Dzień dobry, Riad

fot. Daria Halak

Jeszcze przed podróżą zarezerwowaliśmy pokój w Riad w środkowej Medynie (stara dzielnica Marrakeszu, wpisana na listę UNESCO). Na miejscu okazało się, że nie mamy mapy, więc od razu znaleźli się miejscowi, którzy chcieli nam pomóc. Było ciemno, a my podążaliśmy za nimi nie mając pojęcia dokąd zmierzamy. Uliczki były coraz węższe a my byliśmy zdani tylko na naszych nowych przyjaciół. Mieliśmy szczęście, zaprowadzili nas do Riadu. Gdyby nie oni, pewnie byśmy tam nie trafili. Nasi „przyjaciele” nie chcieli nas jednak wpuścić do środka, dopóki kilkoma euro nie wynagrodziliśmy im udzielonej pomocy. Przekroczyć drzwi Riadu, to tak jakby znaleźć się w innym świecie. W środku panowała miła atmosfera, a w tle było słychać marokańską muzykę. Na dziedzińcu znajdował się basen otoczony palmami. Kelner poczęstował nas herbatą, a my w końcu mogliśmy odpocząć.

Marrakesz w czerwieni

fot. Daria Halak

Marrakesz nazywany jest czerwonym miastem. Legenda głosi, że gdy w sercu miasta wznoszono meczet Kutubijja, w kraju toczyła się wojna, polało się tyle krwi, że wszystkie mury, domy i drogi przybrały czerwoną barwę. To miejsce budzi mój podziw. Mieszają się ze sobą różne światy, orientalne smaki i zapachy. Marrakesz to miasto kupców, handlarzy i oszustów. Każda pomoc kosztuje przynajmniej 1 euro. Jeśli ktoś cię zaprowadzi – płacisz, jeśli zapytasz o drogę - płacisz. Tę machinę uruchomili ponoć Francuzi i Hiszpanie, którzy w czerwonym mieście agitowali  tubylców, przekupując ich. Marokańczycy to jednak mili, gościnni ludzie, którzy cenią przyjaźń i rodzinne tradycje. Chętnie opowiadają o swoim życiu.

fot. Daria Halak

Od popularnego placu Dżamaa Al.-Fina pełnego turystów, wolę wąskie uliczki Medyny, gdzie osły, ludzie i motory podążają tą samą ścieżką. Tam zamiast tłumu turystów można spotkać Marokańczyków zajętych codziennymi pracami, dzieci idące do szkoły, ludzi modlących się w drodze do pracy. Kobiety wyrabiają przyprawy, sprzedawcy targują się z turystami. Każdy tutaj ma swoje określone zadanie. Ale dopiero wszystkie na raz tworzą Marrakesz - raj dla podróżników i fotografów, gdzie każdy kadr wydaje się cenny i wyjątkowy.

 

fot. Daria Halak

Wieczorem wracamy do Riadu, aby następnego dnia udać się w podróż po Saharze.

Królowie Sahary

Sahara zachwyca swoją pustką, ogromem przestrzeni i spokojem, a wysokie wydmy urzekają odcieniami pomarańczy. Dwa dni które spędzamy na pustyni to za mało, żeby ją poznać ale wystarczająco aby się w niej zakochać.
W Zagorze czekały na nas wielbłądy, które zaprowadziły nas w głąb pustyni. Kiedy zaszło słońce, drogę oświetlały nam gwiazdy, które lśniły tak mocno, jakby były na wyciągnięcie ręki. Omar mówi, że nie potrafi żyć bez pustyni, a ludzie z miasta są po prostu dziwni. Ten tajemniczy mężczyzna o drobnej posturze, który przemierza z nami pustynie, to Nomad. Ubrany w długą niebieską szatę i pomarańczowy turban wyróżnia się na tle pustynnych piasków. Nomadzi to wędrowcy, władcy pustyni, nie objęci żadnym prawami. Dla nich czas się zatrzymał, nie mają zegarków, paszportów ani numerów pesel. Przemieszczają się po pustyni, a kiedy ich zapasy się kończą, przenoszą się do innego miejsca. Podróżują po pustyni z rodzinami i całym dobytkiem. Na co dzień zajmują się wypasaniem bydła i wielbłądów. Kobiety zajmują się codziennymi pracami, jak pranie, gotowanie i kształcenie dzieci. Nomadowie uczą się języka angielskiego od turystów, którym pokazują Saharę. Bardzo możliwe, że pierwszym zdaniem, jakie od nich usłyszysz będzie: „Welcome my friend, welcome in Sahara”.

