– Wyprawy na biegun zmierzają drogą gołębia pocztowego – ku wymarciu – mówi Eric Larsen, polarnik z Kolorado, który trzy razy dotarł na biegun północny.

Według Toma Sjogrena z adventurestats.com, kronikarza arktycznych rekordów, prawdziwa wyprawa na biegun musi wyruszyć z wybrzeża Alaski, Grenlandii, Kanady lub Rosji i prowadzić przez polarną masę lodową ku 90 stopniowi szerokości geograficznej północnej. Po dotarciu do celu dopuszczalny jest powrót helikopterem lub samolotem.

Puryści preferują wyprawy w całości realizowane wyłącznie siłami człowieka, bez pomocy z powietrza, dostaw zapasów i ingerencji z zewnątrz, takiej jak psy, latawce czy pojazdy silnikowe, które zwiększają szybkość marszu i zmniejszają obciążenie.

Od czasów admirała Roberta E. Peary'ego, który rzekomo zakończył pierwszą ekspedycję na biegun północny w 1909 roku (później pojawiły się wątpliwości, czy faktycznie mu się to udało), tylko 47 z 247 udanych wędrówek na biegun północnych odbyło się bez pomocy z zewnątrz. (Czytaj też: Marek Kamiński, zdobywca bieguna: Moje krańce ziemi)

Najtrudniejsza wyprawa na planecie

Podczas takiej wyprawy podróżnik musi jechać na nartach, rakietach śnieżnych, pływać i wspinać się, jednocześnie holując ponad 130-kilogramowy bagaż przez 770 km, co trwa od 50 do 70 dni. Po drodze mija kopce lodu wielkie jak domy i pokonuje wyrwy w lodzie, które musi przepłynąć w gumowym kombinezonie. Temperatura powietrza często nie przekracza 40 stopni Celsjusza poniżej zera.

To najtrudniejsza wyprawa na planecie, o czym tak naprawdę niewielu wie – mówi Larsen.

Okno czasowe na dołączenie do ekskluzywnego klubu zdobywców bieguna wkrótce może się zamknąć. W ciągu ostatnich pięciu lat miała miejsce tylko jedna samodzielna wyprawa, w porównaniu z siedmioma w pięcioleciu 2005-2010.

– To koniec – mówi Richard Weber, arktyczny pionier z Kanady, który sześć razy zdobył biegun północny na nartach. – Przyszłość wypraw na nartach maluje się w ciemnych barwach.

Wszystkiemu winne coraz gorsze warunki lodowe w Arktyce, co spowodowane jest zmianami klimatycznymi. Według National Snow & Ice Data Center, ilość arktycznego lodu morskiego w marcu 2015 roku była najniższa w historii pomiarów, czyli od 1981 roku. Wieloletni, najstarszy lód, który zazwyczaj przeżywa letni cykl topnienia, znika w tempie 15,1 procent na dekadę.

Lód może pęknąć pod namiotem

To znikanie ma wiele konsekwencji. – Historycznie ten lód miał półtora do dwóch metrów grubości i był stosunkowo stabilny – mówi Larsen. – Teraz jest cieńszy, częściej i bardziej nieregularnie pęka. W rezultacie ma bardziej chropowatą powierzchnię, która jest trudniejsza do przejścia. (Czytaj też: Protest na biegunie północnym)

Choć Richard Weber nie zgadza się z tym ostatnim stwierdzeniem, przyznaje, że cieńszy lód stwarza nowe problemy podczas arktycznych przygód.

– Jeśli brakuje wieloletniego lodu, nie ma gdzie obozować. Kemping na cienkim lodzie jest po prostu niebezpieczny. Taki lód może w środku nocy pęknąć pod namiotem.

Ponadto jest coraz więcej otwartej wody. Weber zabiera na swoje wyprawy suche kombinezony dopiero od 2000 roku.

Więcej jest też gór lodowych płynących w stronę Kanady. Gdy taki lód zderza się z wybrzeżem, zaczyna się wyginać, tworząc strefę bloków lodowych i miniaturowych pasm górskich, co dodatkowo utrudnia wędrowanie. W ciągu pierwszych 18 dni wyprawy Larsena w 2014 roku, dwuosobowy zespół pokonywał raptem około czterech kilometrów podczas ośmiogodzinnego dnia drogi.

