Tekst: RACHAEL BALE

Zdjęcia: ADAM DEAN

– Tutaj wygląda to zupełnie inaczej – rzuca patrząc w kierunku Morza Sulu, swojego łowiska od czterech lat. Dwie należące do niego łodzie, tradycyjne filipińskie bancas, kołyszą się przy brzegu w piekącym słońcu. Tubo siedzi na drewnianej ławce przed wzniesionym na palach domem. Jedno z czworga dzieci owinęło się wokół jego nóg. Za plecami powiewają wyprane mocno zużyte koszulki i spodenki. Patrząc na żonę Leah i pozostałe dzieciaki, rybak przekonuje, że „wyżywienie rodziny w tych warunkach to prawdziwa loteria”.
 

Zobacz galerię!
 

Tubo mieszka w Puerto Princesa, liczącym 255 tys. mieszkańców mieście na podłużnej wyspie Palawan. Na wschód od niej, za Morzem Sulu, leżą Filipiny, a jej zachodnie brzegi oblewa Morze Południowochińskie. Należy do ponad 320 tys. filipińskich rybaków, którzy tradycyjnie żyli z Morza Południowochińskiego, a obecnie zmuszeni są łowić na innych wodach, uboższych w gatunki. Zmiana nastąpiła jakieś osiem lat temu, gdy Chiny zaczęły łokciami rozpychać się w regionie, zastraszać rybaków, a wreszcie budować obiekty wojskowe na spornych wyspach. Tubo przestał wypływać na Morze Południowochińskie, gdy chiński patrol zaatakował łódkę jego przyjaciela armatkami wodnymi. – Najpierw pojawia się samolot, a za chwilę patrol marynarki – wyjaśnia.
– Każdy rejs to ryzyko, że do domu już nie wrócisz.

 

Jego decyzja odzwierciedla rosnące napięcie w regionie napędzane przez rywalizację m.in. o zasoby naturalne. Obejmujący 3,6 mln km2 akwen Morza Południowochińskiego ma pierwszorzędne znaczenie gospodarcze, wojskowe i środowiskowe. Przecinającymi go szlakami morskimi co roku płyną towary o wartości 5,3 bln dolarów. Środowisko naturalne jest tu niezwykle zróżnicowane, a bogactwo ryb gwarantuje żywność i miejsca pracy milionom ludzi w 10 okolicznych krajach. Siedem z nich – Brunei, Chiny, Indonezja, Malezja, Filipiny, Tajwan i Wietnam – toczy ze sobą spory. W ewentualny konflikt zaangażowałyby się dwie potęgi światowe: Chiny i Stany Zjednoczone (jako tradycyjny sojusznik Filipin). To przyciąga uwagę społeczności międzynarodowej.
 

Morze Południowochińskie to jedno z najważniejszych łowisk na świecie: daje pracę ponad 3,7 mln osób i generuje miliardy dolarów przychodu. Dekady niczym nieograniczonych połowów doprowadziły jednak do skurczenia się populacji wielu gatunków ryb, zagrażając tym samym bezpieczeństwu żywnościowemu, a więc i wzrostowi gospodarczemu krajów regionu.
 

Chiny roszczą sobie prawo do prawie całego morza. Wyznaczyły ogromny obszar ich zdaniem historycznie im przynależny, który obejmuje wody zgodnie z prawem narodowym będące we władaniu sąsiednich państw. Pozostałe kraje opierają swe roszczenia na postanowieniach Konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morza: międzynarodowego paktu z 1994 r., który klasyfikuje obszary morskie. W 2013 r. Filipiny wniosły sprawę przeciwko Chinom przed Stały Trybunał Arbitrażowy w Hadze, forum rozstrzygania sporów międzynarodowych. Chiny odmówiły udziału w postępowaniu. 12 lipca 2016 r. Trybunał rozstrzygnął na korzyść Filipin prawie wszystkie zgłoszone roszczenia. Orzekł, że Chiny utraciły możliwość dochodzenia ewentualnych historycznie umocowanych praw w momencie ratyfikowania konwencji ONZ w 1996 r. Państwo Środka zignorowało to orzeczenie.

 

Spór na Morzu Południowochińskim napędza konkurencję między rybakami, zaś konkurencja na łowiskach rozpala debatę. Na niektórych obszarach akwenu zasoby stanowią jedną dziesiątą tych sprzed 60 lat. – Mamy do czynienia być może z jednym z najgorszych kryzysów rybołówstwa w historii świata – twierdzi John McManus, ekolog morski z Uniwersytetu Miami, który bada rafy
w regionie. – Obejmie setki gatunków, które wyginą stosunkowo szybko – jeden po drugim.
 

Przetrzebione wody przybrzeżne zmusiły wielu rybaków do wypłynięcia poza granice krajowe na sporne obszary. Tymczasem Chiny przeszły od słów do czynów i w ramach kampanii roszczeń zaczęły aktywnie wspierać swoich rybaków. Wzmocniły straż przybrzeżną, zmilitaryzowały flotę rybacką i zwiększyły dotacje na paliwo i łodzie. Przewidziano nawet subwencję mającą zachęcić chińskich rybaków do połowów konkretnie na wodach wokół spornych Wysp Spratly, ok. 900 km na południe od najdalej wysuniętego na południe punktu Chin (port na wyspie Hajnan). – Mniejsze [chińskie] kutry operują wokół Wysp Spratly tylko dlatego, że dostają z tego tytułu dopłaty – tłumaczy Gregory Poling z waszyngtońskiego think tanku Center for Strategic and International Studies.
 

