Mateusz Waligóra zmierzy się z pustynią po raz drugi. W 2014 roku przemierzył Canning Stock Route w Australii Zachodniej, uznaną za najtrudniejszą drogę świata. Od tego czasu planował powrót na pustynie i tym razem zmierzy się z azjatycką Gobi. 

Pustynia to żywioł, z którym się walczy, to taki sam żywioł jak morze, szczyty Himalajów czy lodowiec. To ogromne siły, przy których człowiek jest naprawdę malutki. Przejście przez australijską pustynię łatwe nie było, czemu zatem znów?

Użyłeś bardzo dobrego porównania, bo powiedziałeś o walce, ale jednocześnie o potężnych żywiołach, z którymi nie da się wygrać. Więc po co walczyć, jeśli nie masz szans? Z tymi żywiołami trzeba się ułożyć. Będąc na pustyni nigdy z nią nie walczę, staram się do niej najlepiej dopasować, zaaklimatyzować i zaakceptować to co mnie spotka.

Wyprawa przez Australię była najtrudniejszą w moim życiu, z różnych względów: fizycznych i psychicznych. Pamiętam, że jak ją kończyłem  byłem przekonany, że nigdy więcej na pustynię nie wrócę. Kiedy dojechałem do końca szlaku czułem ulgę, że nie będę musiał nigdy wracać do buszu. 

Ale mija ten czas kiedy ciało odpoczywa, kiedy głowa porządkuje myśli i zdajesz sobie sprawę, że przepadłeś, że zawsze będziesz tam wracał. To uzależnia jak inne żywioły, wędrówki w góry, morze. Myślę, że jest to taki sam narkotyk jak alkohol, nikotyna czy cukier.

Wydaje mi się, że uzależniłem się od wędrowania po pustyniach, od tego co daje mi przebywanie na pustyni. 

Nieprzypadkowo nawiązałem do innych żywiołów, bo pomiędzy podróżami na pustynię miałeś inne wyprawy, realizowałeś różne projekty w zupełnie innych środowiskach. Potrzebujesz i trochę pogrzebać się w śniegu, żeby przewiała Cię pustynia i fajnie by było też podtopić się trochę w morzu? 

Morza unikam, bo nie umiem pływać (uśmiech). Natomiast wszystkie te miejsca łączy jedna wspólna cecha – nie ma tam ludzi. Dla mnie definicja słowa “pustynia” nie ma wielkiego znaczenia, znacznie większą wartość ma słowo “pustkowie”. Wszystkie te miejsca były pustkowiami, czy to płaskowyż Hardangervidda w Norwegii, Patagonia przejechana na rowerze, chodzenie po zamarzniętej rzece w Himalajach indyjskich czy wędrowanie po inkaskich ścieżkach w Peru. Wszystkie te miejsca są izolowane, bardzo rzadko zamieszkane i króluje tam nieskażona natura. 

Jesteś człowiekiem z miasta czy z mniejszej miejscowości? Kiedy zaczęła się Twoja ucieczka od cywilizacji?

To dosyć skomplikowane, jakby powiedział Facebook (uśmiech). Pierwsze cztery lata życia spędziłem na wsi, w domu bez bieżącej wody. Mieszkałem pod granicą z Republiką Czeską. Następnie przeprowadziłem się do większego miasta, gdzie spędziłem 15 lat. Później wywiało mnie w Tatry, w których chciałem zamieszkać na stałe. Chciałem się w nie wżenić, ale finalnie wżeniłem się we Wrocław. Poznałem przyszłą żonę na kursie przewodników górskich, to miasto stało się moją bazą wypadową. Trudno powiedzieć, czy jestem chłopakiem ze wsi, czy z miasta. Raczej stąd i stąd. 
  
Co ciągnie Cię na pustkowia? Potrzeba spokoju od ludzi, cywilizacji, sposób na oczyszczenie głowy?

Wszystko to co wymieniłeś, nie ma jednego powodu. Czasem sam zachodzę w głowę czemu to robię i nie mam na to odpowiedzi. Zawsze pozostaje ta odpowiedź “dlaczego nie?”

W wywiadach mówisz o tych 20% powodzenia wyprawy. 

Zawsze byłem słaby z matematyki, ale myślę, że ten szacunek dobrze koresponduje z tym jaka jest szansa na sukces. Cokolwiek ten sukces w przypadku chodzenia po pustyni miałby oznaczać. Wielu ludzi przeszło Gobi, mieszkają na niej plemiona nomadów, które przemierzają ją od wieków. Jednak ze źródeł, do których udało mi się dotrzeć wynika, że nikomu do tej pory nie udało się przejść Gobi samotnie bez dodatkowego wsparcia: zrzutów jedzenia czy towarzyszącego samochodu z zaopatrzeniem. 

Nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia czy będę pierwszy, drugi czy ostatni. Pojechałbym na Gobi niezależnie od tego i tak będzie z kolejnymi pustyniami. Bo co tak naprawdę zmieni w moim życiu to, że mogę o sobie zrobić notatkę w Wikipedii? Nic.

Jeżeli coś się stanie i stwierdzisz “nie tym razem, wracam” - co to oznacza? Czy ktoś Cię stamtąd odbierze, czy możesz tam zostać?

Będę miał ze sobą telefon satelitarny, modem satelitarny i tracker. Dzięki temu będzie można monitorować moją pozycję na mapie. Oprócz tego moją wyprawę będzie śledzić organizacja “Global Rescue” zajmują się zabezpieczaniem ekstremalnych wypraw i wyciąganiem z największych tarapatów. W przypadku kłopotów dotarcie do mnie w dowolnym punkcie pustyni Gobi powinno zająć około sześciu godzin. 

Nie zburzy Twojego poczucia harmonii to, że w różnych zakątkach globu będą tysiące kibiców śledzących Twoją wyprawę?

To ogromna presja, ale sam wywieram ją na sobie. Rozmawiając z dziennikarzami dmucham trochę taki przedwyprawowy balon. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, a na pustyni dużo zależy od szczęścia.  

Możesz być doskonale przygotowanym, ale w kolejnej studni może nie być wody i to jest koniec. Jeśli coś pójdzie nie tak, to z tego balonu zacznie uchodzić ciche pssssssssss... 

Jest to olbrzymia presja ale też jestem zawodowym podróżnikiem, to moje źródło utrzymania, praca i kompromis, na który poszedłem wybierając taki rodzaj zawodu. Gdybym kiedyś nie mógł jej wytrzymać nie rozmawiałbym z dziennikarzami i nie dzielił się tą historią – co jest kuszącą propozycją. 

Myślisz już o kolejnych pustyniach prawda?

Myślę, że na wędrowanie po pustyniach mógłbym przeznaczyć resztę życia. 

Są już jakieś nazwy?

Tak oczywiście, ale działam krok po kroku. Jeśli uda się zrealizować wyprawę na Gobi to będę myślał o organizacji kolejnych. To jest też sposób na opanowanie strachu. Jeśli się czegoś boisz to myśl o czymś trudniejszym co może spotkać Cię w przyszłości. Wtedy to, co masz zrobić w najbliższej perspektywie wyda sie po prostu banalne. Dlatego ja też myślę już o kolejnej wyprawie, prawdopodobnie będzie to przejście Australii. 

Rozmawiał: Błażej Grygiel

Wyprawę można śledzić tutaj - www.walkthegobi.com