Wspólnie z So.Sui.Ben, szwajcarską organizacją charytatywną, I.B. wynajął posesję, na której zamieszkało 12 najmłodszych chłopców. Dwa razy w tygodniu po szkole robi im piłkarskie zajęcia. Kupił im jaskrawożółte stroje, skarpety i korki – luksus w kraju, gdzie niemal wszystkie dzieci biegają (i grają) na bosaka. Ale sierociniec to nie jest jego najbardziej ambitny projekt. Prócz niego Bohari organizuje „mecze pokoju”, czyli rozgrywki między drużynami, które tworzy, mieszając walczących ze sobą wcześniej chrześcijan i muzułmanów z trudnych dzielnic Bangi. 
 

– Musimy się skupiać na młodych – mówi mi piłkarz celebryta, zauważając jednocześnie, że częścią problemu jest to, iż wielu z nich nie może znaleźć pracy, a w głowach mają tylko filmy i muzykę gloryfikujące przemoc. – Gdy ktoś zachęca ich do przystąpienia do rebeliantów, myślą, że dzięki temu urzeczywistnią swoje fantazje.
 

Mecze wymagają wielu tygodni przygotowań i prawdziwej dyplomacji – przekonania autorytetów religijnych, żeby je poparły, doboru zawodników, zapewnienia bezpieczeństwa we współpracy z siłami pokojowymi ONZ i uzyskania dotacji od sponsorów. – Nie chodzi tylko o grę – wyjaśnia I.B. – ale i o pokazanie tym społecznościom, że chrześcijanie i muzułmanie mogą się ze sobą dogadać i pracować razem.
 

Nie wszyscy w Bangi są przekonani, że to dobry pomysł. – Mecz nie przywróci życia zabitym – powiedział pewien imam. – Nie stworzy nowych miejsc pracy. Nie zmieni ludzkich serc.
 

Przed wyjazdem obejrzałem mecz w szkole podstawowej w PK5, islamskiej dzielnicy, w której wyrwano zęby Paulowi Koli-Miki. Na trybunach zebrał się tłum chrześcijan i muzułmanów. Atmosfera jak na odpuście. Młode kobiety w kolorowych sukniach rozdawały napoje. Ludzie śmiali się, słońce świeciło, a młodzi mężczyźni biegali i szturchali się. Nie przypominało to perfekcyjnej gry zespołowej, jakiej uczy I.B., ale zauważyłem go przy bocznej linii uśmiechniętego i zagrzewającego do boju. To piękna, choć krucha chwila, niczym obraz ułożony ze skrzydeł motyli.