Nasza paczka planowała ten wyjazd od dawna,  ale każdy chciał jechać gdzie indziej. Jedni w góry, drudzy nad morze, dziewczyny przebąkiwały coś o spa, panowie o dawce adrenaliny. Obiecałam, że coś znajdę, i znalazłam. Wylądowaliśmy na Słowacji, w linii prostej 30 km od polskiej granicy.

– No i gdzie te góry? – jakieś 10 km przed dojazdem do celu zaczynają się pytania. Mojej paczce znajomych trudno dogodzić. – Są, tyle że w chmurach – wzruszam ramionami, bo przecież nie mam wpływu na pogodę. – Niżne Tatry – dodaję. – Czyli niskie? – dolatuje mnie jęk rozczarowania. – Najwyższy ich szczyt, Dumbier, ma 2043 m wysokości, więcej niż Kasprowy – wyjaśniam malkontentom. – No dobra, ale z tą obietnicą morza to przesadziłaś – pada zarzut. Chwilę później z okna samochodu pokazuję spore, ograniczone tamą sztuczne jezioro. – Miejscowi mówią o nim „Liptowskie Morze” – oznajmiam z triumfem. Trochę naciągam: nazwa tego zbiornika, czyli Liptovská Mara, nie powinna być tłumaczona na polski jako „morze”. To pozostałość po jednej z zalanych tutejszych wsi. Fakt, że kiedyś morze na tych terenach rzeczywiście istniało. Mniej więcej 40 mln lat temu. Pozostałością po nim jest źródło termalne zasilające kompleks basenów słynnego aquaparku Tatralandia. To miejsce jest naszym celem, a raczej powstały przy nim ośrodek Holiday Village Tatralandia, idealna baza na weekendowy wypad. Termalny ocean Zajmujemy dwa funkcjonalnie urządzone domki. Rano, w drodze na śniadanie, towarzystwo staje niczym zahipnotyzowane. Powód? Widok! – Ale góry! – wzdychają z zachwytem. Dziś już chmur nie ma, z jednej więc strony wyłaniają się Niskie Tatry, z drugiej – Tatry Zachodnie i kawałek Tatr Wysokich z charakterystycznym zakrzywionym szczytem Krywania.  To o nim pisał na przykład Kazimierz Przerwa-Tetmajer, a Skaldowie śpiewali:  Hej, Krywaniu, Krywaniu wysoki!

Po śniadaniu z „czerstwymi” bułkami (w języku słowackim „czerstwe” oznacza „świeże”) korzystamy z wliczonego w cenę noclegu nielimitowanego wstępu do miejscowego aquaparku. Przez kolejne trzy godziny szalejemy na tutejszych basenach, bawiąc się wcale nie gorzej niż dużo młodsze pokolenie. – Wiecie, byłem na Galaxy! – mówi z przejęciem Adam, na co dzień dyrektor poważnej firmy. „Galaxy” to jedna z tutejszych zjeżdżalni w formie rury rozświetlanej różnobarwnymi diodami mającymi przypominać rozgwieżdżone niebo. Zaraz potem zaliczamy „Tornado” – w tym przypadku spływa się na dwuosobowych pontonach. Kiedy aura staje się bardziej letnia i zaczynają funkcjonować zewnętrzne baseny, Tatralandia oferuje w sumie 29 zjeżdżalni (całorocznie otwartych jest dziewięć). Hitem ubiegłego sezonu był najbardziej stromy na całej Słowacji zjazd „Free fall”, z odcinkiem 35-metrowego swobodnego spadku! Ci, którzy nie przepadają za adrenaliną, mogą poprzestać na różnych atrakcjach basenowych, wśród których są podwodne gejzery, łóżka wodne, sztuczne fale, przeciwprądy, kurtyny spadającej wody świetnie rozmasowujące barki, aquaaerobik czy ścianka wspinaczkowa, na której nie trzeba asekuracji, bo spada się wprost do wody.

Jedna z części aquaparku to „Wyspa Piratów z Karaibów” z basenem zwanym „Oceanem”. – Miało być morze i jest! – śmiejemy się. Woda co prawda niesłona, za to zdrowa, bo mineralna. Źródło (właśnie to, które jest pozostałością morza z czasów paleolitu) znaj duje się na głębokości ponad 2500 m, a jego temperatura przekracza 60 stopni. Nic dziwnego, że wypompowywaną na powierzchnię wodę trzeba schładzać – w basenach „zimowych” jej temperatura waha się między 26 i 38 stopni. Ponoć dobrze wpływa na układ oddechowy oraz ruchowy.

