Miejsce akcji: Bollywood, Indie
Obsada: Ja, mój agent Munna i sławy indyjskiego kina

Main apko pyaar karta hoon, Main apko pyaar karta hoon – powtarzam do znudzenia, aż stajemy w drzwiach wytwórni Kumara. Tym większe jest moje zdziwienie, gdy okazuje się, że zdjęcia zostały odwołane. Dowiadujemy się, że zmarł ojciec jednego z aktorów. Nie sądzę, żeby z takiego powodu skasowano dzień zdjęciowy w Polsce…

Zdeterminowana, by znaleźć się na jakimkolwiek planie filmowym, wkładam swoje sari, biorę Munnę pod pachę i jedziemy do kolejnego studia w Bollywood.

Kamal Amrohi Film Studio nie wygląda może okazale, ale Munna przekonuje mnie, że to jedno z największych w Bombaju (tak, tak, to tu powstaje najwięcej filmów na świecie!). Muszę uwierzyć mu na słowo. Wszędzie kręci się pełno ludzi, których funkcji nigdy nie odgadnę, w każdym kącie leży bezdomny pies, a z hangaru po prawej dobiega głośny indyjski pop. To znak, że zaczęły się już zdjęcia do filmu Dil Ne Jise Apna Kaha – jak się później okazało, historii Rishabha (w tej roli Salman Khan), który po śmierci ukochanej Pari (Preity Zinta) nie zgadza się na transplantację jej serca. Oczywiście, zostaje ono w końcu przeszczepione w ciało uroczej Dhani, a ta, jak to bywa w filmach, zakochuje się w Rishabhu…

Póki co – czekamy. Moje cenne sari „wala się” w bombajskim błocie. W Bollywood nie sposób zrobić kariery bez sari, więc nabyłam wiśniowo-złoty strój, który okazał się... ślubnym. Wilgotność powietrza sięga chyba 90 proc., więc robi mi się coraz bardziej gorąco… W końcu Munna oznajmia, że lada moment pojawią się gwiazdy

– Salman Khan i jego filmowa partnerka Preity Zinta. Jeśli się zgodzą, może będziemy mogli zobaczyć zdjęcia. Niestety, nie ma mowy o żadnym moim aktorskim występie.
– Dont worry, Martina – pociesza mnie przez chwilę Munna, po czym oddala się w nieznanym kierunku, w interesach, jak twierdzi.

Tors Salmana Khana

W oczekiwaniu na Salmana wypytuję tancerzy i statystów o Bollywood. Jeden z nich pracuje w tej branży od czterech lat – jest profesjonalnym tancerzem i choreografem. Jednak gdy pytam go o tytuł filmu, na którego planie zaraz wystąpi, jest mocno skonfundowany.
– Nie znasz tytułu filmu, w którym grasz?
Odpowiedzią jest tylko szeroki uśmiech, po którym mój nowy znajomy pokazuje mi nowy krok. Ale skoro powstaje tu ok. 700 (!) produkcji rocznie, to człowiekowi faktycznie może się coś pomieszać...

W pewnym momencie na plac przed studiem wjeżdża samochód, a wokół niego robi się niezłe zamieszanie. Salman Khan! Mój przewodnik jako pierwszy dobiega do gwiazdora, a może jego menedżera, i prosi o krótki wywiad. Aktor zgadza się, choć niechętnie – nie chce się rozpraszać przed zdjęciami. Gdy w końcu staje przede mną, pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to jego wydepilowany tors ledwo przykryty nonszalancko rozpiętą koszulą. Nim włączy się nasza kamera, Salmana otaczają asystenci z papierosem. Jeden trzyma go przy ustach aktora, drugi podpala. Zszokowani patrzymy na ten spektakl. W końcu zadaję pierwsze pytanie:
– W ilu filmach zagrałeś?
– W 98 – odpowiada ulubieniec tłumów.
– W 98?! – dziwię się do kamery.
Przyznacie, że w Polsce byłoby to niemożliwe dla aktora tylko trochę po czterdziestce. Salman najwyraźniej przekonany, że go nie zrozumiałam, wyjaśnia mi raz jeszcze:
– 98! To tylko dwa mniej niż sto.
Tak, wiem, panie Piękna Klatka…
– Jakie to były filmy?
– Sensacyjne, romanse, melodramaty… Każdego gatunku – odpowiada aktor, należący do pierwszej dziesiątki najpopularniejszych gwiazd Bollywood.

