Dziewczynka miała około 12 lat. Była śliczna, wybrana ze szlachetnego rodu. W tunice z najdelikatniejszej wełny alpaki, otulona w barwny szal, w sandałkach, drżała z zimna. Przenikliwy wiatr chłostał świat śnieżnym pyłem. Grzmiało. Bóg wulkanu Coropuna przemawiał gromami.

Orszak Indian doszedł do platformy z kamieni i wykopanej w ziemi komory. Przyniósł ofiary: ozdoby ze szlachetnych metali, ptasie pióra z dżungli, figurki lam ze złota, srebra i muszli, gliniane talerzyki z liśćmi koki, naczynia z cziczą – piwem kukurydzianym. Dziewczynka, wyczerpana wędrówką, oszołomiona wysokością i napojem odurzającym, usiadła. Zasnęła. Kapłan długim, twardym paznokciem kciuka poderżnął gardło śwince morskiej. Krew spłynęła na ziemię. Potem uderzył maczugą w skroń dziecka. Martwą dziewczynkę uczestnicy ceremonii troskliwie owinęli ozdobnymi tkaninami i złożyli do komory grobowej. Z jakimi prośbami posłali ją do bogów – nie wiemy. Intencja musiała być ważna. Ofiary z dzieci składano rzadko i z ważnych powodów. Może miała zabiegać o pomyślność wyprawy wojennej, a może o odwrócenie klęski suszy, która od miesięcy nękała prowincję?

Objuczeni ciężkimi plecakami, ostrożnie stąpamy po Coropuna Plaza, inkaskim placu ceremonialnym na wys. 4 600 m obrysowanym kamiennym murkiem. Ziemia usiana jest kawałkami garnków potłuczonych w ofierze ponad pół tysiąca lat temu.

– To miejsce odnaleźliśmy w 2001 r. – mówi prof. Mariusz Ziółkowski, kierownik Ośrodka Badań Prekolumbijskich Uniwersytetu Warszawskiego i szef polsko-peruwiańskiej misji archeologicznej w Andach, z którą współpracowali także naukowcy z Argentyny, Hiszpanii, Niemiec, Holandii i Francji. – Zapewne tędy szedł w górę orszak z największą ofiarą, jaką można było złożyć bóstwu – królewską ofiarą z dziecka. A że Coropunie takie dary składano, wiemy choćby z rysunku inkaskiego kronikarza Guamana Pomy de Ayala.

Chociaż zamarznięte ofiary z dzieci znaleziono na innych wulkanach tej części Andów: Sara Sara, Misti czy Ampato, to na Coropunie archeolodzy dotychczas nie zdołali na nie natrafić. Nic dziwnego. Czapa lodu i śniegu tego największego wulkanu Peru, do początku XX w. uważanego za najwyższy szczyt w Andach, rozciąga się na 130 km².

Stanowisko Coropuna Plaza jest jednym ze 120, które zarejestrowała polsko-peruwiańska misja archeologiczna na ogromnym obszarze słabo zaludnionych i trudno dostępnych terenów prowincji Condesuyos i Castilla w departamencie Arequipa w południowym Peru. (Te prowincje stanowiły zachodnią ćwiartkę inkaskiego Imperium Tawantinsuyu, którego środkiem i stolicą było Cuzco, co w języku keczua znaczy „pępek”). Naukowcy w ciągu ponad 10 lat spenetrowali ok. 2,5 tys. km² wokół wulkanów Coropuna (6 425 m) i Solimana (6 093 m). Jedno z miejsc okazało się szczególne.
– Od chwili gdy zobaczyliśmy to wzgórze, wtopione w południowe stoki masywu Coropuny, wiedzieliśmy, że jest niezwykłe. Miejscowi nazywali je Maucallacta, czyli Stara Osada, w języku keczua mówi się tak o wielu opuszczonych ruinach – wyjaśnia prof. Ziółkowski.

Dziś wiedzą, że natrafili na zasypane ziemią, porośnięte krzakami pozostałości jednej z najważniejszych wyroczni całego imperium.

– Głównego sanktuarium świętej góry Inków, Coropuny, szukaliśmy od 1996 r. – tłumaczy profesor. – Po czym rozpoznaliśmy, że to jest właśnie to miejsce? Żadne inne przebadane przez nas stanowisko na tym obszarze nie ma takiej liczby obiektów ani takiej ilości szczątków spalonych ofiar, ani nie jest tak potężne jak Maucallacta w dystrykcie Pampacolca!

