Zaczęło się od kłopotów na lotnisku. Samolot Aeroflotu spóźnił się pięć godzin. Nie warto już było lecieć do Moskwy, skąd mieliśmy ruszyć do Delhi. Straciliśmy dzień. W Delhi musieliśmy kupić nowe bilety. Wreszcie wylądowaliśmy w Katmandu. Tam też problemy. Zbliżały się wybory do parlamentu i nikt nie miał czasu wydać nam pozwolenia na wyprawę. Włóczyłem się więc po ulicach, nie myśląc jeszcze o tym, co nas czeka w górach, jak nam pójdzie...

Każdy z nas był już na Annapurnie (8 091 m n.p.m., dziesiąta pod względem wysokości góra świata) od południa na drodze Boningtona lub na wschodniej grani. Ściana północna to zabójczyni, usiana wielkimi bryłami lodu, które co roku spadają komuś na głowę. Pojedziemy zatem na ścianę zachodnią. Wybieramy drogę Gabarrou’a – piękne śnieżno-lodowe żebro. Ponad 20 lat temu ten Francuz odnalazł na niej bezpieczną linię. Wielka wyprawa oblężnicza dotarła wtedy do grani szczytowej, ale nie osiągnęła wierzchołka. Kilka lat później, w 1988 r., Czesi Jozef Nežerka i Jindřich Martiš poszli tą samą drogą i stanęli na szczycie. Od tamtej pory pod ścianą zachodnią nikt się nie pojawił.

Bogini Urodzaju, jak tłumaczy się nazwę Annapurny, domaga się ofiar. Do 2005 r. zanotowano 103 wejścia na jej wierzchołek główny, ale i 56 przypadków śmierci. Dane statystyczne mówią, że to najbardziej niebezpieczna góra w Himalajach.

Jesteśmy zatem w Katmandu. Piotr Pustelnik, Peter Hamor, Darek Załuski i ja. Piotrowi do ukończenia Korony Himalajów, do której zalicza się 14 gór powyżej 8 000 m n.p.m., została tylko Annapurna – wisienka na torcie. Peter, najlepszy słowacki himalaista, jedzie z nami, mimo że dwa lata temu stanął już na jej głównym wierzchołku. Dla mnie to trzecia próba wejścia na Boginię Urodzaju. Darek zdobył do tej pory cztery ośmiotysięczniki. Zawsze ma ze sobą kamerę. Mówi, że „tak sobie kręci”, ale w to gadanie nie należy wierzyć. Zdobywał nagrody na wielu festiwalach. Teraz ma filmować historyczne, miejmy nadzieję, wejście Pustelnika. Nasz zespół jest mały, trzeba więc dobrze rozłożyć siły. Musimy się porządnie zaaklimatyzować. Najlepsza do tego celu wydaje się Ama Dablam (6 859 m n.p.m.), góra z malowniczą granią położona w przepięknej dolinie w Solo Khumbu. 16 marca wsiadamy do małego samolotu.


JAK NAJSZYBCIEJ W GÓRY.

W Solo Khumbu byłem raz w listopadzie, gdy mało ludzi chce oglądać Everest, ale teraz zbliża się szczyt sezonu. Grupy turystów, stada obładowanych jaków, Szerpowie z ogromnymi ładunkami mijają się na wąskich ścieżkach. W bazie będzie cisza i spokój. Na razie nikt poza nami nie wybiera się na Ama Dablam. Noc spędzamy w Namcze Bazar – legendarnej stolicy Szerpów. W niedzielny ranek idziemy do polskich trekerów, których tu poznaliśmy. Przygotowali świąteczne śniadanie. Jest żurek z jajkiem i kiełbasą, mazurek, cukrowe baranki i czekoladowe króliki, świeczki na stole, życzenia... Piotr, niezrównany gawędziarz, jak zawsze okazuje się duszą towarzystwa. Siedzimy tak do późna. Do Pangbocze wyruszamy dopiero o jedenastej. Jutro powinniśmy być w bazie.
Z Darkiem sporo gadamy podczas drogi. Na przykład o śmierci. A raczej o nieistnieniu. O tym, że jeży mi się włos na głowie, jak tylko pomyślę, że mnie nie będzie. Nie będzie wysiłku, walki z organizmem, płaczu i uśmiechu. 
A może jednak będzie? Podświadomie czuję lęk i żadne racjonalne argumenty czy wiara nie są w stanie go odegnać. Mija sam, ale wraca. Pierwszy raz poczułem go jako dziecko, pewnie wtedy, gdy zaczynałem myśleć abstrakcyjnie. Zwielokrotniony pojawił się po narodzinach Ignaca, mojego syna. Dlaczego zatem coś pcha nas w góry? I dlaczego szukamy najtrudniejszych dróg? Bo chcemy zaspokoić ambicję? Bo sukces najbardziej cieszy, gdy osiągnie się to, co najtrudniejsze do zdobycia? A może znajdujemy tam przyjaźń, partnerstwo, braterstwo liny w rękach przyjaciela, na której zawisa nasze życie...

