Człowiek, do którego jechaliśmy z Marcusem, nazywał się Ali Darassa i był kiedyś generałem Seleka, a obecnie kontrolował Bambari. Z największej chrześcijańskiej dzielnicy zostały tylko popioły i zgliszcza, zaś dziesiątki tysięcy mieszkających tam niegdyś ludzi gnieździ się teraz w namiotach na skraju miasta. Bojownicy Darassy jeżdżą po okolicy w otwartych półciężarówkach z zamontowanymi karabinami maszynowymi, bezczelnie ignorując oenzetowskie siły pokojowe, których przedstawiciele wydają się zresztą głównie flirtować z dziewczętami. Zadaniem tych pierwszych jest zbieranie po 50 dol. podatku od każdej z setek krów pędzonych co tydzień na targ w Bangi, wymuszanie od właścicieli sklepów haraczy za „opiekę”, pobór opłat od samochodów i podatków od handlu kawą. Perłą w koronie Darassy jest jednak kopalnia złota leżąca 60 km od miasta. Próbowałem spotkać się z tym watażką kilkukrotnie, ale jego pomocnicy nigdy mnie nie dopuścili. Powiedzieli jednak, że szef pozwala nam obejrzeć kopalnię. I tak któregoś pięknego poranka stanęliśmy z Marcusem nad krawędzią głębokiej schodkowej rozpadliny, w której pracowała prawdziwa armia mężczyzn.
 

Jeden z brygadzistów, niski, muskularny trzydziestolatek z dłońmi twardymi jak stal, powiedział mi, że pracuje tu od otwarcia, czyli już trzy lata. Przed Kryzysem miejsce badała kanadyjska firma, ale gdy wybuchł konflikt, Kanadyjczycy zwinęli się, podobnie jak dziesiątki innych zagranicznych koncernów, które wcześniej szukały tu ropy, pozyskiwały cenne drewno, budowały drogi i tamy. Wróciło niewielu. Złoto uzyskuje się ze żwiru wydobywanego z dna kopalni, wyjaśnił. Zajmują się tym jakieś trzy setki żylastych mężczyzn ustawionych w kolumnach ciągnących się po poziomych stopniach aż do krawędzi. Patrzyłem, jak ci na samym dole przerzucali żwir przez ramię do tych, którzy stali stopień wyżej. Ci z kolei łopatami przesypywali go na kolejny poziom i tak dalej. Działali jak żywy taśmociąg. Towarzyszące pracy śpiewy, krzyki i rytmiczny chrzęst żwiru tworzyły swoisty rytm. Szur, łup, szur, łup, szur, łup. Jak wyjaśnił mi brygadzista, każdy z robotników zarabia dziennie jakieś 9 dol. Niedaleko przeszli żołnierze Darassy z kałasznikowami na ramionach i mój rozmówca zamilkł, ale gdy się oddalili, powiedział, że jego zdaniem kopalnia przynosi rocznie ok. 4 mln dolarów zysku. I dodał, że Darassa zabiera z tego 6 proc. za „ochronę”.
 

Spędziliśmy wiele godzin w kopalni i w obskurnym miasteczku wybudowanym dla robotników. Były tam restauracje serwujące grillowaną wołowinę, gotowany maniok i piwo Mocaf; kino puszczające DVD z Vinem Dieselem i Sylvestrem Stallone’em; sklepy sprzedające szczoteczki do zębów, mydło i podróbki koszulek europejskich drużyn piłkarskich. Ze słów brygadzisty dowiedzieliśmy się, że przyjmują tu zapłatę w złocie.