Według Polinga agresywna postawa Chińczyków przyspieszyła wyczerpywanie się zasobów. 
 

Ponadto Chińczycy budują sztuczne wyspy na rafach Wysp Spratly, na których zamierzają wznosić obiekty wojskowe. – Posiadanie stanowi 90 proc. prawa – wyjaśnia Zachary Abuza, ekspert ds. polityki w Azji Południowo-Wschodniej oraz bezpieczeństwa morskiego w National War College w Waszyngtonie. – Budową wysp Chiny próbują wymusić suwerenność oraz pozbawić inne kraje dostępu do zasobów naturalnych.

 

Eugenio Bito-onon Jr. był burmistrzem gminy Kalayaan, na terenie której znajdują się Wyspy Spratly. W pełni popiera filipińskie roszczenia i na własne oczy przekonał się, jak Chiny wykorzystują swoich rybaków do wzmocnienia pozycji w regionie. Spotkaliśmy się w ciasnym przedstawicielstwie gminy w Puerto Princesa. Ścianę jednego z pokoi wypełnia mapa Morza Południowochińskiego, z naniesionymi odręcznie napisami i kolorowymi kropkami odzwierciedlającymi zakusy poszczególnych graczy.
 

Uruchomił Google Earth na laptopie, aby pokazać mi wyspę Thitu w archipelagu Spratly, gdzie przebywa okresowo około 200 Filipińczyków, w tym mały oddział żołnierzy, jako żywy dowód filipińskich roszczeń. Były burmistrz zwrócił uwagę na niewielką odległość dzielącą rafę Subi, przedmiot chińskiego zainteresowania, od wyspy Thitu. Są tak blisko, że w pogodny dzień można je dojrzeć na horyzoncie.
 

Jeszcze bliżej podpływają Chińczycy, którzy ogołocili rafę z ryb. – Od trzech lat zawsze jakiś chiński kuter widać w zasięgu wzroku.
 

Nie uda się uregulować połowów, póki konflikt na Morzu Południowochińskim będzie trwał. 
 

– Które prawo należy egzekwować w sytuacji, gdy mamy konflikt siedmiu jurysdykcji? – pyta Poling. – W żywotnym interesie każdego z państw leży celowe naruszanie praw połowowych innych. 
 

Chodzi o to, że przestrzegając prawa rybackiego danego państwa, de facto akceptujesz jego jurysdykcję nad regionem.

 

Aktywna ochrona łowiska prowadzi do eskalacji. W 2012 r. okręt marynarki filipińskiej podjął próbę aresztowania chińskich rybaków na ławicy Scarborough, około 222 km od wybrzeży Filipin, pod zarzutem nielegalnego połowu ryb oraz kłusownictwa (rzadkie korale, gigantyczne małże i rekiny). W sukurs przyszła jednostka chińskiej straży przybrzeżnej. Dopiero po 10 tygodniach udało się osiągnąć porozumienie przewidujące wycofanie się obydwu stron. Tymczasem po odpłynięciu Filipińczyków Chińczycy pozostali na miejscu, przejmując de facto kontrolę nad ławicą.
 

Mnogość jednostek łowiących spowodowała, że ich efektywność – i wielkość samych ryb – maleje. Z tego powodu część filipińskich rybaków stosuje nielegalne metody połowu, np. ogłuszanie ryb domowej roboty ładunkami wybuchowymi albo trucie ryb, aby łowienie szło sprawniej. Obydwie metody zabijają koralowce i inne ryby, zbliżając region do kryzysu przełowienia.
 

O wiele bardziej niszczycielska jest jednak działalność Chińczyków w zakresie budowy wysp i pozyskiwania małży. Przekopywanie raf w poszukiwaniu małży jest bezpośrednią przyczyną znakomitej większości udokumentowanych zniszczeń rafy. To z kolei wpływa na zasoby ryb. Zniszczona rafa powoduje zanikanie ekosystemu. Ryby rafowe tracą siedliska, zaś ryby pelagiczne, np. tuńczyk – ważne źródło pożywienia. Larw ryb z jednej rafy nie uzupełnią już łowiska na innych.

 

– Mamy do czynienia z poważnym spadkiem populacji w połowie raf na Morzu Południowochińskim – twierdzi McManus. – Być może stoimy w obliczu katastrofy.
 

Zdaniem ekspertów wspólne zarządzanie regionalne, obejmujące radykalne ograniczenie liczby kutrów i wyłączenie niektórych metod połowu, byłoby początkiem długiej drogi w kierunku osiągnięcia stanu zrównoważonego rybołówstwa na Morzu Południowochińskim. Poling jest tu jednak pesymistą. 
 

– Należałoby zacząć od odsunięcia kwestii spornych na bok – przekonuje. – To oczywiście możliwe, ale mało prawdopodobne. Ustanowienie wspólnego systemu zarządzania obszarem wymaga przede wszystkim określenia jego granic. 
 

Jeśli Chiny nie zrezygnują z rozszerzonej strefy roszczeń, a pozostałe kraje będą powoływać się na postanowienia międzynarodowych konwencji, to nie ma pola do porozumienia.
 

I tak ryby – główny zasób Morza Południowochińskiego – znikają, bo choć część państw zajmuje bierną postawę, to inne zachęcają rybaków do intensyfikowania połowów.