Kilka dni później siedzimy w wiosce Pangbocze. Długie karawany ciągną pod Everest, lecz my odbijamy w stronę bazy pod Ama Dablam. 24 marca stawiamy tam namioty. Jacyś turyści przychodzą i odchodzą. Muzyka sączy się z głośników. Z niepokojem patrzymy na strome, kamieniste ściany pokryte grubą warstwą lodu. Tylko gdzie jest śnieg? Pamiętam wiele zdjęć, na których Ama Dablam jest pełna śniegu. Cóż, nie w tym roku.

Dablam w języku Szerpów znaczy „naszyjnik”. 500 m pod wierzchołkiem góry bieli się ogromny serak – bryła potrzaskanego lodu. Pod nim jest miejsce obozu trzeciego. Dwa lata temu kawał lodu oderwał się od „naszyjnika” i zmiótł kilka namiotów razem z ludźmi. Z lękiem myślimy o noclegu pod serakiem. Kruche skały też nie wyglądają zachęcająco. Będziemy wchodzić na górę po dwóch. Ja i Peter zakładamy poręczówki i znajdujemy miejsce na biwak, Piotr z Darkiem idą za nami.

Dzień wypoczynku w bazie i ruszamy do góry. Do obozu pierwszego długa droga z 20 kg na plecach. W nocy często się budzę, boli mnie głowa. Tak to jest na wysokości. Rozrzedzone powietrze, brak tlenu i niskie ciśnienie wywołują mdłości i ból, który rozsadza czaszkę. Organizm zatrzymuje wodę, więc puchną ręce, twarz, narządy wewnętrzne. Aklimatyzacja polega na wielokrotnym wspinaniu się i schodzeniu niżej. Tak człowiek powoli przyzwyczaja się do ekstremalnych warunków.

Annapurna będzie od nas wymagać dużo wysiłku, więc musimy teraz sprawnie założyć obóz trzeci i spędzić kilka nocy pod wierzchołkiem. Ładujemy linę i rozpoczynamy wspinaczkę. W plecakach mamy sprzęt biwakowy i zaopatrzenie na tydzień. Przed obozem drugim czeka nas najtrudniejsze zadanie – pionowa ściana. 2 kwietnia jesteśmy już pod 
wiszącym groźnie serakiem. Masa przewieszonego lodu. Mroźno. Trafiliśmy na resztki zimy, a zima w Himalajach to suche powietrze, brak śniegu i silne wiatry.

Ostatnie 200 m prowadzi prosto na szczyt. Robimy zdjęcia, pijemy herbatę. Wreszcie powrót. Rano wtulam się w ciepły śpiwór. Czekamy z Peterem, aż Piotr z Darkiem zejdą z wierzchołka. Leżenie, muzyka, pisanie dziennika, rozmyślanie. Kiedyś bym oszalał, gdybym miał cały dzień spędzić bezczynnie. Teraz nie szukam na siłę zajęcia. Piotr i Darek wrócili do obozu. Rankiem zwijamy zalodzone namioty i schodzimy wieczorem do bazy. Pod Ama Dablam spędziliśmy 14 dni. Tymczasem przyszła wiosna, a z nią śnieg. Od rana sypie, sypie, sypie... W ostatniej chwili wynieśliśmy się z tej góry.