Topnienie wieloletniego lodu ma wpływ na ogólny kierunek arktycznego dryfu. Lód ma tendencję do przemieszczania się na południe, w stronę Kanady. Ale ponieważ jest teraz cieńszy, stał się bardziej podatny na wiatr. W efekcie może dryfować w dowolnym kierunku, spychając podróżnika z kursu i dodając mu dystansu podczas i tak trudnej podróży, na którą ma ograniczony czas.

To znoszenie jest zresztą coraz bardziej nieregularne. – Lód porusza się dużo szybciej niż 20, 30 lat temu – mówi Ron Kwok z NASA.

Szedł 12 godzin dziennie, a stał w miejscu

Podczas wyprawy w 2007 roku, Weber szedł od 10 do 12 godzin dziennie, ale jako że lód dryfował na południe, polarnik przebywał praktycznie w tym samym miejscu. Jak mówi, podczas starszych wypraw ten problem był o wiele mniejszy.

Żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, okno pogodowe umożliwiające dotarcie do bieguna północnego jest krótkie i co roku staje się coraz krótsze. Trwa od początku marca do początku maja, gdy zaczyna się okres topnienia.

Najnowszą i prawdopodobnie największą przeszkodą stał się brak obsługi z powietrza. Jedyny samolot czarterowy obsługujący wyprawy prywatne przestał w tym roku funkcjonować. W listopadzie firma Kenn Borek Air ogłosiła zawieszenie działalności ze względu na niekorzystne warunki ekonomiczne. (Czytaj też: Polowanie na zorzę polarną)

Nie opłaca się latać na biegun

– Logistyka jest bardzo trudna, przygotowania bardzo długie i skomplikowane, a sama praca – niewielka. Po co więc to robić, skoro ten sam samolot może realizować bardziej opłacalne zlecenia? – mówi Wally Dubchuk, pilot, który latał w Kenn Borek Air przez dziesięć sezonów.

Pochodząca z Calgary linia czarterowa rozpoczęła latanie do Arktyki w 1970 roku, by wspierać poszukiwanie ropy naftowej w regionie. Samoloty twin otter wyposażone były w koła lub płozy przeznaczone do lądowania na śniegu i lodzie.

Z czasem firma zaczęła latać na Ward Hunt Island na północny zachód od Grenlandii, skąd wielu polarników rozpoczynało swoją wędrówkę na północ. W drodze powrotnej samolot odbierał ich z bieguna. Maszyny Kenn Borek Air używane były także do dostarczania zapasów wędrującym ekspedycjom oraz przeprowadzania ewakuacji w sytuacjach awaryjnych.

Dubchuk potwierdza, że w Arktyce pogorszyły się warunki lodowe, jednak podkreśla, że nie to było powodem zaprzestania działalności. – Warunki lodowe uległy zmianie, ale wędrówka na biegun nie stała się jeszcze niemożliwa. Ale zleceń jest tak mało, że ich realizacja stała się nieopłacalna.

Z powodu braku obsługi lotniczej kolejni podróżnicy na biegun muszą przemyśleć kilka aspektów swoich wypraw. – Opracowanie skutecznej logistyki staje się prawie niemożliwe – mówi Larsen. – Nie ma już łatwego sposobu dotarcia do punktu startu – dodaje, odnosząc się do braku lotów na Ward Hunt Island.

Jak zdobywanie Mount Everest bez tlenu

Bez firmy Kenn Borek wędrówki na biegun są jak zdobywanie Mount Everest bez dodatkowego tlenu

– mówi z kolei Thomas Ulrich, szwajcarski poszukiwacz przygód, który 15 kwietnia wyruszył na nartach z bieguna w stronę Grenlandii, lecz zaniechał ekspedycji po dwóch dniach.

– Wiedziałem, że nie mogę wezwać Kenn Borek Air w przypadku osłabienia lub awarii. Potrzebowałem takiego wsparcia, jeśli chciałem dotrzeć na Grenlandię w bezpieczny sposób. (Czytaj też: Niezwykły ślub na biegunie północnym)

Ulrich nie jest przekonany, że nastał kres wypraw na biegun, jednak zgadza się, że muszą się one zmienić. – Jeśli zechcesz dotrzeć tam bez wsparcia z zewnątrz, będziesz musiał wziąć pod uwagę żeglowanie.

Być może wkrótce doczekamy się więc pierwszych śmiałków, którzy do bieguna dopłyną.

Kelley McMillan / National Geographic News

Co roku organizowane są jednodniowe loty z Niemiec na biegun północny (bez lądowania tamże) i z powrotem.

: