Raport na ten temat opublikowało Royal Society for Public Health. Przekonuje w nim, że dzięki pisuarom kolejek w męskich toaletach prawie nie ma. Co innego w damskich, gdzie funkcjonują tylko kabiny.
 

Raport RSfPH krytykuje rząd i lokalne administracje za zamknięcie setek publicznych toalet i tym samym ograniczenie dostępu do takiej usługi. Problem dotyczy przede wszystkim osób niepełnosprawnych, starszych i chorych. Część z nich w obawie przed kłopotami ze znalezieniem odpowiedniego miejsca poza domem po prostu rezygnuje z wychodzenia gdziekolwiek.
 

Publiczne toalety według brytyjskich ekspertów „powinny być rozpatrywane jako kluczowe, tak samo jak światła uliczne, drogi czy pojemniki na śmieci”. Problem w tym, że trudno znaleźć chętnego do sfinansowania takiego projektu.
 

Badanie przeprowadzone na 2000 osobach na potrzeby raportu pokazało, że 2 na każde 5 osób, które z powodów zdrowotnych często korzystają z toalety, nie chcą wychodzić z domu. Czują się „na smyczy” własnej toalety. Problem dotyczy na przykład osób z zespołem drażliwego jelita.
 

Według wyliczeń BBC w Wielkiej Brytanii w 2010 roku działało 5159 publicznych toalet, a osiem lat później – 4486. Do tego w aż 37 badanych obszarach takich udogodnień w ogóle nie było.
 

Raport zwraca uwagę (Czy naprawdę trzeba to jeszcze komukolwiek przypominać?) na to, że publiczna defekacja oraz brak odpowiednich nawyków higienicznych wpływa na sytuację epidemiologiczną. Zatem problem publicznych toalet dotyczy wszystkich.
 

Obecnie rozkład płciowy toalet w Wielkiej Brytanii wynosi 1:1, ale i tutaj eksperci mają coś do powiedzenia. Według nich wprowadzenie stosunku 2:1 na korzyść toalet kobiecych wyrówna funkcjonalne nierówności między kabinami i pisuarami.