Północne i zachodnie brzegi wysepki, bo to dość mały kraj, oblepiły, ciągnące się kilometrami palmowych gajów i wysokich murów, ekskluzywne ośrodki hotelowe o czystych białych plażach i przymilnych uśmiechach usłużnego personelu. Wyprawa poza nie odbywa się najczęściej w klimatyzowanych busach. Wiozą one gości do rześkich wodospadów, w których kąpał się zapewne w swoim czasie sam Errol Flynn, bohater większości przedwojennych hollywoodzkich filmów przygodowych, czy też do kiczowatego muzeum Boba Marleya, znajdującego się w stolicy wyspy, KINGSTON. Ten sposób „turystycznego sprzedawania” Jamajki nie jest najszczęśliwszy. Goście uraczeni kilkoma podobnymi wycieczkami nie pamiętają na końcu, gdzie ich zabrano podczas krótkiej przerwy w leżakowaniu. Poza tym są izolowani od miejscowej ludności i nie mają okazji, by poznać jej kulturę.Wschodnia i południowa strona wyspy to zupełnie inny świat pod względem kulturowym, a nawet klimatycznym. Cieszące się nienajlepszą sławą slumsy Kingston są jednocześnie miejscem najbardziej dzikich imprez, z jakich słyną Karaiby, a zwłaszcza Jamajka. To tu odbywają się największe koncerty gwiazd muzyki reggae, a raczej jej nowoczesnej odmiany, czyli dudniącego megawatami basowego dancehallu. W konkursach na dancehall queen kandydatki na miss parkietu robią wszystko, włącznie ze stawaniem na głowie i symulowaniem stosunku, aby przyciągnąć uwagę rozgrzanej publiczności.
Kingston to właściwie jedyne miasto na wyspie. Przynajmniej tak uważa wielu Jamajczyków, którzy mówiąc, iż jadą do „town”, mają zwykle na myśli stolicę. To tu mieszczą się najważniejsze studia nagraniowe. Niektóre z nich mogą zwiedzać fani jamajskiej muzyki – najważniejszego, obok rumu i bardzo dobrej kawy, towaru eksportowego wyspy. W mieście w sąsiedztwie slumsów rządzonych przez narkotykowe gangi, gdzie nawet policja rzadko się zapuszcza, znajdziemy pozostałości dawnej stolicy piratów. W XVII w. Port Royal był jednym z najbogatszych miast Morza Karaibskiego. Stały tu ceglane domy wyposażone w wodociągi, a w licznych domach publicznych i tawernach kwitły hazard i rozpusta. To ściągnęło gniew Watykanu, który uznał to miejsce za „najbardziej zepsute miasto chrześcijańskiego świata”. Może dlatego trzęsienie ziemi, które pochłonęło lwią część Port Royal, wielu ludzi odczytało jako dzień Sądu Ostatecznego.
Ze stolicy trzeba bezwzględnie wybrać się w Góry Błękitne. Zaczynają się pół godziny drogi za miastem i ciągną na wschód, gdzie przechodzą w John Crow Mountains. Doświadczymy tam autentycznej gościnności i znajdziemy wilgotne, spowite mgłą plantacje najdroższej i rzekomo najlepszej na świecie kawy. Nie jest wykluczone, że przy okazji trafimy też na ukryte w dżungli poletka marihuany...
Choć dżungla to chyba nieodpowiednie słowo. Góry Błękitne aż po same szczyty porasta bowiem las mgielny – wilgotna plątanina tropikalnych roślin korzystających z nadmiaru wody czerpanej wręcz z powietrza. Niezliczone odmiany paproci drzewiastych, pnączy, porostów, mchów, jeszcze za dnia zatopione w leśnym półmroku, przypominają las z bajki. Wkraczając na wąskie ścieżki, mamy wrażenie, że zaraz natkniemy się na zbiegłych z plantacji niewolników ukrywających się przed ścigającym ich angielskim oddziałem. Kiedy wspinamy się na szczyt Blue Mountain, aby poobserwować stamtąd wschód słońca (przy dobrej pogodzie można dostrzec nawet wybrzeża Kuby), naszą drogę rozjaśniają chmary świetlików. A dźwięki, jakie ta puszcza z siebie wydaje, są ciekawsze niż najprzyjemniejsze jamajskie reggae, i to bynajmniej bez uprzedniej konsumpcji wyrobów tutejszych plantatorów konopii indyjskich.
