Mimo tak straszliwych danych eksperci przekonują, że pęd ludzkości ku zagładzie (swojej i innego życia na Ziemi) można wyhamować. Jednak konieczne byłoby działanie na każdym poziomie: globalnym i lokalnym. Od sprzątania lasów w weekendy przez mieszkańców okolicznych osiedli i zmiany nawyków dotyczące śmieci czy ogrzewania po zmianę całego przemysłu rolno-spożywczego (tak silnie zależnego od oleju palmowego, mięsa i nabiału), energetyki (wciąż korzystającej z paliw kopalnych) na skalę globalną. Wymagałoby to międzynarodowych porozumień, nowych regulacji oraz z pewnością serii wyrzeczeń.

Pozostaje pytanie, że będą na nie gotowi ci, którzy mają najwięcej do powiedzenia, a obecnie jeszcze nie odczuwają nadchodzącej katastrofy tak mocno. Głos ofiar kataklizmów, zarówno ludzi jak i zwierząt, ma mniejszą siłę przebicia niż zdanie polityków i decydentów. 

Naukowcy ostrzegają jednak, że zmiany są na tyle poważne, że nie będzie dokąd uciekać. Efekty, według profesor Diaz, mamy zobaczyć już za 10-20 lat. Eksperci przekonują jednocześnie, że część zniszczonych ekosystemów można odtworzyć, wiele ze zmian można spowolnić.

Na 2020 roku zaplanowano 2 międzynarodowe szczyty dotyczące klimatu. Mają się tam spotkać przywódcy państw, przedstawiciele przemysłu i naukowcy. Chiny będą gościć spotkanie ONZ dotyczące bioróżnorodności, na którym zostaną wyznaczone cele na najbliższe 20 lat. Kraje, które podpisały porozumienie paryskie z 2015 odnośnie ograniczenia globalnego ocieplenia do poziomu poniżej 2 stopni podsumują swoje dotychczasowe zaangażowanie w sprawę.