Miejsce akcji: Hotel w Kioto, Japonia Bohaterowie: Ja i Kapcie KULT KAPCIA W hotelu przywitano nas więc nie inaczej, a nawet ku powszechnemu naszemu zdziwieniu ze szczególną pantoflową pompą: zaraz przy wejściu natykamy się na specjalne półeczki z naszymi nazwiskami – obsługa oczekiwała nas i chyba z nudów przygotowała drewniany regalik specjalnie na nasze buciki. Każdy otrzymuje własną, indywidualną przegródkę, a nad każdą przegródką powiewa karteczka z nazwiskiem. Poczuliśmy się nagle niemal jak dzieci w przedszkolu, które mają oddzielną półeczkę oznaczoną symbolem grzybka czy muchomorka dla odróżnienia. Dramat. Przyjmujemy to jednak z godnością. Osiemnaście przeżytych kataklizmów (w Centrum Szkolenia na wypadek trzęsienia ziemi) sprawia, że nie chcę nam się już dyskutować nad tą farsą, z lekkim tylko uśmiechem zdziwienia na twarzach stosujemy się więc potulnie do tych jakże dziwnych reguł. Porzucamy bu-ty, naciągamy kapciuszki i człapiemy do pokoi. Przemyka mi przez głowę tylko jedna zagubiona myśl: nic dziwnego, że grzybica w tym kraju szerzy się w tempie nieprawdopodobnym, skoro to właśnie kapeć jest przedmiotem, którym tutaj dzielisz się najserdeczniej ze swoim bliźnim. Kapeć na każdą okazję Wchodząc do hotelu, nabywasz prawa do „kapciuszków hotelowych” – możesz sobie w nich hasać po wszystkich korytarzach, ale – uwaga! – tylko po korytarzach. Przed wejściem do swojego pokoju musisz już zostawić „kapciuszki hotelowe”, bowiem nie chodzi się w „kapciuszkach hotelowych” po pokoju. Pokój wyłożony jest matami tatami, a maty tatami to świętość. Kiedy natomiast przyjdzie ci ochota lub napadnie potrzeba, by odwiedzić łazienkę, to wchodząc do toalety, musisz wzuć na nogi „kapciuszki łazienkowe”. Pamiętaj jednak: w „kapciuszkach łazienkowych” wolno ci pląsać tylko w obrębie łazienki. Jeśli się zapomnisz, jeśli się zakręcisz i wkroczysz w nich na przykład do hotelowej jadalni – zginiesz marnie, bo wzrok obsługi niechybnie cię zabije. Znaczy – popełnisz Bardzo Duży Nietakt. Chcesz spytać zapewne: jak oni je rozróżniają? Hm, dobre pytanie. Kapciuszki co prawda nie są takie same, ale żaden normalny człowiek (czyt. turysta) nie przywiązuje wagi do wyglądu tego, co akurat dany hotel proponuje mu do włożenia na stopy. Ważne jest jedno: Japończycy bezbłędnie rozróżniają wszelkie dostępne papucie i na pewno nie omieszkają zwrócić ci uwagi przy najmniejszym uchybieniu. Wyjście jest jedno: trzeba cały czas myśleć, co się robi, gdzie się jest, w czym się weszło i w czym należy wyjść. – No, bo jeśli na przykład kapciuszki stoją w łazience, to wiadomo, że są do łazienki: masz więc wejść, zrobić krok przez próg, założyć kapciuszki, umyć się (czy coś tam innego zrobić), zdjąć kapciuszki i dopiero wolno ci wyjść. I koniec. Nie podoba się? Ale kapciuszki to jest zaledwie początek terroru, który panuje w Japonii. Bowiem... Harakiri w papuciach ...Instalujemy się wieczorową porą w tym zacisznym hoteliku. Nim zalegliśmy na materacykach, musieliśmy jeszcze określić, o której chcemy śniadanie. Po króciutkim, tajnym głosowaniu nieśmiało napomykam pani, że może o 8 a.m.? Zgadza się. OK, a więc do jutra. Nastaje poranek. Na zegarze godzina ósma dwie i pół. – Trrr! – dzwonek telefonu. Dzwoni pani. Ta wieczorna. Ta uprzejma. Dzwoni i jest w ogóle very oburzona i niemalże głosem gestapowca oznajmia: – Breakfast! – drobnym drukiem wyczuwam: Why my nie jesteśmy jeszcze na śniadaniu!? Where my się podziewamy!? What my tam jeszcze w pokojach robimy!? A w podtekście: co my sobie w ogóle myślimy; banda białych ignorantów? Awanturka? – Nie. To nie w japońskim stylu. Po prostu pani jest... bardzo przykro. Zrywam się i biegiem. BIEGIEM. Na śniadanie. – Jest afera. Biegnę, a za mną cała ekipa. Jak tajfun pokonujemy korytarz. W ostatni zakręt wchodzę lekkim łukiem, na styk wymijam obsługę, redukuję prędkość i już-już chcę wbiec do restauracji i już widzę światełko w tunelu... już się cieszę, bo w końcu spóźniłam się tylko 6 minut. Wbiegam i... – STOP! – Pani gestapowiec i restauracyjny pan odźwierny zachodzą mi drogę. – Kapciuszki! – crazy, gaijin*, stupid woman; czytam drukowanymi literami w ich skośnych oczach. Wbiegłam w „kapciuszkach hotelowych” do restauracji! A w restauracji obowiązują przecież „kapciuszki r e s t a u r a c y j n e”! – Ojej... – zwieszam potulnie głowę; czekam na wyrok. Śmierć przez powieszenie? Harakiri? Seppuku? Na szczęście wystarczy, że zmieniam kapciuszki, postanawiam się poprawić i więcej nie zgrzeszyć. O tak, nigdy więcej! Aż do następnego razu, bo kto by o tym pamiętał. Żeby się chociaż było do czego śpieszyć! A tu znów podają nam ryż, glony i kijanki (bo to białe na zimno to nie były kluseczki, tylko kijanki...). * japońskie określenie białego turysty