Kiedy pierwszy raz przyjechałam do Wiednia, dobrych kilkanaście lat temu, poczułam się jak prawdziwa Europejka. Akurat zniesiono dla nas wizy i otwarto granice. Spojrzałam z pogardą na Mexico Platz, niegdyś cel drobnych spekulantów znad Wisły, i podążyłam w kierunku katedry św. Szczepana, w której Wolfgang Amadeusz Mozart poślubił Konstancję Weber. W mocnym postanowieniu pokonania 300 stopni katedralnej wieży nie mogło mi nic przeszkodzić. Ani zmęczenie, ani ciężki plecak, w którym jeszcze targałam mineralną z Polski.
Strzelista wieża barokowej katedry w samym sercu Wiednia jest doskonałym punktem orientacyjnym dla przyjezdnych. Po drugiej stronie stanęło supernowoczesne centrum handlowe Haas Haus ze szkła, o którym wiedeńczycy ironicznie mówią, że wygląda jak zgnieciona szklanka. Stąd można ruszyć na Graben – reprezentacyjny deptak, po którym tam i z powrotem kursują dorożki, oblepiony po obu stronach eleganckimi sklepami. Jeśli ktoś marzy o drogich prezentach, to tu lub na sąsiedniej ulicy Kohlmarkt kupi torebkę Gucciego, buty Ferragamo i naszyjnik Cartiera. Nad Graben góruje barokowa sylwetka Kolumny Morowej, wzniesiona po epidemii dżumy w 1679 r. Zawsze, kiedy tu jestem, wpadam na chwilę do Segafredo, włoskiej kawiarni. Siedzę i gapię się na ludzi zmierzających na plac św. Szczepana. Środkiem suną damy w eleganckich kapeluszach, dżentelmeni z laseczkami, dziewczyny w podartych dżinsach. Czasem do akcji wkraczają połykacze ognia, akrobaci, klauni, a wokół nich wyrasta tłum zagranicznych gapiów.
Stanisław Lem, który przemieszkał tu 3 lata, twierdził, że wiedeńczycy to ksenofobi. Zapatrzeni w czubek własnego nosa, niechętni obcym. Ani razu w czasie tych 3 lat nie dostał zaproszenia z telewizji austriackiej, kiedy jego książki wychodziły w milionowych nakładach.
Wiedeń jednak może sobie pozwolić na odrobinę nonszalancji wobec świata. To tutaj Gustaw Klimt namalował jeden z najsłynniejszych pocałunków świata, a Freud stworzył głośną teorię snów. Strauss, nazywany pieszczotliwie Shanim, skomponował w tym mieście najpiękniejsze walce z kultowym „Nad pięknym modrym Dunajem”, Beethoven swoją „Eroicę”, a Mozart „Wesele Figara”. Po bilety do Opery, Staatsoper, stoi się w kilometrowych kolejkach.
Trudno też pominąć taką atrakcję, jak Schönbrunn. Barokowy pałac zbudowany z wielkim przepychem jest najczęściej zwiedzanym zabytkiem Wiednia. Suniemy tu za przewodnikiem po majestatycznych komnatach, podziwiamy gobeliny i kryształowe żyrandole. Niekończące się sztukaterie i złote zakrętasy.
Możemy też zaszyć się w którejś z tysiąca wiedeńskich kawiarni przy „małej czarnej”. Kawę podają tu na sto sposobów. Trzeba wiedzieć, że schwarzer będzie czarna jak smoła, brauner z odrobiną mleka, melange – pół na pół ze zmiksowanym mlekiem. Niektóre wiedeńskie kawiarnie, takie jak słynny Sacher i Demel, liczą sobie 200 lat. Ale odradzam. Przypominają nobliwe muzea, lepiej wybrać się do Cafe Hawelka lub Cafe Central, w której Lew Trocki grał w bilard i obmyślał rewolucję w Rosji.
Po wypoczynku w kawiarni warto wskrzesić w sobie trochę siły, by odwiedzić jeszcze Hofburg. Najlepiej w niedzielę – podczas porannej mszy w tutejszym kościele śpiewa słynny Wiedeński Chór Chłopięcy. Krążymy po ogromnych apartamentach cesarskich, gdzie niegdyś przechadzała się cesarzowa Elżbieta z Franciszkiem Józefem. Austriacy żartują, że po nim zostały im pracowitość oraz skłonność do wczesnego wstawania i zasypiania z kurami. Ten zwolennik spartańskiego życia zrywał się z łóżka o czwartej rano, przyjmował stu interesantów dziennie, a o 20.30 zarządzał ciszę nocną!
Ale gdyby nawet cały Wiedeń poszedł wcześnie spać, pozostaje trójkąt bermudzki – żydowska dzielnica, gdzie życie zaczyna tętnić dopiero o północy. W rejonie ulic Rabenstein, Ruprechtplatz i Seitenstettengasse roi się od klubów, barów, dyskotek. Choć w dali szumi Dunaj, wewnątrz atmosfera niczym we Włoszech w letnią upalną noc. W Havana Club ludzie tańczą przy latynoskich rytmach, barmani uwijają się jak w ukropie, najlepiej schodzą egzotyczne drinki z parasolkami. Nie zaszkodzi wznieść toast na cześć Franciszka Józefa!