Stoimy w kole, ramię przy ramieniu, Marta intonuje piosenkę, nie oszczędza się, śpiewa po portugalsku na całe gardło, reszta powtarza za nią. Jest nas tu ze 30 osób. Do tego muzyka grana na tradycyjnych brazylijskich instrumentach – przypominającym wielki łuk berimbau, pandeiro, czyli swojskim tamburynie, i wielkim bębnie zwanym atabaque. Klimat niesamowity, energia i radość.
 

Koło walki
 

Kończy się trening i przyszedł czas na roda (czyt. hoda), czyli krąg, w którym gra się capoeirę. Bo tak mówi się o tej chwili, kiedy dwie osoby wychodzą na środek i zaczynają… No właśnie co? Taniec? Nie ma ciosów, wszystkie są powstrzymywane, markowane, unikane, a mimo to łatwo wyobrazić sobie, że ten popis mógłby w sekundę zmienić się w ostrą walkę. Przyglądam się zafascynowana, co chwilę zmienia się dynamika i zmienia się też para w środku. – To co widzisz, to kupowanie gry; jeśli chcesz wejść do środka, ustawiasz się twarzą do jednego z zawodników i wkładasz rękę pomiędzy nich – tłumaczy Marta. Nie mogę się nadziwić, jak różne mogą być te gry. Spokojne, wolne wręcz, a za moment dynamiczne, agresywne. W capoeirze wymieniasz kopnięcia, odepchnięcia i stale szukasz okazji, żeby zajść tego drugiego od tyłu albo wywrócić. A najważniejsze, żeby kogoś przechytrzyć. Piękny spektakl, muzyka nadaje płynności ruchom. Wcale nie wszyscy znają tu portugalski, część grupy uczyła się tekstów fonetycznie. Ale zarówno nauka gry na instrumentach, jak i właśnie tradycyjnych brazylijskich pieśni jest stałym elementem treningów. – Wejdź do środka – zachęca mnie drobna blondynka, która przed momentem robiła zgrabny przewrót, opierając się na jednej tylko dłoni. – No wchodź, nie bój się, oni wiedzą, że jesteś pierwszy raz – uśmiecha się druga. Wszystko, czego uczymy się w trakcie zajęć, ta cała gra w parach i poruszanie się wokół siebie, jest po to, żeby móc wykorzystać to w roda. – Ale co ja potrafię? – bronię się. No prawie nic. Zaczęliśmy od solidnej rozgrzewki. Nie liczyłam okrążeń wokół boiska, a było ich trochę. Rozciąganie i na koniec pompki. – Nie dajesz rady zrobić pełnych, oprzyj się na kolanach – rzuciła mi koło ratunkowe Monika prowadząca zajęcia. Widziała, że padam na twarz. A tu nie ma zmiłuj, trzeba być dobrze rozgrzanym, rozciągniętym, uważać na kręgosłup i kolana.
 

Tysiąc powtórzeń
 

Podstawą jest krok zwany ginga (czyt. żinga). To z ginga wykonuje się wszystkie kopnięcia, uniki czy akrobacje. Zaczynam, lewa noga wyciągnięta mocno do tyłu. Druga zgięta w kolanie, które koniecznie musi być ustawione idealnie w osi stopy. Głęboki wypad, ciało pochylam do przodu, proste plecy. Lewa ręka przed siebie, zasłania twarz i część klatki piersiowej. Zmiana, teraz to samo z prawą nogą. I tak 10, 20, 30 razy. Co chwilę słyszę: „Skoryguj kolano”. Zaczynam się pocić. Ale w końcu ginga idzie mi płynnie, czas na pierwszy unik. Podoba mi się to szeleszczące brzmienie, będę się uczyć – szkiwa baisz, tak naprawdę esquiva baixa. Zaczynam z ginga, a potem moja dłoń ląduje płasko na podłodze. Zasada jest prosta – prawa ręka przy prawej nodze, zmiana i lewa przy lewej.
 

I właśnie cała dłoń, a nie na przykład opuszki palców, ma być stabilna. Okazuje się, że w unikach jestem niezła. Ciekawe, jak pójdzie mi pierwsze kopnięcie. Meia lua de frente, zataczam nogą łuk tuż nad głową partnera, który w tym samym momencie robi unik. I tak na zmianę. Walczę, żeby utrzymać równowagę i nie wypaść z rytmu. Muzyka ogromnie pomaga. Kopnięcie, unik, bęben wybija rytm, kopnięcie, unik, oddycham szybciej, gubię się i zaczynam raz jeszcze. I znów, uff. W końcu znajduję tempo. Tyle udało mi się na pierwszych w życiu zajęciach. – Spokojnie, nikt się capoeiry nie nauczy w pół roku, nie ma szans, potrzebne są lata treningów – śmieje się Marta. – To bardzo techniczny sport, każdy ruch powtarza się tysiące razy, żeby dojść do perfekcji. Na jednym treningu spotykają się ludzie będący na różnych poziomach i robią to samo. Bo tu nie ma tak, że już coś umiem i nie muszę tego doskonalić. Zaczęłam ćwiczyć 10 lat temu. Dlaczego? Szczerze mówiąc, nie mogłam się zdecydować: taniec czy sztuki walki, i wtedy ktoś powiedział mi o capoeirze, która łączy obie te rzeczy. Nauczyłam się przede wszystkim wytrwałości w dążeniu do celu.
 


Nie zabronisz mi
 

Capoeira powstawała w XVIII i XIX w. ćwiczona przez niewolników w Brazylii. Wyczytałam też, że narodziła się w dokach Bahii (jednego ze stanów w tym kraju), gdzie robotnicy portowi bawili się, kto wypchnie drugiego z koła bez użycia rąk. To tylko hipotezy, jednej wersji nie ma. Wiadomo za to, że przez lata była w Brazylii nielegalna; dopiero od lipca 1937 r. nauczanie jej i ćwiczenie stało się dozwolone. Ale tylko w klubach i na salach gimnastycznych, a i do tego trzeba było mieć zezwolenie policji. W 1953 r. prezydent Getúlio Vargas uznał capoeirę za brazylijski sport narodowy i sztukę walki. Dziś można uczyć się jej bez narażenia na szykany. Jak długo może trwać roda? – pytam Martę. – Ile nam sił starczy, nawet i półtorej godziny. Oglądam swoje stopy i już wiem, dlaczego tak pieką. Oba duże palce obtarte do krwi. Ćwiczy się na bosaka. – Nie przejmuj się, każdy z nas z początku miał ten sam problem, owiniesz te miejsca plastrami – słyszę. Wcale się nie przejmuję, we krwi buzuje adrenalina, jestem zachwycona. A palce, no cóż, mamy wtorek, do czwartkowego treningu muszą się wygoić.
 

Tekst: Monika Berkowska
 

3 pytania które musisz sobie zadać przed zajęciami capoeiry

1. Nie wiem, czy to dla mnie?
Szukasz wymówki, nie znajdziesz jej. Zajęcia są otwarte dla widzów, można się najpierw wybrać, żeby zobaczyć, jak wyglądają treningi w sekcjach zrzeszonych w FICAG.
 

2. Za stary, a może za młody?
Na zajęciach możesz spotkać kilkuletnie maluchy, ale i osoby po pięćdziesiątce. Znajdziesz na pewno bratnią duszę.
 

3.Przerażą mnie akrobacje. Czy dam sobie radę?
Podstawowe ruchy nie wymagają jakiejś niezwykłej sprawności. W miarę ćwiczeń odważysz się na więcej.