Podobno anioł w świetlistym obłoku wskazał mieszkańcom wioski brzeg jeziora, na którym mieli zbudować kaplicę św. Mikołaja, patrona żeglarzy i rybaków. Od tego cudu wzięła się dzisiejsza nazwa tego miejsca – „miasto świateł”. Lucerna zawdzięcza swoją sławę pięknemu położeniu. Wtulona między alpejskie szczyty, przycupnęła w odnodze Jeziora Czterech Kantonów. Wszystko – stylowe kamienice, luksusowe hotele odbijające się w wodzie – jest tu wymuskane i słodkie. Jedynie stojąca w pobliżu dworca ultranowoczesna sylwetka Centrum Kultury i Kongresów, gdzie odbywają się najważniejsze koncerty i festiwale, burzy nieco ten obraz. Ale i tak trudno mi się oprzeć wrażeniu, że trafiłam do wnętrza pudełka czekoladek. Szwajcarskich, oczywiście.

Budynek dworca ze szkła i betonu (przyjechałam pociągiem z Zurychu – punktualnie, rzecz jasna) wydaje się nieco za duży jak na niespełna 80-tysięczną miejscowość. Ale Lucerna, znana jako miasto biznesu i przyjemności, rozwija się w zawrotnym tempie. Rocznie odwiedza ją ponad pięć milionów osób. Większość turystów od razu idzie na Starówkę. Ja również przebiegam przez Seebrücke, most Nad Jeziorem na Starówkę. Ja również przebiegam przez Seebrücke, most Nad Jeziorem, po którego lewej stronie w wodzie odbija się Stare Miasto. Mnie przyjemności kojarzą się między innymi z jedzeniem, nie mogę się więc oprzeć pokusie skosztowania tutejszych słodyczy. Zmierzam prosto do słynnej Bäckerei-Konditorei Hug (Schwanenplatz 2). Jedna z najsłynniejszych piekarni i cukierni w Lucernie działa od 1877 r. Można tu kupić zarówno chleb na zakwasie, jak i niezliczone rodzaje ciastek pokrytych czekoladą. Decyduję się na ciasto gruszkowe, bardzo tu popularne. Kawę wypiję nad rzeką.

Najstarsza część miasta znajduje się w samym ujściu rzeki Reuss do jeziora. Tu stoją najpiękniejsze i najcenniejsze zabytki, tutaj też kwitnie życie towarzyskie. Uroku dodaje temu miejscu pięć mostów, z których najbardziej znany to most Kapliczny (Kapellbrücke). Ze Schwanenplatz docieram do niego w pięć minut. Ma 204 m długości, jest w całości zadaszony i stanowił onegdaj część miejskich fortyfikacji. Szwajcarzy twierdzą, że to najstarsza drewniana konstrukcja tego typu w Europie. Jest ikoną Lucerny, widnieje na niemal każdej widokówce. Most zygzakiem omija Wieżę Wodną, swoją rówieśnicę (pochodzi także z XIV w.). Dawniej służyła celom raczej ponurym, w sali tortur słychać było krzyki czarownic i heretyków – w czasie kontrreformacji Lucerna była przecież silną ostoją katolicyzmu. Niegdyś w jej wnętrzu mieścił się również skarbiec.

Most doprowadza mnie do kościoła Jezuitów (Bahnhofstrasse 9), pierwszej barokowej świątyni w Szwajcarii. W pełnym przepychu wnętrzu wypatrzyłam unikatowy fresk. Przedstawia patrona kościoła, św. Franciszka Ksawerego. Misjonarz siedzi w powozie, który ciągną: słoń, wielbłąd, lampart i koń. Kiedy świątynia powstawała, nie było jeszcze ogrodów zoologicznych, artysta namalował więc te zwierzęta według własnych wyobrażeń, co dało dość zabawny efekt. Uszy słonia wyglądają jak wielkie pierogi, a wielbłąd dziwnie przypomina ogiera. No, ale w takim miejscu nie będę sobie przecież dowcipkować.

Czas na kawę.

Wracam na północny brzeg Reuss i siadam w Starbucks Coffee. Może trochę zabrakło mi fantazji, ale ceny są tu przystępne, a z miejsca przy stoliku mogę obserwować rzekę, życie na deptaku i malarzy uwieczniających most Przy Kaplicy. Dobrze stąd również góry otaczające Lucernę, w tym szczyt Pilatusa (2132 m), na który wybieram się następnego dnia. Długi ciąg stylowych hoteli, restauracji i kawiarni przywołuje trochę atmosferę Nyhavn, kanału portowego w Kopenhadze, tyle że tutaj brakuje kutrów i jachtów. Poza tym panuje prawdziwie szwajcarski porządek – i w architekturze, i na ulicy. Nawet artyści, którzy powinni być przecież głodni i biedni, by tworzyć, tutaj wyglądają bardzo elegancko. I co tu dużo mówić, dość bogato.

