Jego badania, choć zakorzenione w zachodnich naukach ścisłych, idą dalej i mają na celu poszukiwanie innego rodzaju wiedzy, bardziej subtelnej, która mogłaby wyjaśnić, co się dzieje nie tylko
z mnichami w stanie tukdam, lecz także z każdym, kto przekraczał granicę życia i śmierci.
 

Zazwyczaj zaraz po śmierci następuje szybki proces dezintegracji. Gdy ustają funkcje mózgu, rozregulowują się pozostałe układy organizmu. Dlatego też, aby ciało Karli Pérez nadal odżywiało płód bez kierowniczej roli mózgu, ekipa licząca ponad sto osób, złożona z lekarzy, pielęgniarek i innego personelu, musiała nieustannie czuwać nad utrzymaniem równowagi w organizmie. Bez przerwy trzeba było monitorować ciśnienie krwi, aktywność nerek, poziom elektrolitów, wciąż modyfikując to, co płynęło rurkami do ciała Karli.
 

Ale mimo że członkowie ekipy zastępowali kierownicze funkcje nieczynnego mózgu kobiety, wciąż nie potrafili myśleć o niej jak o martwej. Traktowali ją, jakby znajdowała się w śpiączce: zwracali po imieniu, pozdrawiali, wchodząc do sali, i mówili „do widzenia”, gdy wychodzili. Częściowo te gesty wynikały z szacunku do jej rodziców. Chciano ich uchronić przed postrzeganiem córki jako naczynia, w którym rozwija się dziecko. Ale nie do końca. Były też odbiciem tego, co naprawdę czuli.
 

Todd Lovgren, jeden z kierujących zespołem opiekuńczym, zna ból po śmierci dziecka – utracił własną córkę, najstarszą z piątki dzieci; gdyby żyła, dziś miałaby 12 lat. – Uwłaczałoby mi, gdybym nie traktował Karli jak osoby – przyznał. – Widzę młodą kobietę, z pomalowanymi paznokciami, starannie uczesaną przez matkę, z ciepłymi dłońmi i stopami. To, że jej mózg już nie działa, nie pozbawia jej godności człowieka.
 

Mówiąc raczej z pozycji ojca niż lekarza, Lovgren utrzymuje, że jakaś esencja Karli jest wciąż przy niej obecna, choć sam widział obrazy tomograficzne potwierdzające, że jej mózg nie tylko nie działa, ale jego duże fragmenty zostały zniszczone i ulegają dalszej degeneracji (mimo to nie przeprowadził ostatniego z trzech badań potwierdzających kryteria śmierci mózgowej, czyli niezdolności do oddychania bez respiratora, bo nie chciał wyłączać urządzenia nawet na parę minut w obawie, że może to zaszkodzić płodowi).
 

18 lutego, 10 dni po wylewie, stało się jasne, że u Karli następują zaburzenia krzepnięcia krwi, co wskazuje, że fragmenty martwej tkanki mózgu dostały się do krwiobiegu. Była to jeszcze jedna oznaka, że nie ma szans na poprawę jej stanu. Ponieważ płód osiągnął już 24 tygodnie życia, ciało Pérez przeniesiono na oddział położniczy. Udało się na pewien czas opanować problem z krzepliwością krwi. Ale musieli być gotowi do cesarskiego cięcia w każdej chwili, gdy tylko stanie się jasne, że to ciało, dzięki ich umiejętnościom i aparaturze utrzymywane w stanie, który można wziąć za życie, już dłużej nie będzie działać.
 

Dla sama parni śmierć to coś możliwego do odwrócenia. Podkreśla, że komórki naszych ciał nie umierają od razu, gdy my umrzemy. Niektóre komórki, a nawet całe narządy, są zdolne do życia jeszcze kilka godzin, może nawet dni. Jego zdaniem czas, kiedy należy orzec zgon, to niekiedy kwestia subiektywnego podejścia. Wspomina, że gdy był na studiach, resuscytację przerywało się po pięciu–dziesięciu minutach, zakładając, że dłuższe niedotlenienie oznacza nieodwracalne uszkodzenia mózgu. Dzisiaj jednak specjaliści od reanimacji wiedzą, że można powstrzymać obumieranie mózgu i innych narządów, nawet jeśli serce się zatrzyma. Rozumieją, że pomaga w tym obniżenie temperatury ciała – to, co się w sposób naturalny przydarzyło Gardellowi Martinowi, a co robi się rutynowo na niektórych oddziałach ratunkowych przed przystąpieniem do resuscytacji. Wiedzą, że konieczna jest wytrwałość, zwłaszcza jeśli szpital dysponuje urządzeniami, które regulują nacisk na klatkę piersiową. W przyszłości pomagać będą środki chemiczne, reduktory, np. jodki.
 

Parnia porównuje rozwój resuscytacji do rozwoju lotnictwa. Kiedyś wydawało się, że ludzie nie są zdolni do latania, aż w 1903 r. bracia Wright wzbili się w powietrze. I wystarczyło 66 lat, by
od tego 12-sekundowego lotu dojść do lądowania na Księżycu. Uważa, że w przypadku metod resuscytacji postęp jest równie spektakularny. Jeśli idzie o odwracalność śmierci, to zdaniem Parni znajdujemy się na etapie dawnych płatowców.
 

Mimo to lekarze już są w stanie wyrwać życie z objęć śmierci. Coś takiego zdarzyło się w Nebrasce na oddziale położniczym Methodist Women’s Hospital tuż przed południem 4 kwietnia 2015 r.,
w przeddzień Wielkanocy, gdy przez cesarskie cięcie przyszedł na świat noworodek płci męskiej Angel Pérez. Angel żyje, bo lekarze potrafili przez 54 dni utrzymać w działaniu ciało jego matki, której mózg obumarł. Dzięki temu przyszedł na świat jako normalny noworodek o wadze 1300 g. Coś zwyczajnego, choć równocześnie cud. Wymodlone przez jego dziadków milagro.