektakularny. Na początku XX w., po stu latach polowań, pozostała   zaledwie resztka populacji uchatek. Obecnie jest ich parę milionów. Aby odbyć gody i wychować młode, każdego lata przybywają tu również setki tysięcy słoni morskich południowych. Kwitnie lokalna populacja pingwinów królewskich. W 1925 r. w zatoce St. Andrews naliczono tylko 1100 tych ptaków – od tamtej pory kolonia rozrosła się trzystukrotnie.

Zgromadzenie 300 tys. pingwinów zazwyczaj podnosi ogłuszającą wrzawę, którą wywołują zażarte debaty, protesty i wzajemne oskarżenia, jednakże w czasie mojej wizyty w zatoce gniazdujące ptaki były względnie lakoniczne i powściągliwe w wyrażaniu emocji. Porywisty wiatr wzbijał tumany pierza i gnał je w stronę morza. Z daleka wyglądało to tak, jakby nad pingwinią kolonią powietrze drgało z gorąca.

 

Rzesze zwierząt rozmieszczone są poziomo,  jak na Salisbury Plain – delcie usypanej przez podlodowcowe potoki i gęsto zasiedlonej przez pingwiny królewskie, uchatki, słonie morskie i mewy południowe. W innych miejscach, na przykład w Elsehul, gęstwa stworzeń ma strukturę pionową. Brzeg morza i dolna część stoku roją się od pingwinów, uchatek, kormoranów południowych i pochwodziobów. Wznoszące się wysoko strome, porośnięte kępami trawy przylądki stają się z kolei zwartymi koloniami lęgowymi albatrosów: szarogłowych, czarnobrewych, wędrownych i ciemnogłowych; a także wydrzyków i rybitw antarktycznych.

 

Za tą obfitością życia kryje się sekret. Wyspa ma względnie łagodny klimat i leży na szlaku sezonowych wysypów kryla – żywej rzeki małych, czerwonych, podobnych do krewetek skorupiaków niesionych na północ przez prądy płynące z okolic Półwyspu Antarktycznego. Jeśli Georgia Południowa posiada jakiś szczególny dar, jest nim właśnie ta rzeka kryla. Do czasu pojawienia się łowców fok i wielorybników żywiła ona największe na Ziemi stada uchatek   i dużych wielorybów. Dziś umożliwia fantastyczne odrodzenie uchatki antarktycznej, jak również powolną, ale systematyczną regenerację populacji kilku gatunków waleni.

Od czasu do czasu, raz lub dwa razy na 10  lat, strumień kryla gdzieś znika. Pod względem ilości tych skorupiaków na Georgii Południowej marny był rok 2004, a 2009 wręcz fatalny. Ponieważ stały trend często na początku trudno odróżnić od cyklicznych wahań, pojawiają się obawy, że te chude lata to zły znak   dla nowej Georgii Południowej. W 2004 r. Angus Atkinson z British Antarctic Survey opublikował referat wykazujący, że od 30 lat trwa spadek populacji kryla na rozległym obszarze Oceanu Południowego.

 

Istnienie kryla, zwłaszcza larw, jest w zimie  uzależnione od lodu morskiego, a w niektórych częściach Antarktyki jego warstwa kurczy się od kilku dziesiątków lat (mimo że ogólnie wystąpił niewielki przyrost). Na początku 2009 r. zespół oceanografów przedstawił raport, z którego wynika, że w ciągu ostatnich 50 lat temperatura morza na zachód od Półwyspu Antarktycznego rosła wielokrotnie szybciej niż średnia światowa. Ocieplenie jest najsilniejsze pod powierzchnią wody oraz w porze zimowej.

Nie jest to dobra wiadomość dla antarktycznego lodu szelfowego, czyli lodowców, które mają przedłużenie na oceanie. W 2002 r.   rozpadła się znaczna część rozległego Lodowca Szelfowego Larsena, w kwietniu 2009 r. zniknął niewielki Lodowiec Wordiego. Jeśli globalne ocieplenie ogniskuje się w jakimś punkcie planety, to chyba możemy uznać, że jest to morze u zachodnich wybrzeży Półwyspu Antarktycznego, skąd w kierunku Georgii wypływa rzeka kryla.

W dniu, w którym opuściłem wyspę, o zachodzie słońca mój statek wyprzedzał górę lodową. Była to najpiękniejsza z rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałem. W naszej nowej epoce zmian klimatycznych góry lodowe niosą podwójne znaczenie, symbolizując zarówno nieskażone piękno antarktycznej krainy, jak   i kłopoty, które nas czekają.

Kenneth Brower