CZEKANY IDĄ W RUCH.

Z bazy zeszliśmy szybko do Katmandu. Po to, by się przekonać, że 10 kwietnia są wybory parlamentarne. W całym kraju wszystko zamknięte. Jednak potrzebny był nam taki dzień. Suszymy rzeczy i odpoczywamy. Problem stanowi tylko helikopter, bo piloci przewożą do stolicy głosy do zliczenia. Na „śmigło” będziemy czekać w Pokharze. Upał, duszno. Przez tydzień siedzimy w knajpach, popijając piwo, włóczymy się po ulicach i powoli tracimy cierpliwość. Co będzie, jeśli „zgubimy” aklimatyzację? W końcu jednak ładujemy bagaż i startujemy. W okienkach widać zachodnią ścianę Annapurny.

Stoimy przy stosie pakunków w oszałamiającej ciszy. Trochę czuję zmianę wysokości, ale z czasem oddech się uspokaja, zawroty głowy ustają. Wieczorem spada śnieg. Jutro idziemy na rekonesans. Zobaczymy, co Bogini dla nas szykuje.

Wyruszamy o dziesiątej. Nad nami prawie 3 km ściany. Błyszczy lodem i czerni się skałami. Do bazy na 5 000 m n.p.m. wynosimy jedzenie i sprzęt. Odpoczywamy dwa dni i jesteśmy gotowi. Indra, nasz kucharz, odprawia jeszcze pudżę – ceremonię  w intencji powodzenia wyprawy. Trzeba uprosić Boginię. Dopiero gdy chorągiewki modlitewne zawisną nad naszymi namiotami i rozejdzie się zapach kadzidła, możemy ruszać do góry.

Zakładamy z Peterem obóz pierwszy. Nisko, bo na 5 450 m, ale to ostatnie miejsce, gdzie można postawić namiot. Przed nami strome, kilkusetmetrowe wejście na grań północno--zachodnią. Darek i Piotr idą z tyłu z resztą zaopatrzenia. – Poranni wędrowcy, zgłoście się do wędrowców w słońcu – mówią przez radio. Upał przybiera na sile. Kopiemy z Peterem platformę i rozstawiamy namioty. Tropik przykrywamy śpiworami, żeby było choć trochę cienia. Na tej wysokości słońce piecze niemiłosiernie. Piotr na chwilę wystawia tors na słońce. – Czy ma ktoś zsiadłe mleko? – żartuje wieczorem, dotykając obolałego ciała.

Na górskich biwakach czas upływa na gotowaniu, siedzeniu przed namiotem i wpatrywaniu się w ścianę. W Warszawie marzę, by zdarzały mi się podobne chwile. Żebym siedział sobie gdziekolwiek i nigdzie się nie spieszył. Ale teraz jestem niecierpliwy, bo chciałbym wiedzieć, czy tym razem się uda.

Kolejny dzień upływa na poręczowaniu ściany. Przysypana śniegiem skała zatrzymuje nas na dłużej. Wchodzę na lodową grań. Przede mną upragnione plateau, śnieżny płaskowyż. Zostało nam 50 m, lin jednak nie wystarczy. Śrub też. Schodzimy. Widzę, że Peter się gotuje, bo zabraliśmy z bazy za mało sprzętu. Po 10 godzinach jesteśmy z powrotem. Chłopaki dziwnie się uśmiechają. W bazie ogromny kamień spadł na nasz namiot i zmiótł go. Gdybyśmy ruszyli dzień później... To dla nas znak, że chyba dostaliśmy od Annapurny pozwolenie, by wspinać się dalej. Nazajutrz ruszamy do góry. Mijamy poręczówki, potem strome śnieżno-lodowe zbocze. Zakładamy biwak, następnego dnia kolejny 500 m wyżej. Nad nami skalna bariera i serak. I szczyt. Pod nami, daleko w dole, maleńkie plamki namiotów.