Schodzimy z Coropuna Plaza w stronę odległej o kilka godzin marszu Maucallakty zboczem dolinki, którą musiała wspinać się w XV w. procesja. Pasma gór ciągną się po horyzont. Opuszki palców boleśnie pękają w suchym, rozrzedzonym powietrzu. Palące słońce sprawia, że skóra dłoni, wspartych o kijki narciarskie, pokrywa się spieczoną skorupą. Dostrzegamy pasterzy lam. Profesor specjalnie zbacza z trasy, żeby do nich podejść. Przedstawia się, tłumaczy, czym się zajmuje, mówi, że... z wójtem pił wódkę.

– Stwierdzenie, że piło się alkohol z alcalde, oznacza, że jest się osobą godną zaufania – wyjaśnia, widząc moje pytające spojrzenie. – Muszę ich uspokoić, żeby nie wzięli mnie za pishtaku, czyli zarzynacza. To groźne wierzenie wspominane było już w XVI w. kronikach. Pish-taku jest obcym mężczyzną, który napada na Indian i wytapia z nich tłuszcz. Kiedyś mniemano, że misjonarze używali tłuszczu Indian do wyrobu dzwonów, aby zapewnić im piękny dźwięk. Najnowsza wersja głosi, że obcy łapie i usypia Indian, żeby zabrać ich organy, którymi potem handluje. Lęk przed pishtaku bywa naprawdę wielki. To z jego powodu ucięto niegdyś głowy andynistom w rejonie najwyższego szczytu Peru, Huascaránu. Na wysokości 4 200 m przechodzimy przez niesamowity labirynt lasu Puya raimondii. Występujące rzadko i tylko w Andach, nazywane dinozaurem wśród roślin, wybuchające raz na sto lat słupem kwiatów zdolnym dosięgnąć dachu czteropiętrowego budynku. Właśnie kwitą. Równie wspaniała oprawa musiała towarzyszyć także  procesjom Inków.

Docieramy do cuchnącego siarką wrzącego mokradła, od którego zaczyna się bita droga wiodąca ku Maucallakcie i miejscowości Pampacolca. Gorące, lecznicze źródła pulsują bezużytecznie na trawiastym stoku. Na wielkim głazie nad bulgoczącą, parującą wodą ktoś przylepił grudkami tłuszczu z lam współczesne monety wartości jednego sola oraz liście koki – odwieczną ofiarę składaną bogom Andów.

Pięć tysięcy pielgrzymów zgromadziło się na głównej platformie Maucallakty. Na jej skraju wznosił się kamienny podest. Tylko władca imperium Inków lub wyznaczony przez niego kapłan mogli odprawiać na nim obrzędy. Po obydwu stronach płonęły ogniska. Pomocnik kapłana przytrzymywał lamę za głowę. Kapłan nożem rozciął zwierzęciu bok i jednym ruchem ręki wyrwał serce wraz z tchawicą, w którą dmuchnął. Płuca zwierzęcia napełniły się powietrzem jak miechy. Tłum wydał okrzyk radości. Wróżba była pomyślna. Nadchodzący rok będzie dostatni! Zabito jeszcze wiele lam w ofierze. Ucztowano. Upieczone na ogniskach mięso zjadano, skórę i kości palono. Popiół zrzucano z krawędzi platformy. Dziś te wielometrowe warstwy pozostałości po ceremoniach pozwalają naukowcom odtworzyć przebieg uroczystości, liczebność składanych tu ofiar. Potwierdzają rangę ośrodka.

Jak wynika z datowań radiowęglowych, sanktuarium funkcjonowało na długo, zanim ziemie te podbili Inkowie. Ofiary składano tu co najmniej od XI w. Potem nowi władcy przystosowali święte miejsce do własnych celów i ceremonii.

Stoimy na wysokości 3 700 m na płaskim szczycie wzgórza porośniętego trawą, kolczastymi krzakami i kaktusami. Pod nogami mam piramidę kształtem naśladującą jeden z wierzchołków Coropuny, zbudowaną z kamieni przed przybyciem tu Inków. Przede mną na 30 hektarach ciągną się szeregi murów, labirynt pozostałości po ponad 200 budynkach i plac przypominający wielką scenę, z której roztacza się widok na górski amfiteatr: wulkan Coropuna i inne masywy zamykające horyzont.