Niechętnie opuszczam nabrzeże, żeby powłóczyć się po Starówce. Najpierw renesansowy pałac rodziny Am Rhynów (Furengasse 21), a w nim XVIII-wieczne freski przedstawiające życie ówczesnych wyższych sfer. Obok kaplica św. Piotra, wzmiankowana już w 1178 r., przebudowana XVI w. Nie poraża – w przeciwieństwie do miejskiego ratusza (Kornmarkt). Ta fantastyczna budowla w stylu włoskiego renesansu, wzniesiona przy współpracy mistrzów z Mediolanu, jest uważana za jeden z najpiękniejszych budynków w Szwajcarii. Z przyjemnością oglądam wszystkie detale budynków i ciągle nie mogę pozbyć się myśli, że jestem we wnętrzu bombonierki.  

Docieram na Weinmarkt, na którym niegdyś były sprzedawane włoskie wina, a przed Wielkanocą odbywały się Przedstawienia Męki Pańskiej. Teraz jest jednym z najsłynniejszych placów Lucerny. Otaczają go kamieniczki w większości pokryte XVI-wiecznymi freskami. Działa tu mnóstwo restauracji. Wybieram Zur Linden, której nazwa przypomina, że w średniowieczu lipami obsadzano główne place w mieście. Zamawiam Älpler Magronen – bardzo szwajcarskie danie będące połączeniem ziemniaków, klusek, sera i musu jabłkowego.

Odbijam na północ, do rzeki, i zmierzam do pozostałości dawnych miejskich fortyfikacji. Museggmauer – mur długości ponad 800 m zwieńczony dziewięcioma wieżami, z których najwyższa ma ponad 52 m – to kolejny element czekoladkowej scenografii. Widok z niego jest nieziemski, szczególnie po południu, kiedy słońce nadaje miastu złotego poblasku. Rzeka, góry, wieżyczki Starego Miasta – prawdziwie pocztówkowa panorama, na którą mogłabym patrzeć godzinami. Z wież udostępnionych do zwiedzania najsłynniejsza jest Zytt, a to za sprawą znajdującego się w niej zegara. Został skonstruowany w 1530 r. i nadal działa, lecz wybija godziny z minutowym wyprzedzeniem.


Ze Starówki widać wznoszący się nad miastem bajkowy pałacyk. To luksusowy hotel Gütsch z XIX w. Inspiracją do jego budowy była wizyta królowej Wiktorii, która w Lucernie spędziła wakacje 1868 r. Mieszkała wtedy w willi Wallis, rzut kamieniem od obecnego pałacyku. Gütsch okazał się strzałem w dziesiątkę; zatrzymali się w nim m.in. Sophia Loren, Charlie Chaplin, Albert Hitchcock. Postanawiam zjeść kolację w tym samym miejscu co sławy. Niestety dowiaduję się, że do maja 2012 r. Gütsch będzie w remoncie. Cóż, w innym miejscu kolacja na pewno nie będzie tak smakowała.

Spowite mgłą jezioro i góry wyglądają rano jeszcze piękniej niż wieczorem, zaś Lucerna wydaje się tajemnicza. Choć plan na dzisiaj mam ambitny, śniadanie jem bez pośpiechu. Chcę zatrzymać jak najdłużej widok za oknem. U stóp mam najbardziej luksusowe hotele w mieście. Schweizerhof z XIX w. wygląda jak pałac i chwali się tym, że Ryszard Wagner skończył w nim Tristana i Izoldę, a Lew Tołstoj pracował nad jednym ze swoich dzieł. Po drugiej stronie jeziora rozciąga się panorama masywu Pilatusa, który w zależności od pogody i pory roku zmienia oblicze od sielankowego po dramatyczne.   

Specjalnością Lucerny jest tzw. Złota Wycieczka. Chcę przemierzyć jej trasę. Koło dworca głównego wsiadam na stateczek i po godzinie rejsu po jeziorze dopływam do miejscowości Alpnachstad. Stamtąd docieram na szczyt Pilatusa kolejką zębatą. Jest nachylona pod kątem 48 stopni, co czyni ją najbardziej stromą konstrukcją tego typu na świecie. Mam szczęście, piękna pogoda pozwala się cieszyć fantastycznymi widokami.