NA WYCIĄGNIĘCIE RĘKI.

Między 28 a 30 kwietnia ma być najlepsza pogoda. Tak mówią prognozy, które znajomy Hamora, meteorolog, podaje nam przez telefon. Bierzemy trochę jedzenia, kartusz z gazem, palnik, dwuosobowy namiot i zaczynamy wspinaczkę. Wiatr niesie tumany śniegu po stromym zboczu. Nie czuję  palców u rąk, muszę założyć puchowe rękawice. Dzień później przebijamy się przez skalną barierę. Peter walczy w głębokim śniegu, nie może zrobić kroku do góry. Nagle jego dziaba wbija się w lód. Hamor wolno wpełza do dziury w seraku i po chwili jest na górze. Teraz mozolne dreptanie stromym śniegiem do góry. Zaczyna się ściemniać. Wciąż nie ma płaskiego miejsca na biwak. A jeśli chłopaki zatrzymają się i powiedzą, że dalej nie idą? Peter w obliczu przeciwności bywa zajadły jak buldog, jego siła udzieli się reszcie zespołu. Po zmroku znajdujemy skałę, pod którą jest trochę śniegu. Dwie godziny kopania czekanami i butami, by rozstawić namiot. Stoi krzywo, ale jest. Wpełzamy do niego we czterech. Ciasno. Szron. W kombinezonach i kurtkach puchowych gotujemy wodę.

Jesteśmy na Annapurnie już tydzień. Nieustannie razem. Niemal bez odrobiny prywatności. Z Darkiem byłem już na zimowych wyprawach na Sziszapangmę i K2, teraz znowu jesteśmy w teamie.  Z Piotrem zacząłem jeździć od 2005 r., od wyprawy na drogę Boningtona, też na Annapurnie, potem był Tryptyk Himalajski, którego celem było zdobycie trzech ośmiotysięczników: Czo Oju, Annapurny i Broad Peaku. Peter jest moim partnerem od dwóch lat, rok temu zdobyliśmy razem Nanga Parbat i przeżyliśmy wiele przygód na K2. UCIEC PRZED BURZĄ. Namiot pół stoi, pół wisi. Nad ranem zaszronieni rozprostowujemy zesztywniałe kości. Gotujemy wodę, wlewamy do butelek i ruszamy. Skalna ściana zamyka drogę na grań szczytową. Potem plateau, za nim stroma grań i kamienista kopuła Annapurny. Krok za krokiem zbliżamy się do celu. Wieje okrutnie. Bogini zasłania się chmurami. Pędzone potężnymi podmuchami tworzą długi welon spływający na południową stronę. Coraz bardziej stromo. Peter zniknął za skałą, Piotr go asekuruje. Lina nawet nie drgnie, a więc problemy. Mija pół godziny, Hamor wraca wyczerpany. Chyba zbliża się burza. Śnieg zaczyna sypać. Szukam drogi w trochę osłoniętych skałach, ale są tam ruchome, kruche kamienie. A nad nami już słychać grzmoty. Bez wahania rezygnujemy ze szczytu. Teraz trzeba zdążyć do biwaku. Nagle czuję bolesne ukłucie w plecy. Potem w głowę. Błyskawice rozrywają niebo. To, co tak kłuje, to wyładowania elektryczne. Jesteśmy w środku burzy. Mgła, nie widać nic na kilka kroków. Śnieg zalepia oczy, twarz, ubranie. Zdesperowany Piotr bez słowa rusza do przodu. Słyszę nad sobą trzask i odruchowo wypuszczam z rąk czekany. To piorun uderzył mnie w plecy. Byle szybciej do namiotu! Byle znaleźć jakiś punkt oparcia w tym białym piekle. Kucamy z Peterem, by założyć linę. Trzask. Coś wlatuje moją głową, a wylatuje przy karabinkach na uprzęży. Widzę przerażoną twarz Petera. Piorun rozdarł mu kombinezon. Teraz prędko zjechać na linie! Zaraz… to nie ta skała! Z powrotem na grań. Kolejny trzask i przeszywający ból. W końcu odnajduję właściwy kamień. Rozkładamy namiot. Gaz po ogrzaniu jeszcze wydusza z siebie energię na jedną menażkę. Trzeba jakoś przetrwać do rana. Potem ruszymy w dół.

