Z wymarłymi nielotnymi dinozaurami dzisiejsze ptaki łączy aż ponad sto wspólnych cech anatomicznych. Nawet wielki tyranozaur miał, jak się okazuje, taką samą zrośniętą dolną część obojczyków (furcula) jak byle kaczka czy wrona. Wiemy też, że w przeciwieństwie do typowych znanych nam dzisiaj gadów niektóre dinozaury wysiadywały jaja, opiekowały się młodymi i były ciepłokrwiste. Zaś ostatnie znaleziska w Chinach świadczą o tym, że część wielkich gadów była upierzona.
Choć wymarłe dinozaury powszechnie uważa się za najwspanialsze stworzenia w historii Ziemi i od ponad stu lat są one spektakularnym tematem kultury masowej, tak naprawdę nasza wiedza o nich jest nadal znikoma. Kości, skamieniałe jaja i odchody czy odciski łap to wciąż za mało, żeby dokładnie poznać różne istotne aspekty wyglądu i zachowania tych zwierząt. Czy były ubarwione? Jak widziały i słyszały? Czy i jakie dźwięki wydawały? Jakie miały narządy płciowe? W miarę postępu badań wiele dotychczasowych stereotypów o dinozaurach odesłano już do lamusa i na pewno czeka nas jeszcze mnóstwo rewelacji. Nie mówiąc nawet o coraz bardziej prawdopodobnej perspektywie sklonowania czegoś na podobieństwo dinozaura. Odtworzenie stuprocentowego oryginału – choćby ze względu na brak jego komórek płciowych – nie będzie możliwe przynajmniej dopóty, dopóki nie nauczymy się podróżować w czasie. A tak na marginesie, jeśli już mowa o klonowaniu dinozaurów – czemu miałoby ono służyć? Nawet współczesnym zwierzętom brakuje miejsca pod bokiem zaborczego człowieka, a płetwale błękitne – wieloryby o wiele większe od wszystkich znanych nam dotąd dinozaurów – są nadal bezlitośnie zabijane. Potomkowie prehistorycznych gadów kończą teraz żywot na rożnie lub w rosole, więc ich sklonowani praprzodkowie prawdopodobnie też wylądowaliby najpierw w jakimś zoo, a potem w postaci hamburgera w McDonaldzie.
Zanim się jednak okaże, czy przyjdzie nam kiedyś spróbować TyranoMaca lub MacTRexa, naukowcy robią swoje, zaś National Geographic regularnie zapoznaje swoich czytelników z najnowszymi odkryciami paleontologów.
Trzeba bowiem pamiętać, że to właśnie w Ameryce, równolegle z narodzinami Towarzystwa National Geographic, wybuchła pierwsza wielka moda na dinozaury. W Chinach, gdzie kości tych gadów znajdowano od pradawnych czasów, już w III w. n.e. powstał na ich temat specjalny traktat. Tyle że w przekonaniu ówczesnych Chińczyków były to kości „smoków”, które nie zostały wpuszczone do Nieba na dwór Nefrytowego Cesarza i dlatego poumierały na Ziemi. Szczątki te od dawna są składnikiem różnych chińskich leków. Nawet dziś wielu prostych wieśniaków za Wielkim Murem jest święcie przekonanych, że są to kości prawdziwych smoków, a nie jakichś tam stworów wymyślonych przez naukowców. W Europie z kolei też długo był z tymi kośćmi kłopot nie lada, bo z punktu widzenia religii chrześcijańskiej mogły to być co najwyżej szczątki zwierząt lub gigantycznych ludzi sprzed biblijnego Potopu. Termin „dinozaury”, czyli „straszne jaszczury” (od greckiego deinos – straszny i sauros – jaszczur) stworzył dopiero w 1842 r. angielski anatom Richard Owen, któremu te dziwne skamieniałości nie bardzo pasowały do historii o Potopie.


Stąd tylko w protestanckiej Ameryce, gdzie wpływ mitologii czy religii na naukę nie był już tak silny, mogła się zrodzić pierwsza prawdziwa fascynacja dinozaurami. Wkrótce przybrała ona charakter istnej manii, której kulminacją była słynna „wojna na kości“ (Bone Wars) toczona między paleontologami Edwardem Cope’em i Othanielem Marshem.Zaczęło się od tego, że Marsh publicznie skrytykował Cope’a za umieszczenie czaszki plezjozaura w miejscu gdzie, jego zdaniem, powinien znajdować się ogon. Zażarta rywalizacja między naukowcami trwała ponad 30 lat. Obaj nie przebierali w środkach. Uciekali się nawet do stosowania dynamitu, aby znaleźć więcej kości.