Dla wielu gości odwiedzających Jamajkę to jeden z głównych celów podróży, mimo ryzyka, jakie wiąże się zwłaszcza z ich wywozem z kraju. Konopie prawdopodobnie sprowadzili na wyspę indyjscy robotnicy przywiezieni na tutejsze plantacje po zniesieniu przez Anglię niewolnictwa. Wraz z narkotykiem Hindusi wnieśli też ze sobą specyficzne wierzenia, wchłonięte później i zmodyfikowane przez bardzo religijnych Jamajczyków. To tu narodził się w latach 30. XX w. rastafarianizm. Dużo mniej problematyczną używką, z której słynie Jamajka, jest kawa. Uprawiana na małych poletkach w górach jest bardzo ceniona przez koneserów i przez wielu uważana za najlepszą, a na pewno najdroższą na świecie. Co ciekawe, na wyspie mało kto ją pija – zapewne ze względów ekonomicznych.



Jeżeli kawa dla Jamajczyków to zwykle kubek przesłodzonej Nescafé z mlekiem, to rumem delektują się tylko najlepszym. Od grubego biznesmena zamawiającego drinki na werandzie hotelu w Negril po starszych panów w gustownych, podniszczonych marynarkach. Już od rana w przydrożnej budzie z desek nazywanej szumnie barem, sączą oni ze szklanek do herbaty 70-proc. czysty White Lightning czy lepszy i droższy Wray & Nephew.
Bliższą znajomość z rumem turyści nawiążą na pewno podczas wizyt na plantacjach trzciny cukrowej i w położonych tuż przy nich małych destylarniach. Najbardziej znana jest posiadłość Appleton koło MAGGOTTY w parafii St. Elisabeth. Wycieczka po takim rumowym królestwie musi się oczywiście zakończyć małą degustacją.
Pragnący ją kontynuować mogą niezwłocznie udać się do hotelowego baru albo (to propozycja dla odważniejszych) na jedną z gorących jamajskich potańcówek. Najtańszą opcją jest drink na plaży zakupiony  w lokalnym sklepiku, gdzie całkiem spora buteleczka kosztuje nie więcej niż równowartość dwustu kilkudziesięciu dolarów. Dolarów jamajskich naturalnie, bo na wyspie używa się takiej waluty, przeliczanej na amerykańskie w stosunku 70 do 1. A to oznacza wydatek nieprzekraczający 10 złotych.
Jamajczycy mają też i swoje mroczne strony. W czołówce list przebojów notorycznie goszczą tu piosenki  o strzelaniu do gejów czy paleniu lesbijek. Ich wykonywaniu na koncertach zwykle towarzyszy szalony aplauz publiczności buchającej ogniem z prostych w użyciu zestawów złożonych
z aerozolu i zapalniczki. Wyspiarze nie są bynajmniej pruderyjni, a jedynie skrajnie homofobiczni. Nie bądźmy więc zdziwieni, kiedy na przykład  brodaty czterdziestoletni rastaman będzie nam tłumaczył, że nie jada się jajek, bo wychodzą z otworu, który służy do czegoś innego, albo kiedy pośmiewiskiem stanie się amator seksu oralnego, bo nie powinien poruszać się w zakazanych rejonach.
Zdrowy i jurny wyspiarz może liczyć natomiast na respekt i poważanie w swojej wiosce. Już kilkuletni chłopcy w sposób jednoznaczny poruszają biodrami do dyskotekowych rytmów. Na „dorosłych imprezach” można zaobserwować znacznie odważniejsze sceny. Obficie konsumuje się wówczas sprzedawane w barach liczne bezalkoholowe drinki wzmagające ponoć potencję – zabawne nalepki na butelkach dosadnie ilustrują ich działanie. A jest ono wszędzie widoczne – dwudziestoparoletni mężczyzna, który nie ma kilkorga dzieciaków, najlepiej każdego z inną kobietą, podejrzewany jest przez otoczenie o homoseksualizm. Z tego też powodu atletycznie zbudowani młodzieńcy nie stronią od towarzystwa niezbyt atrakcyjnych, bo zazwyczaj podstarzałych, ale za to bardzo bogatych Austriaczek czy Amerykanek. Czy to wakacyjna miłość, czy raczej namiętność do pieniędzy, przekona się ten, kto zimą w celu podładowania akumulatorów ucieknie na Jamajkę z pozbawionej słonecznego światła Europy.