Koniec marzeń o szczycie. Zabrakło 150 m. I sił. Nie byliśmy w stanie znów iść do góry. Zwłaszcza że burza skończyła się półtora dnia później. Potem przychodziła już codziennie. Przy tym stylu wspinaczki na cykle wchodzenia i schodzenia przeznaczona jest określona porcja energii, a my byliśmy na Annapurnie dwa dni dłużej, niż zakładał plan. Zresztą, nawet gdyby znalazły się siły, czy mielibyśmy znów tyle szczęścia?

Z pierwszymi promieniami słońca zwijamy namiot i zaczynamy schodzić. Piotr ma poczucie krzywdy i niespełnienia. Był na Annapurnie cztery razy. Zawsze o krok od zwycięstwa. W 2004 r. powstrzymała go pogoda, rok później jego organizm nie wytrzymał wysiłku. Dwa lata temu niedaleko wierzchołka oślepł Tybetańczyk, który też porwał się na tę grań, i musieliśmy sprowadzić go do biwaku. A teraz ta burza... Pustelnik mówi, że Annapurna wpuszcza tylko takich, którzy na nią zasługują. I że jest już blisko momentu, gdy wpuści i jego.  


ANNAPURNA - 10. pod względem wysokości góra świata, mimo że zaliczana jest do niskich ośmiotysięczników ze względu na rozległość masywu (sześć ponadsiedmiotysięcznych wierzchołków) jest bardzo niebezpieczna. Do 2005 r. zanotowano 103 wejścia na wierzchołek i aż 56 przypadków śmierci. Annapurna jest też pierwszym ośmiotysięcznikiem zdobytym przez człowieka – 3 czerwca 1950 r. stanęli na nim Francuzi Maurice Herzog i Louis Lachenal. Obaj przypłacili ten sukces poważnymi odmrożeniami.

Polskie wejścia:

•    3 II 1987:  Artur Hajzer, Jerzy Kukuczka – pierwsze wejście zimowe

•    21-23 X 1991: Bogdan Stefko, Krzysztof Wielicki, Wanda Rutkiewicz,  Ryszard Pawłowski, Mariusz Sprutta

•    20 X 1996: Andrzej Marciniak

Tryptyk Himalajski to projekt zrealizowany w 2006 r. Trzech wspinaczy: Piotr Pustelnik, Peter Hamor i Piotr Morawski, trzy ośmiotysięczniki: Broad Peak, Annapurna i Czo Oju. Na szczycie Czo Oju stanęli Hamor i Morawski, Annapurnę zdobył Hamor. Na wierzchołek Broad Peaku weszli wszyscy trzej. Tryptyk Reaktywacja odbył się w 2008 r. Miał doprowadzić Pustelnika do ukończenia Korony Himalajów, czyli wejścia na Annapurnę. Dwa kolejne cele stanowiły: grań Gaszerbrumów (zespół Hamor–Morawski) i trawers wierzchołków Broad Peaku. Ze względu na pogodę i zmęczenie zespołu plany trawersu Broad Peaku zostały odłożone. Piotr Pustelnik – dr chemii, wykładowca na Politechnice Łódzkiej, weteran himalajskich szlaków. Zdobywca 13 ośmiotysięczników. Piotr Morawski – dr chemii, wykładowca na Politechnice Warszawskiej, zdobył trzy ośmiotysięczniki (w tym Sziszapangmę zimą). Dariusz Załuski stanął na szczytach czterech ośmiotysięczników. Uczestnik większości polskich wypraw w Himalaje, autor filmów górskich. Peter Hamor – najlepszy słowacki himalaista, zdobywca siedmiu ośmiotysięczników.
 

Piotr Morawski, 2009