Złośliwi wytykają mu, że na sławę zapracował nie talentem, lecz nagim torsem i skandalami. W 2002 r. aktor spowodował wypadek, w którym zginął człowiek. Badania wykazały, że znajdował się pod wpływem alkoholu.


Salman był także oskarżony o prześladowanie swojej eks-narzeczonej – Aishwarii Ray (Aiśwarja Raj). Losy ich związku śledziły całe Indie. Zarzut został wycofany, a aktor bynajmniej nie zakończył trwającej od lat 80. kariery filmowej. Równolegle do sprawy toczącej się w sądzie myślano o obsadzeniu Salmana Khana w roli boga Ramy w ogromnym filmowym przedsięwzięciu Ramajana. W kraju, gdzie bohaterowie filmowi są mocno utożsamiani z gra-nymi przez nich postaciami, rozpętała się publiczna dyskusja. Ortodoksyjna hinduistyczna partia Shiv Sena ostro skrytykowała pomysł – muzułmanin (!) – w roli hinduskiego boga. Produkcję wstrzymano. To również nie zaszkodziło karierze aktora. Sławę przyniósł mu film Maine Pyaar Kya (Me pjar ke), w którym po raz pierwszy obnażył swą muskularną klatę.

Salman zgadza się wpuścić nas na plan. Ruszamy więc do studia za nim i jego świtą.

Być jak Preity Zinta


W studio zastajemy tłum statystów i kiczowatą scenografię imitującą dyskotekę. Na parkiecie dziesiątki pięknych, roznegliżowanych tancerek, a także mój znajomy tancerz! Za chwilę rozpoczną się zdjęcia do filmowego teledysku, którego głównymi bohaterami będą Salman i Preity. Po chwili widzimy ich wirujących w świetle reflektorów. Z lekką zazdrością patrzę na skomplikowaną choreografię...

Po paru dublach Preity znajduje dla nas chwilę. Jest bardzo ładna, choć jej uroda kłóci się ze stereotypem Hinduski – jasna karnacja, zielone oczy. To jedna z najpopularniejszych obecnie indyjskich aktorek. Chciała zostać pilotem, astronautą lub kobietą biznesu, a przez przypadek trafiła do filmu (Tak jak ja! – myślę).

Zinta jest lubiana przez publiczność za naturalność i wdzięk. Jako jedyna gwiazda filmowa nie wycofała się przed sądem z zeznań w sprawie bombajskiej mafii. Według niej kilkakrotnie żądano od niej tysięcy dolarów za „ochronę”. (No, niezłe towarzystwo w tym Bollywood – pomyślałam. Może to nawet lepiej, że nie zrobię kariery w tym biznesie). W przeciwieństwie do większości indyjskich gwiazd Zinta nie jest laureatką konkursu piękności i nie trafiła do Bollywood dzięki rodzinnym koneksjom.

W 2005 r. z ciekawością śledziłam dyskusję internautów na temat aktorki, która opisała tsunami w Tajlandii. Ponoć cudem uszła z życiem i gdy świat pomagał ofiarom, ona… uprawiała boks, chcąc odreagować stres.

Po krótkiej rozmowie Preity wraca na plan, a ja… do hotelu. A więc nie udało mi się zagrać w indyjskim filmie. Munna pociesza mnie, mówiąc, że Raman Kumar zaprasza mnie do współpracy już w grudniu. – Martina, you will be big, big star! – wykrzykuje mój bollywoodzki agent.

Podobno Raman Kumar jest gotów napisać scenariusz specjalnie dla mnie. A jednak! W Bollywood nie ma rzeczy niemożliwych…