Janosik za kratami

Czy rzeczywiście kąpiel pomogła na nasze stawy i kości, sprawdzamy następnego dnia, decydując się na zaliczenie „Tarzanii”. To linowy tor przeszkód rozwieszony na całkiem sporej wysokości między 32 słupami. Do wyboru mamy trasy  o trzech stopniach trudności – najdłuższa ma prawie 0,5 km długości. Zaczynamy od założenia ekwipunku (uprzęże, kaski, linowe lonże) i krótkiego przeszkolenia związanego z bezpieczeństwem. Nie spadniemy, bo jest asekuracja, ale miny kandydatów na Tarzanów są nietęgie. Najfajniejsze i najłatwiejsze okazują się tyrolki, czyli zjazdy na lekko ukośnej linie, niektóre naprawdę długie (60 m ponad basenami Tatralandii). Ruchome kładki też są w porządku, gorzej z pokonaniem wiszącej siatki. Wbrew pozorom nie siła się tu liczy, ale technika pokonania przeszkody, co nie zmienia faktu, że jeszcze przez kolejne dwa dni czujemy każdy swój mięsień.  

Dla ochłonięcia jedziemy zobaczyć centrum Liptowskiego Mikułasza, na którego obrzeżach jesteśmy. Najsłynniejszą postacią związaną z tym obecnie 35-tysięcznym miastem był Juraj Janosik (tak, tak, chodzi o słynnego zbójnika, który, jak by na to nie patrzeć, był Słowakiem). Właśnie tu był on więziony, sądzony, a potem stracony w 1713 r. Jest nawet budynek z napisem Janosikowe Więzienie, ale ponieważ stanowi własność prywatną, nie ma możliwości jego zwiedzania. Można natomiast zobaczyć protokoły przesłuchań zbójnika pokazane w Mikulskiej Izbie Tortur w podziemiach Muzeum Janka Kráľa. Wśród pokazanych tam narzędzi służących do wymuszania zeznań są m.in. hiszpańskie buty – pantofle imadła, w których miażdżono stopy nieszczęśników.

Muzeum mieści się przy rynku po wojnie przemianowanym na plac Wyzwolicieli. Oprócz ratusza stoi na nim pamiętający jeszcze XIII w. wczesnogotycki kościół pod wezwaniem św. Mikulasza, czyli Mikołaja, patrona miasta.

 


Matka Boska Pieniężna

Kolejnego dnia jedziemy do oddalonej o 25 km Przybyliny,  gdzie znajduje się Skansen Wsi Liptowskiej. Większość zgromadzonych w nim zabytkowych budynków została przeniesiona z 11 miejscowości zatopionych podczas tworzenia w latach  70. XX w. wspomnianego już jeziora Liptowska Mara. Ciekawy zabytek, także pochodzący z wioski, która zniknęła w toni wody, można zobaczyć 10 km na zachód od Mikułasza.  Chodzi o ustawiony na skraju wioski Święty Krzyż (Svätý Kríž), niezwykły drewniany kościół zbudowany w 1774 r. bez użycia gwoździ czy jakichkolwiek metalowych elementów. O tyle to godne uznania, że budynek jest naprawdę duży - może się w nim zmieścić 6 tys. osób! Zalicza się go do grupy tzw. kościołów artykularnych, co ma związek z wytycznymi zawartymi w wydanych w 1681 r. „artykułach” cesarza Leopolda I. Będący zagorzałym katolikiem władca, jak tylko mógł, starał się utrudnić coraz liczniejszym ewangelikom wznoszenie ich zborów. Można je było wznosić wyłącznie na skraju wsi, nie mogły mieć fundamentów ani żadnych wież (stojąca w Świętym Krzyżu dzwonnica powstała później), ich budowa nie mogła trwać dłużej niż rok (w tym przypadku wystarczyło dziewięć miesięcy), no i nie mogły być to obiekty murowane, lecz wznoszone z najtańszego dostępnego budulca (w praktyce oznaczało to drewno).

W czasie powrotu do bungalowów na terenie Tatralandii  ze zdziwieniem odkrywamy wcześniej przeoczony motyw religijny, w tym przypadku już zupełnie współczesny. Tuż przy wejściu naszą uwagę przykuwa Matka Boska z małym Jezu­ sem. Nie żaden zwykły obraz, ani też nie rzeźba, tylko nazywana „Tatrzańską Madonną” mozaika. O tyle zaskakująca, że ułożona na powierzchni  52,5 m2 z będących do niedawna w obiegu słowackich monet.   Są wśród nich miedziane i aluminiowe 50­halerzówki oraz mosiężne korony – w sumie 115 tys. pieniążków! Odkąd w 2009 r. Słowacja przeszła na euro, można to niezwykłe arcydzieło uznać za pomnik słowackiej waluty. To największa taka mozaika w skali świata. Wpisano ją nawet do Księgi rekordów Guinnessa!

