Sąsiednie budynki też były pustymi skorupami stojącymi przy gruntowej drodze, która biegła w stronę niedokończonej autostrady. Wang Aiguo i Gao Xiaomeng przyjechali tu z oddalonego o 130 km Wenzhou, miasta na południowo-wschodnim wybrzeżu Chin. Byli krewnymi (wujem i siostrzeńcem) i przybyli do Lishui, by założyć nową firmę. – Cały ten rejon właśnie się otworzył – wyjaśnił mi szef Gao. – Wenzhou też było kiedyś takie, ale teraz stało się za drogie dla małej firmy. Lepiej być w miejscu takim jak to. Na parterze dołączył do nas przedsiębiorca budowlany z asystentem. Nie zjawił się żaden architekt ani kreślarz, nikt nie przyniósł linijki czy poziomnicy. Szef Gao rozpoczął od częstowania papierosami. Miał 33 lata i wykazywał nerwowość, która nasilała się, ilekroć jego wuj był w pobliżu. Kiedy już wszyscy zapalili, młody człowiek sięgnął do torby przewieszonej przez ramię i wyjął z niej pióro oraz skrawek papieru. Najpierw naszkicował zewnętrzne ściany pomieszczenia. Potem rozpoczął projektowanie – każde pociągnięcie pióra symbolizowało budowę którejś ściany. Na naszych oczach fabryka zaczęła nabierać kształtów. Gao narysował dwie linie w południowo-zachodnim narożniku – to miała być hala maszyn. Obok znalazło się laboratorium chemika, a dalej magazyn i druga hala maszyn. Szef Wang, wuj, przyjrzał się kartce. – Ta sala nie jest potrzebna – powiedział. Przedsiębiorcy naradzili się i wykreślili drugą halę maszyn. W ciągu 27 minut zakończyli projektowanie parteru i przeszli wyżej. Kolejne papierosy. Szef Gao pochylił się nad kartką.
– To za małe jak na biuro.
– No to zrób ścianę tu. Będzie dość miejsca.
– Czy możesz tu postawić jeszcze jedną ścianę?
W ciągu 23 minut zaprojektowali biuro, korytarz i trzy saloniki dla kierowników. Ustalenie szczegółów budowy kwater dla robotników, na ostatniej kondygnacji, zajęło im kolejnych 14 minut. W sumie sporządzenie planów fabryki o powierzchni 2 000 m2 trwało godzinę i cztery minuty. Przez mniej więcej rok raz po raz przyjeżdżałem do Zhejiang. Za każdym razem wynajmowałem samochód w Wenzhou i jechałem w głąb prowincji. Niczym pielgrzym, który wędruje przez Hiszpanię, zatrzymując się w sanktuariach mało znanych świętych, mijałem miejsca narodzin produktów, których na ogół się nie dostrzega. Gdy wyruszałem z lotniska na południe, wzdłuż wybrzeża, zaczynało się od zawiasów. Mijałem odcinek drogi, przy którym ogromna większość billboardów zachwalała wszelkie możliwe odmiany kawałka metalu, na którym wiesza się drzwi. Nieco dalej reklamy przełączały się na elektryczne wtyczki i złączki.

Potem docierałem do dzielnicy elektrycznych kontaktów, po których pojawiały się świetlówki, a potem krany. W głębi prowincji sanktuaria stawały się bardziej wyszukane. W Qiaotou zatrzymałem się, aby podziwiać sześciometrowy srebrzysty posąg guzika ze skrzydłami, wzniesiony przez miejską starszyznę. Qiaotou liczy zaledwie 64 tys. mieszkańców, ale 380 tutejszych fabryk wytwarza ponad 70 proc. guzików do odzieży szytej w Chinach. W Wuyi zapytałem przechodniów, co jest miejscowym produktem. Jakiś człowiek sięgnął do kieszeni i wyjął trzy karty do gry – same damy. To miasto wytwarza ponad miliard talii rocznie. Powiat Datang produkuje jedną trzecią światowych skarpet. Songxia każdego roku wytwarza 350 mln parasolek. Fenshui robi pióra, Xiaxie drabinki gimnastyczne. 40 proc. krawatów noszonych na świecie powstaje w Shengzhou.

Wszystko jest sprzedawane w mieście Yiwu. Dla pielgrzyma wędrującego przez Zhejiang to ziemia obiecana. Slogan Yiwu brzmi: Morze towarów, raj dla kupujących. Miasto leży pośrodku pustkowia, 160 km od wybrzeża, a jednak przy-bywają tu handlowcy z całego świata, by hurtowo kupować towary. Jest tu dzielnica szalików, rynek plastikowych toreb, aleja, przy której każdy sklep sprzedaje wyroby z elastiku. Jeżeli masz po dziurki w nosie guzików, przejdź się Ulicą Profesjonalnych Zamków Błyskawicznych Binwang. W Międzynarodowym Mieście Handlowym Yiwu, tutejszym centrum, jest ponad 30 tys. stoisk. Jeśli w każdym sklepiku będziesz spędzać po minucie przez osiem godzin dziennie, wyjedziesz stąd po dwóch miesiącach. Yiwu przyciąga tak wielu handlowców z Bliskiego Wschodu, że w jednej z dzielnic działają 23 duże arabskie restauracje i libańska piekarnia. Rządowe motto Strefy Rozwoju Gospodarczego Lishui brzmi: Każdy pracuje za dwóch; dzieło dwóch dni zostaje wykonane w jeden. Ten slogan jest być może zbyt skromny. Od roku 2000 do 2005 liczba mieszkańców wzrosła ze 160 tys. do 250 tys., a miejscowe władze zainwestowały 8,8 mld dolarów w infrastrukturę regionu. W przeliczeniu na pieniądze w ciągu dnia wykonuje się teraz to, co niegdyś było dziełem 50 dni. Przez ostatnie trzy dekady chińska gospodarka odnotowywała średnio 10 proc. rocznego wzrostu. Jej napędem jest największa migracja, jaką widział świat. Szacuje się, że 140 mln chińskich wieśniaków już opuściło swe domy, a kolejnych 45 mln ma zasilić szeregi miejskiej siły roboczej w ciągu następnych pięciu lat. Większość udała się do miast na wybrzeżu, ale w ostatnich latach coraz większą liczbę migrantów przyciągały ośrodki w głębi kraju, gdzie łatwiej o pracę. Takie miasta muszą rozbudowywać przemysł samodzielnie, bo rząd nie zapewnia już finansowania i innej pomocy, jak w dawnej planowej gospodarce. Powszechnie stosowana strategia polega na ustanowieniu strefy fabrycznej – czyści się teren, sprzedaje go po obniżonych cenach i udziela inwestorom ulg podatkowych. W 2002 r. Lishui rozpoczęło budowę własnej strefy fabrycznej, która zajmuje 14,5 km2 na południe od właściwego miasta. Do roku 2006 rozpoczęło w niej produkcję prawie 200 zakładów, zatrudniających 30 tys. pracowników.

Peter Hessler