W efekcie do roku 1897 Marsh odkrył szczątki aż 86 gatunków prehistorycznych gadów, a Cope 56, choć pewnie drugie tyle zniszczyli eksplozjami.
 Przez cały ubiegły wiek wykopano dużą liczbę skamieniałości, ale dopiero z początkiem lat 90., gdy odpowiednio rozwinęły się takie dziedziny, jak mikrobiologia, genetyka czy tomografia i animacja komputerowa, badania nad tymi zwierzętami wkroczyły w zupełnie nowy etap. Przyczyniły się do tego także nowe wykopaliska, szczególnie w Chinach, gdzie natrafiono na jaja dinozaurów (w tym często z embrionami) oraz różne brakujące dotychczas ogniwa, jak choćby szczątki dinozaurów latających. Towarzystwo National Geographic zostało sponsorem wielu ważnych ekspedycji paleontologicznych. To właśnie w jego magazynie w lipcu 1998 r. po raz pierwszy opisano odnalezione w Chinach upierzone dinozaury, które najprawdopodobniej dały początek współczesnym ptakom. Pół roku wcześniej zaś, w wydaniu z grudnia 1997 r., przedstawiono sensacyjne rezultaty wykopalisk w Patagonii, najmniej dotąd poznanego obszaru, na którym niegdyś królowały największe z dinozaurów. Artykuł zilustrował sam James Gourney, twórca słynnej Dinotopii (obrazkowej opowieści o wyspie zamieszkanej wspólnie przez ludzi i dinozaury), który zresztą był już wcześniej ilustratorem magazynu National Geographic specjalizującym się w obrazach ze starożytności.
Cały urok paleontologii polega zresztą na tym, że jest to nauka z pogranicza wielu dyscyplin. Jej ducha dobrze oddaje Paul Sereno, aktywny w latach 90. poszukiwacz skamieniałości wspierany przez National Geographic. Zagadnięty o swoją profesję, odpowiada: Traktuję paleontologię jak „przygodę z przesłaniem”. Bo jak można nazwać naukę, która pozwala hasać po najodleglejszych zakątkach globu i wskrzeszać gargantuiczne stworzenia, których nikt nie widział. W jego przypadku efektem tej przygody był m.in. prehistoryczny superkrokodyl odnaleziony w piaskach Nigru oraz liczne skamieniałości dinozaurów z pięciu kontynentów.
 Towarzystwo National Geographic zaangażowało się też w głośną na całym świecie sprawę „obrony Sue”, czyli najlepiej zachowanego z 22 dotąd odnalezionych szkieletów tyranozaura, ochrzczonego tak od imienia odkrywczyni, Sue Hendrickson. Na ten niemal kompletny szkielet natrafiła ona w kwietniu 1990 r. na prywatnym ranczu w Południowej Dakocie. Gdy okazało się, że pretensje do znaleziska ma właściciel rancza (dzierżawiący je z kolei od indiańskiego szczepu Siuksów), do akcji wkroczył amerykański rząd. Mimo protestów okolicznych mieszkańców i naukowców szkielet skonfiskowali uzbrojeni agenci FBI, a potem przez siedem lat toczyły się procesy sądowe o prawo własności Sue. Ostatecznie przyznano je dzierżawcy rancza, który sprzedał szkielet na aukcji w Nowym Jorku za... 8,3 mln dol. Na szczęście, też przy wsparciu National Geographic, a także Disneya i McDonalds’a, Sue mogło kupić renomowane Field Museum w Chicago i zamiast trafić do prywatnej rezydencji jakiegoś szejka czy oligarchy, ten uważany za najcenniejsze znalezisko paleontologiczne XX w.  tyranozaur jest dziś pokazywany publicznie.
Dzięki postępowi nauki i znaleziskom takim jak Sue, przy której kościach zachowały się nawet skamieniałe resztki mięśni, możemy dowiedzieć się, jak żyły, a nie tylko jak umierały dinozaury. Wszystkiego jednak odtworzyć się nie uda – choćby wydawanych przez nie dźwięków. Ale od czego jest wyobraźnia artystów? Na przykład w filmie Stevena Spielberga Park Jurajski odgłosy wydawane przez krwiożerczego tyranozaura powstały ze zmiksowania ryków słoni i tygrysów, syku aligatora i świstu wieloryba. Ja dodałbym jeszcze do tego chrapanie mojego mopsa, który znużony znęcaniem się nad kaczą kością zasnął zapewne zupełnie nieświadom, że praprapradziadek tej kaczki mógłby go sobie połknąć na deser.