fot. Daria Halak

Po godzinie jazdy na wielbłądach docieramy na obozu. Naszym domem są 7-8 osobowe namioty wyścielone dywanami i kocami. Przy ognisku słuchamy opowiadań naszych przewodników. Nomadzi wierzą, że jeśli noc jest spokojna, a niebo przejrzyste, oznacza to, że otaczają ich dobrzy ludzie. Jeśli wieje wiatr, a niebo pokrywają gęste chmury, w ich gronie znajduje się zły lub niespokojny duch. Nasza noc była gwieździsta. Spokojna. My też mogliśmy być spokojni. Po kolacji  rozbrzmiały śpiewy i tańce, które roznosiły się echem po pustyni. Nie mam pojęcia, o czym śpiewali pustynni artyści, ale czuć było od nich wolność i spokój, jakiego często brakuje w Europie. Obudziłam się przed samym wschodem słońca, wyszłam z namiotu, a na zewnątrz czekała na mnie gorąca herbata podawana przez jednego z naszych przewodników. Obudzić się na pustyni, to jak narodzić się na nowo. Bez telefonu, facebooka i innych niepotrzebnych rzeczy. Kiedy wchodzisz w świat pustyni i Nomadów, musisz wyłączyć swój europejski, cywilizowany tok myślenia, wtedy zrozumiesz ich świat, a przy odrobinie szczęścia staniesz się na chwilę jego częścią.

Powrót do cywilizacji

Droga powrotna przebiegała przez góry Atlasu. Piękno gór zderza się tutaj z biedą w górskich wioskach. Ludzie nie mają pracy, mężczyźni całymi dniami przesiadują przed domami, ci bardziej zamożni pasą owce, natomiast kobiety… Kobiety wyruszają na osłach w poszukiwaniu opału.

fot. Daria Halak

Zatrzymujemy się na chwilę, aby odpocząć. Przybiegają do nas dzieci, proszą o pieniądze i coś do jedzenia. Większość turystów wie, że nie należy im dawać pieniędzy, jednak jeden z kolegów tuż przed odjazdem częstuje dzieci ciastkami. Dzieciaki rzucają się na drzwi samochodu. Yusef, nasz kierowca, zaczyna na nas krzyczeć. W czasie jazdy tłumaczy, że turyści przyzwyczają dzieci do łatwego zdobycia pieniędzy. Te zamiast chodzić do szkoły, przesiadują tutaj całymi dniami i proszą o jałmużnę. Czasami nasza chęć pomocy doprowadza do nieprzewidzianych skutków.  Kierowca opowiada, że w Maroku mimo obowiązku szkolnego do lat 13, wiele dzieci nie kontynuuje nauki, bo nie ma na to pieniędzy. Ich codziennym obowiązkiem jest za to zajmowanie się rodzeństwem. W środowiskach wiejskich analfabetyzm przekracza 50%.

fot. Daria Halak

Kiedy udaję się w miejsce dotąd mi nieznane, bardziej niż same pejzaże, interesują mnie… portrety. Portrety ludzi, których spotykam. To właśnie dzięki nim uczę się najwięcej, to oni pomagają mi zrozumieć tradycję i zaakceptować inność. Wsiąkam, wyciągam naukę i przekazuję dalej.