Badacze pracują właśnie nad konstrukcją sondy przypominającej taką kartkę – donosi serwis Space.com. Miałaby metr długości na metr szerokości i około centymetra grubości. Zamiast drogiego w budowie lądownika, który dostarczałby ją na powierzchnię lądu, byłaby ona – w liczbie kilkudziesięciu lub kilkuset – zrzucana ze statku-matki nad nim orbitującego. W efekcie każdy z robotów wyposażonych w kamerki, spektrometry i tym podobną aparaturę umieszczany byłby w innym miejscu. Często byłyby to lokacje, które dziś badaczom kosmosu wydają się niedostępne.

– Byłyby zdolne do pasywnego lądowania, z uniknięciem drogich, skomplikowanych systemów rakietowych i radarowych – mówią przedstawiciele instytutu NASA Innovative Advanced Concepts (NIAS). Dodatkowo strata kilku takich robotów byłaby dla misji mało znacząca, biorąc pod uwagę ich liczbę. Po wylądowaniu transmitowałyby one wyniki swoich badań do statku-matki.

Elektronika na giętkich materiałach to już dziś codzienność, jej adaptacja na cele kosmiczne nie byłaby większym problemem. Pierwszym celem tej technologii mógłby być Mars, a więc planeta już dziś eksplorowana za pomocą tradycyjnych łazików. Kolejnymi – choćby księżyc Jowisza Europa, czy Saturna – Enceladus. Oba pokryte są podziemnymi oceanami płynnej wody, potencjalnie życiodajnymi. Misja na oba satelity rodziłaby co prawda problemy z zasilaniem robotów. Oba księżyce znajdują się daleko od Słońca, energia z gwiazdy nie wystarczyłaby do ich działania. Ale i na to jest odpowiedź, choć na pierwszy rzut oka rodem z science fiction. Energia mogłaby być bowiem dostarczana za pomocą lasera. DARPA (amerykańska Defense Advanced Research Projects Agency) już dziś funduje badania nad podobną technologią, która miałaby być wykorzystywana np. w Iraku.