– Prace wykopaliskowe prowadzimy tu od 1998 r. Niestety, funduszy wystarcza nam jedynie na dwa miesiące działalności w roku – tłumaczy Gonzalo Presbítero Rodríguez, architekt i archeolog specjalizujący się w konserwacji, z ramienia Katolickiego Uniwersytetu Santa María w Arequipie współpracujący z polskimi naukowcami. Aby przebadać całe stanowisko, potrzebujemy jeszcze wielu lat.

Archeolodzy nie chcą formułować ostatecznych wniosków. Każdy sezon przynosi nowe, ciekawe odkrycia. Prawdopodobnie na terenie Maucallakty mieszkało niewiele osób: kapłani, urzędnicy, towarzysząca im służba i kobiety zwane mamaconas, do których należał przywilej wytwarzania prestiżowych dóbr służących ceremoniom: tkanin i cziczy. Niektóre, spokrewnione z władcą, zajmowały wysokie miejsce w hierarchii. Pielgrzymi przybywali tu na ważne państwowe uroczystości, przynosili indywidualne prośby, pytali o przyszłość. Składali dary w postaci naczyń z ceramiki, złota 
i srebra, zwierząt, liści koki, cziczy i krwi.

– Tutejsza wyrocznia była całoroczna i można ją porównać do greckich Delf – mówi prof. Ziółkowski. Wierni zatrzymywali się w dużych budynkach, zwanych kallankami, które skupione były wokół placów. Kilka z nich współcześni pasterze przebudowali na czasowe schrony, gdzie mieszkają podczas wypasu swoich stad.
– Odkryliśmy także fragmenty kanałów, które zapewne doprowadzały wodę dla pielgrzymów – mówi archeolog Maciej Sobczyk, który przejął obecnie kierowanie badaniami w Maucallakcie. – Jeszcze nie udało nam się odnaleźć systemu odprowadzania ścieków, ale niewykluczone, że taki też istniał.
W centralnej części sanktuarium znajdował się potężny budynek, który badacze nazwali Mauzoleum. Znaleźli w nim resztki mumii wyjątkowej osoby, być może głównego kapłana kultu Coropuny. Mogą to potwierdzać ofiary złożone w przedsionku. Pod kamiennym ołtarzem odkopano szczątki człowieka, obok którego umieszczono liczne naczynia: miseczki, talerzyki, czarki, butle na ofiarne płyny.

Inkowie wielkim szacunkiem otaczali mumie wyjątkowych osób, np. władców. W rocznicę śmierci przebierali je w nowe szaty i obnosili w procesjach. Zostawiali im też jadło i napitek, rozmawiali z nimi. Gdy żyłeś, zwykłeś jeść i pić te oto potrawy i napitki; niechaj teraz przyjmie je twoja dusza i spożyje, gdziekolwiek jest.


W czerwcu i lipcu 2007 r. archeolodzy wykopali w Maucallakcie tonę skorup naczyń złożonych bóstwu. Znaleźli też grzebyki z kości, używane prawdopodobnie do wyczesywania wełny z lam. Każdy wydobyty z ziemi fragment może stanowić źródło informacji. Wzory i kształt ceramiki pokazują, że przychodzili tu ludzie z wielu prowincji imperium, także z odległego wybrzeża, z okolic dzisiejszego Trujillo.

Tylko nieliczne budynki Maucallakty mają sklepienie. Wpełzam do jednego z nich na łokciach i kolanach przez odrzwia ze skalnych bloków. Wewnątrz leżą sterty ludzkich kości, czaszki, widać ślady plądrowania. Promienie słońca wpadają przez otwór wyrąbany w sklepieniu. Po co ktoś tak się męczył?