Hop na Chopka

Nadchodzi dzień, w którym postanawiamy „zaliczyć Chopka”. Tak Słowacy mówią o drugim pod względem wysokości szczycie Niżnych Tatr, czyli w naszej wersji – Chopoku (2024 m n.p.m.). Już sam dojazd do jego stoków jest malowniczy – ciągnącą się przez 18 km, porośniętą lasami Demianowską Doliną. Dla oszczędności czasu większość góry „zdobywamy” wyciągiem krzesełkowym, jedynie 200 ostatnich metrów (licząc w pionie) pokonując na nogach (zimą narciarze korzystają na tym odcinku z orczyka). Widoki z góry przepiękne! Teraz już nikt w ekipie nie twierdzi, że Niżne Tatry są niskie. Do parkingu wracamy piechotą, trochę żałując, że jesteśmy za wcześnie i nie możemy zjechać na rowerze po którejś z tras tutejszego Bike Parku (działa od czerwca. Kto nie ma swojego roweru, może pożyczyć jednoślad na dole i wwieźć go do góry na przystosowanym do tego wyciągu).

Ponieważ mamy dobry czas, wyliczamy, że zdążymy się  jeszcze załapać na zwiedzanie jednej z największych tutejszych atrakcji – Demianowskiej Jaskini Wolności (sł. Demänovská Jaskyňa Slobody). W ciągu godzinnej wycieczki z przewodnikiem pokonujemy niecałe 1,2 km, za to aż 913 schodów! Największą grotą na trasie jest tzw. Wielki Dom o wysokości 65 m i długości 112 m, jednak najciekawsze są rozmaitych kształtów stalaktyty i stalagmity. Warto wiedzieć, że w pobliżu jest jeszcze jedna udostępniona dla turystów jaskinia – Lodowa, zgodnie z nazwą pełna ciekawych form lodowych, otwarta jednak tylko od połowy maja do końca września.

Po aktywnym dniu z przyjemnością wracamy do naszej Tatralandii. Najpierw relaks w basenach, potem kusi nas Świat Keltów. Dopiero po pewnym czasie dociera do nas, że Słowakom chodziło o Celtów, tym bardziej że rzeczywiście w IV w. p.n.e. Celtowie na te tereny dotarli. Pod tą tajemniczą nazwą kryje się kompleks saun i różnorakich kąpielisk. Zaglądamy do Świątyni Ofiar, gdzie dostajemy solidną dawkę ziołowej aromaterapii; Burza Bogów okazuje się masującym prysznicem, są też sauny suche, parowe, połączone z inhalacją solną. Kto chce, może wykupić różnorakie pakiety wellness – maseczki czekoladowe, okłady z cynamonu, błota z Morza Martwego albo odchudzających alg morskich. – Widzicie? Znowu macie namiastkę obiecanego morza! – przypominam kolegom. – Ale ciągle jesteśmy   w górach – dodają z satysfakcją koleżanki.

 



NO TO W DROGĘ

LIPTOWSKI MIKUŁASZ I OKOLICE

DOJAZD: Z Warszawy do  Liptowskiego Mikułasza mamy 485 km (trasa przez Kraków  i Chyżne), z Krakowa – 185,  a z Katowic 250 km. Pamiętajmy, że na Słowacji do korzystania  z autostrad i dróg szybkiego ruchu uprawniają przyklejane na szybę winiety. Za 7-dniową trzeba zapłacić 7 euro, za miesięczną  14 euro, za roczną (ważna do końca stycznia 2012 r.) – 50 euro.

NOCLEG: Holiday Village  Tatralandia – wioska wakacyjnych domków powstała przy kompleksie basenów termalnych, ok. 2 km od centrum Liptowskiego Mikułasza. Rezerwacji można dokonywać przez bezpośrednią stronę ośrodka. www.tatralandia.sk

PRZED WYJAZDEM:  Skarbnicą informacji nie tylko  na temat regionu Liptów, ale w ogóle całej Słowacji jest Narodowe Centrum Turystyki Słowackiej w Warszawie, Krakowskie Przedmieście 13/7; tel. 22 827 00 09. sacr@poczta.onet.pl

www.mikulas.sk– informacja turystyczna w Liptowskim Mikułaszu