Ibrahim Bohari, znany wszystkim jako I.B., to były kapitan piłkarskiej reprezentacji kraju, znanej jako Dzikie Bestie, a ta jest czymś niemal tak silnie jednoczącym naród jak pamięć o Bogandzie. Na liście zawodników są i chrześcijanie, i muzułmanie, i jest to jedna z nielicznych instytucji, w których nikt nie zwraca uwagi na to, jakiego kto jest wyznania czy pochodzenia.
 

I.B. jest muzułmaninem. Gdy rozstał się z reprezentacją, grał za granicą – w Belgii i Turcji, ale kiedy wybuchł Kryzys, zdecydował, że wraca do domu. – Nie mogłem słuchać o tym, co się tu dzieje, i nic nie robić – powiedział mi. 
 

Gdy przyjechał do Bangi, zobaczył, że jego współwyznawcy zostali wypędzeni z dzielnicy, ale kiedy napotkał bojowników chrześcijańskiej milicji Anti-Balaka, ci powitali go serdecznie.  
 

– Zapytałem, dlaczego mnie nie zaatakowali, a oni odpowiedzieli: „Ciebie nie moglibyśmy zabić, I.B. My cię kochamy”.
 

Gdy Bohari to opowiada, kręci głową, jakby nie mógł zrozumieć absurdalności sytuacji.
 

Zaczął szukać sposobów, jak pomóc krajowi zagoić wojenne rany, i któregoś dnia zauważył paru chłopaków kopiących piłkę zrobioną ze szmat. Dowiedział się, że to wszystko chrześcijańskie dzieci, których rodzice zginęli lub uciekli. Wieczorami ustawiały się w kolejkach przed piekarniami w lepszych dzielnicach, by żebrać o stary chleb, a potem szły spać pod drzewami mango.