– Złodzieje boją się dostać do środka drogą, którą weszliśmy, i którą wprowadzano zmarłego – wyjaśnia prof. Ziółkowski. – Wierzą, iż mogliby zapaść na susto, co po hiszpańsku znaczy przestrach. Umiera się z lęku, że zostało się zaczarowanym. Niestety, rabunek grobów rozwinął się w Peru na skalę przemysłową. Poszukiwane są nie tylko złoto i srebro, ale także ceramika, kamienne rzeźby, tkaniny, na które jest wielki międzynarodowy popyt. Kroniki hiszpańskie wspominają, że Coropunę uważano za huaca pacarina – święte miejsce, z którego wyszli przodkowie ludności prowincji imperium Condesuyo i dokąd ich dusze podążają po śmierci. I gdzie mieszka bóg. Do dziś żyjący wokół tego wulkanu Indianie wierzą, iż w środku masywu znajduje się rajska dolina. Rosną w niej tropikalne kwiaty, fruwają papugi i kolibry, ludzie żyją wiecznie 
i są szczęśliwi. Słyszano, że pasterze znajdowali w potokach płynących z lodowca owoce pomarańczy. Rozłupane, wypełnione były złotem.
Najważniejsze sanktuarium prowincji Condesuyo musiało być bogate. A królowie Peru razem z najznakomitszymi (dostojnikami) odwiedzali tę świątynię, składając dary i ofiary. (...) Było wiele ładunków złota i srebra i drogocennych kamieni, zakopanych w nieznanych dziś miejscach, a wiele też ukryli (ostatnio) Indianie z tego, co było przeznaczone dla idola i dla kapłanów oraz dla mamaconas (Wybranych Kobiet), których wiele posiadała świątynia – pisał Pedro Cieza de León, hiszpański kronikarz podróżujący po Peru w latach 1540.
Tubylcy patrzą więc archeologom na ręce, zwłaszcza że krążą legendy, iż właśnie w Maucallakcie ukryto okup za życie władcy Inków Atahualpy. Wiozące go karawany właśnie tu zastała wieść o zgładzeniu monarchy przez Hiszpanów... Tutejsza ziemia skrywa też ponoć wspaniały  złoty dzwon...

Rankiem po nocy spędzonej w bazie archeologicznej w miasteczku Pampacolca, do którego dojeżdżamy na pace ciężarówki, w platformie Maucallakty widzimy nowe, wydrążone przez plądrujących dziury. – Zostałem na noc, by pilnować wydobywanych z ziemi naczyń ofiarnych – wspomina Maciej Sobczyk. – Nagle usłyszałem kroki. Zza załomu muru wyszły dwie Indianki. Mój widok zaskoczył je i przestraszył. Zaczęły tłumaczyć, że szukały zbłąkanych zwierząt... Nie miałem wątpliwości, że przyszły sprawdzić, czy nie wykopaliśmy złotego dzwonu albo innych kosztowności.

– A znaleźliście złote przedmioty? – pytam.

– Jeśli archeolog natrafi w Peru na złoto, to i tak nie może o tym mówić, żeby nie prowokować niebezpiecznego zainteresowania, które spowoduje kompletne zdewastowanie stanowiska – odpowiada prof. Ziółkowski.

Wszystkie odnalezione przedmioty trafiają do Muzeum Archeologicznego Uniwersytetu Katolickiego Santa Maria w Arequipie, pod opiekę dr. Luisa Augusta Belana Franco, współkierownika polsko-peruwiańskiej misji.

Rabunku dóbr kultury nauczyli tubylców Europejczycy. Od XVI w. Hiszpanie podpisywali z Koroną kontrakty na legalne rabowanie złota z grobów i świątyń. Jedna piąta wartości łupów zasilała kasę królewską – tłumaczy prof. Ziółkowski. – Przekonanie bardzo biednych ludzi, że naprawdę przyjechaliśmy tu, aby badać mury, wymaga czasu. Podobnie jak uświadomienie im, że same mury są dla nich cenne. – Kiedy wkroczyliśmy do pracy w Maucallakcie, zobaczyliśmy stosy kamieni przygotowane do transportu – dodaje Sobczyk. – Dziś w miejscowych budynkach nie ma ani jednego nadproża wyciosanego z dużego bloku kamiennego. Spotykamy je za to w postaci płyt chodnikowych albo progów domów w Pampacolce.

Prof. Ziółkowski powtarza mieszkańcom jak mantrę: – Ile złota było w Machu Picchu? Nic. Dlaczego więc turyści przyjeżdżają tam i zostawiają pieniądze? Dlatego, że są to mury inkaskich budowli! Dla uwiarygodnienia tych słów profesor pomógł w ubiegłym roku zorganizować pod egidą polskiego oddziału The Explorers Club wizytę pierwszej grupy turystów w Maucallakcie. Grupa Polek zainaugurowała ruch turystyczny. Jedna z nich boleśnie przekonała się o tym, czym są andyjskie wysokości. Do Maucallakty musiała wjechać konno w masce tlenowej.

– Polacy mają dobrą rękę do tego terenu – mówi prof. Ziółkowski. – Z Maucallackty widać wylot kanionu Colca. Blisko trzy dekady temu krakowska wyprawa kajakarzy jako pierwsza przepłynęła go, odkrywając dla świata. Dziś kanion przynosi Peru największe po Machu Picchu dochody z turystyki. Zależy nam, by okolice Coropuny również „odkryto”.