Obiad jem na tarasie Pilatus Kulm, kolejnego luksusowego hotelu na mojej trasie. Przy dobrej pogodzie można stamtąd  dojrzeć aż 73 alpejskie szczyty, a opalenizna łapie wyjątkowo szybko. Codziennie w porze lunchu w hotelu serwują tradycyjne serowe fondue, po którym koniecznie trzeba wybrać się na spacer. (Swoją drogą jak Szwajcarzy zachowują linię?). Wykutą w skale ścieżką obchodzę fragment szczytu i czytam na tablicach o legendach Pilatusa. Podobno został na nim pochowany Poncjusz Piłat, rzymski prefekt Judei. Poza tym góra uchodziła za miejsce magiczne, przeklęte i zasiedlone przez smoki. Z początku XVII w. pochodzi relacja świadka, który widział na szczycie skrzydlatego potwora. Smoka nie wystraszyła się królowa Wiktoria, która podczas swoich wakacji wtarabaniła się tam na grzbiecie muła. To musiało być coś! Dzisiaj, jeśli jest śnieg, można zjechać wypożyczonymi na górze sankami. Podobną dawkę adrenaliny zapewnia także kolejka linowa, którą zabieram się w podróż powrotną. Choć jazda do pierwszego przystanku trwa zaledwie kilka minut, operator gondoli ma czas, żeby nią chwilę pohuśtać, tak ku uciesze pasażerów. Zaczynam czuć się niedobrze, przepaść pod nogami i czekoladki zmieszane z serem robią swoje. Po przesiadce do mniejszych wagoników szybko docieram do Kriens, skąd miejski autobus zabiera mnie do centrum Lucerny.

Na popołudnie planuję trochę kultury. Zwiedzam najmłodsze w Lucernie Museum Sammlung Rosengart (Pilatusstrasse 10) z kolekcją obrazów Klee i późnych prac Picassa (warto!), po czym spieszę do Muzeum Transportu (Verkehrshaus der Schweiz, Lidostrasse 5), ciekawego nie tylko dla dużych chłopców. Niestety ostatni pokaz w tutejszym planetarium zaczyna się o 16.00, zdążę więc tylko obejrzeć wystawy. Zachęcona reklamówkami idę jeszcze do niewielkiego parku przy Denkmalstrasse, gdzie w skale został wykuty pomnik Umierającego Lwa. Przypomina o śmierci 1100 strażników szwajcarskiej gwardii w czasie rewolucji francuskiej. Mark Twain opisał ten pomnik jako najsmutniejszy i najbardziej przejmujący kawałek skały na świecie.

Do hotelu wracam „górą”, szlakiem zabytków, do których nieco rzadziej zaglądają turyści. Mijam Wesemlin – klasztor Kapucynów, gdzie bracia w dawnych wiekach mieli własne obserwatorium meteorologiczne. Bajkowy charakter ma willa i park Dreilinden – założenie w angielskim stylu, z grotami oraz sztucznymi ruinami. Roztacza się stąd piękny widok na Alpy i miasto. Heimeli Villa i zameczek Utenberg to kolejne dwa architektoniczne cudeńka. Utenberg znane jest jako „miłosne gniazdko”. W ciepłe wieczory zakochane pary jedzą kolację w ażurowej altanie, z której widać lucerneńskie jezioro w ramie z kolumn obrośniętych bluszczem. I niech ktoś mi powie, że nie jest tu cukierkowo i romantycznie.

CO ZJEŚĆ I GDZIE PRZENOCOWAĆ

Noclegi

Szczególnie polecanym hotelem w Lucernie jest Art Deco Montana Luzern. Noc w najtańszym pokoju kosztuje od 200 franków szwajcarskich.

W hostelach w centrum miasta ceny wahają się od 40 do 50 euro od osoby za dobę – np. nocleg w hotelu Alpha, przy Zähringerstrasse 24, leżącym 10 min spaceru od centrum Starego Miasta, kosztuje ok. 42 euro.

Jedzenie

Co zamówić w restauracji? Na przykład Luzerner Chügelipastete – naleśnik nadziewany cielęciną z grzybami w cieście z kremowym sosem, zaś na deser ciasto gruszkowe.  

W Heini Conditorei (Löwenplatz 9) każdego dnia czeka 26 rodzajów ciast i 600 rodzajów czekolady i ciastek. Świetne miejsce na śniadanie, ale i popołudniową kawę.

Zakupy

Nie wolno wrócić bez najsłynniejszych czekoladek z Max Chocolatier (Schweizerhofquai 2).

Znany dom towarowy Globus Luzern (Pilatusstrasse 4) ma w ofercie szwajcarskie: czekoladki, markowe zegarki, pióra i biżuterię.

Pchli targ odbywa się na Starówce (wzdłuż rzeki Reuss) w każdą sobotę od 14 maja do 29 października.

Joanna Lamparska, 2012