Był 14 grudnia 1981 r., dzień po wprowadzeniu stanu wojennego. Za fotografowanie na ulicach (zwłaszcza funkcjonariuszy milicji) można było trafić do więzienia. Dlatego Chris Niedenthal ukrył się ze swoim aparatem w kamienicy naprzeciwko i szybko nacisnął spust migawki. Stanął w głębi, żeby odbijające się od obiektywu światło nie zwróciło uwagi milicjantów.

Zrobić zdjęcie to jedno. Ale jak w tych warunkach sprawić, żeby trafiło ono do zagranicznych mediów? Korespondencja była bowiem cenzurowana, a komunikacja z Zachodem odcięta. Chris Niedenthal postanowił pobiec na dworzec kolejowy i znaleźć jakiegoś obcokrajowca jadącego do Berlina. Trafił na studenta, który zgodził się przewieźć film i zanieść do redakcji Newsweeka. Udało się, klisze trafiły we właściwe ręce. Tyle że wydawca tak skadrował zdjęcie, że ucięty został napis kino Moskwa, który przecież dopełniał przekazu. Na szczęście kolejne publikacje naprawiły ten błąd, a zdjęcie stało się jednym z najsłynniejszych symboli tamtych czasów. Pokazało, że w tak trudnych momentach fotografia może znaczyć więcej niż tysiące słów.