W 2007 r. dzięki funduszom polskiego MSZ-u archeolodzy zaczęli wytyczać w Maucallakcie turystyczne ścieżki. – Gdyby stać nas było na całoroczne prace, wstępny etap jej konserwacji zakończylibyśmy w ciągu trzech lat – mówi Gonzalo Presbítero Rodríguez. – Chcemy wykarczować krzewy, oczyścić z ziemi i trawy ok. 60 proc. zabudowań. Zrekonstruujemy ok. 8 proc. budynków: największy grobowiec, pomieszczenia przy Mauzoleum, dom pielgrzymów. Reszta będzie zakonserwowaną ruiną do wysokości zachowanych murów. Nie możemy odtworzyć czegoś, wyglądu czego nie znamy. Nie chcemy powielać fikcji, jaką zrobiono dla turystów bajkowymi „rekonstrukcjami” niektórych znanych stanowisk inkaskich. Imperium Inków za czasów swojej świetności, czyli w XV–XVI w., rozciągało się na ok. 6 tys. km wzdłuż i do 1,6 tys. km wszerz Ameryki Południowej. Obejmowało: część obecnej Kolumbii, Ekwadoru, Peru, Boliwii, Chile i Argentyny. Zamieszkiwało je 10–15 mln ludzi mówiących kilkuset językami. Jak doszło do upadku tego wielkiego państwa?

Szczęśliwie dla Hiszpanów ich przybycie zbiegło się z wojną domową wywołaną konfliktem o władzę między przyrodnimi braćmi Huscarem i Atahulapą. Podbój trwał 40 lat, a zakończył się w 1572 r. Po latach walk konkwistadorzy zawarli z andyjskimi elitami porozumienie. Władzę nad imperium miał przejąć król Hiszpanii, katolicki Inka, którego misją było nauczyć mieszkańców chrześcijaństwa. Ugoda nie zapobiegła klęsce imperium. Indian zdziesiątkowały głód i epidemie przywleczonych przez konkwistadorów chorób. – W wielu miejscach Maucallakty znaleźliśmy ślady po pożarach. Nie wiemy, czy były efektem działań wojennych, walk z hiszpańskimi najeźdźcami czy jakiegoś kataklizmu – mówi Sobczyk. – Część przejść między placami i budynkami została zamknięta kamiennymi rumowiskami. Nie potrafimy jeszcze odpowiedzieć, kiedy i po co. Archeolodzy odkryli na terenie stanowiska ślady potężniej erupcji odległego wulkanu Huayna Putina, który wybuchł 19 lutego 1600 r. Towarzyszyło jej silne trzęsienie ziemi. Prawdopodobnie w Peru zginęły wtedy dziesiątki tysięcy ludzi. – Badane przez nas zawalone mury pokryte są pyłem wulkanicznym – dodaje Sobczyk. – Oznacza to, że w chwili eksplozji Maucallacta była już opuszczona.

DZIEJE PAŃSTWA INKÓW

XI w. - Powstają najstarsze odkryte budowle wyroczni Maucallakty. Upadek zajmującego ten teren państwa Tiahuanaco.

XI – XII w. - Zalążek imperium Inków, jego budowę ułatwia obecna w świadomości Indian tradycja wielkiego państwa panandyjskiego.

1498 - Krzysztof Kolumb przypływa w pobliże delty Orinoko. Chociaż jest przekonany, że przybył 
do Indii, jego podróż uznawana jest za odkrycie Ameryki Południowej.

XV – XVI w. - Podboje inkaskich władców. Ich imperium zajmuje ok. 1,5 mln km²: część obecnej Kolumbii, Ekwadoru, Peru, Boliwii, Argentyny i Chile.

1527 / 1528 - Śmierć Huayny Capaca, ostatniego z trzech inkaskich królów-zdobywców. Początek walki o władzę między jego synami Huascarem i Atahuallpą.

1532 / 1533 - Do imperium wkraczają konkwistadorzy Francisca Pizarra. Pojmują Atahuallpę (który każe zgładzić Huascara). Osiem miesięcy później Hiszpanie zabijają Atahuallpę.

1536 - Armia indiańska, zebrana w tajemnicy przez arcykapłana Słońca Vilaomę oraz władcę imperium Manco Inkę, podejmuje nieudaną próbę wyparcia konkwistadorów i ich indiańskich sojuszników ze stolicy imperium – Cuzco.  

1572 - Ścięcie ostatniego władcy imperium Tupaca Amaru na rynku w Cuzco. Kres państwa Inków.


 

Monika Rogozińska, 2009