Joanna Shigenobu pewnego dnia rzuciła wszystko i postanowiła zaryzykować. W imię czego? Potrzeby realizowania marzeń. O pasji, Japonii i magii teatru opowiedziała Magdalenie Jabłońskiej.
 

Magdalena Jabłońska: Co skłoniło Panią do podjęcia współpracy z teatrem kabuki?
 

Joanna Shigenobu: Zacznę od tego, że uwielbiam japońską sztukę, w każdym wydaniu. Nawet parzenie herbaty i sposób jej podawania w kraju tajfunów i wulkanów jest swego rodzaju sztuką. Nie wspomnę o ikebanie, gdzie każdy kwiat, liść, łodyga harmonijnie układają się w jedną perfekcyjną całość. Ta fascynacja trwa już od czasów szkoły średniej. Pamiętam dokładnie jak w moim rodzinnym mieście Bydgoszczy, miała miejsce wystawa prac japońskiego grafika Mitsuo Katsui. Był to czas kiedy rozpoczynałam naukę w liceum, a zainteresowanie krajem Kwitnącej Wiśni nawet nie raczkowało, ciężko było w tym czasie o jakiekolwiek wystawy czy wydarzenia związane z tą tematyką. I tu nagle w Bydgoszczy taki powiew egzotyki prosto z Japonii. To było coś niesamowitego. Stojąc przed obrazami Pana Katsui czułam się wyjątkowo, ciężko to opisać. Ale chyba wtedy po raz pierwszy coś mnie pociągnęło w tamtym kierunku. W Japonii mieszkam już osiem lat, a więc na tyle długo żeby zdążyć ją polubić i na tyle krótko, żeby nie przestać się jej cały czas uczyć. A wracając do teatru, to grupę teatralną Hibiki Family poznałam krótko po moim przylocie do Japonii, a współpracę zaczęliśmy jakieś trzy lata temu. Japoński teatr to zupełnie inny świat, to przede wszystkim przepiękne stroje, maski i nieodzowny biały makijaż, który w pierwszej chwili może nam się wydać dziwny albo co najmniej straszny. Wtedy już pisałam swoją debiutancką powieść "Mr Fugu". Myślę, że to też pewnego rodzaju szczęście, kiedy gotową już historię z książki streściłam założycielowi grupy Panu Akito Hibiki. A on zareagował na to jednym słowem "Robimy to!". Tak zaczęła się moja przygoda, napisałam scenariusz, i znalazłam się w magicznym i zaczarowanym świecie japońskiego teatru, gdzie zapach białego pudru unosi się ponad garderobami, a kimona szpalerem niczym drzewa w parku ukazują swoje piękno.
 

M.J.: Proszę opowiedzieć o kulisach pracy w japońskim teatrze.
 

J.S.: Próby mamy praktycznie codziennie. Przed zbliżającymi się występami nie ma taryfy ulgowej. Całość musi być dopracowana do perfekcji. To w jaki sposób aktor posuwa się po scenie, ułożenie nóg i całego ciała, nawet to jak trzyma w ręce wachlarz czy katanę (japoński miecz), w którą stronę czy pod jakim kątem jest nachylony, to wszystko ma istotne znaczenie. Dla nas, laików, jest to nie do wyłapania podczas przedstawienia, jednak aktorzy którzy grają w teatrze czasami i od urodzenia (teatr to często pasja z pokolenia na pokolenie), taki błąd traktują bardzo poważnie. Ważną rolę odgrywają też kostiumy, które na potrzeby przedstawienia nierzadko są specjalnie projektowane czy zamawianie. Jedwabne kimona, często ręcznie malowane lub haftowane, są też męskie spodnie hakama które świetne prezentują się w scenach walk. Na potrzeby teatru hakama często jest szyta z mocnych i żywych kolorów. Mi osobiście, z czego bardzo się cieszę udało do wizerunku aktorów przemycić troszkę elementów i wzorów kojarzących się z Polską. Ważnym uzupełnieniem aktora na scenie i postaci, w którą się wciela, są na pewno włosy, i tutaj także na zamówienie przygotowywane są peruki, które idealnie muszą pasować  do rozmiaru głowy. Nie ma mowy, żeby peruka była za luźna czy niedopasowana. Proszę więc sobie wyobrazić jak ważne jest zebranie tych wszystkich punktów w jeden, aby aktor wyglądał wiarygodnie, bo to on potem poprzez swoją grę sceniczną, mimikę twarzy, strój czy makijaż opowiada nam pewną historię. Historię, która albo nas poruszy i oczarowani razem z nim wkroczymy do tego zaklętego świata, albo nas zniechęci i po pierwszym akcie opuścimy salę. Sama pamiętam taki moment, jak jednego dnia, będąc na przedstawieniu i widząc w półmroku sceny Yukę tańczącą smutny taniec miłości, by na koniec kochanek obwiązał ją pasem obi i szarpiąc na oczach widowni, porzucił. Poczułam dreszcze. Tam też po raz pierwszy zobaczyłam wyraźnie głównych bohaterów swojej książki, Isao i Nicole. Jak przemykali po scenie, jak szeptali do siebie, widziałam w ich twarzach coś niepokojącego, pewne nieszczęście, ból, smutek które były gdzieś pomiędzy nimi. Teraz wraz z grupą staliśmy się sobie bliżsi, teatr to taka jakby rodzina, spędzamy ze sobą dużo czasu, a to w jakiś sposób cementuje. Dla mnie to też dobra lekcja jeśli chodzi o poznanie Japonii i Japończyków, a także ich kultury, bo teatr skłania się właśnie ku temu. Fot. Mitsuo Shigenobu: wskazowki mistrza, Joanna Shigenobu z Akito Hibiki.
 

M.J.: Jak osoba Mr Fugu, bohatera Pani książki, którego postać zaistniała na deskach teatru, przekłada się na rzeczywiste postrzeganie mężczyzn w Japonii?
 

J.S.: Wytłumaczę najpierw dlaczego tytuł nosi taką, a nie inną nazwę. Otóż fugu oprócz tego, że jest w Japonii najchętniej spożywaną rybą, jest również bardzo niebezpieczna. To ze względu na wysokie stężenie trucizny, którą w sobie zawiera. W ten sposób źle przyrządzona ryba może po prostu zabić. To troszkę taka aluzja i przydomek odnoszący się do głównego bohatera, który do aniołków nie należy. To typowy konserwatywny przedstawiciel męskiego pokolenia w Japonii. Zżyty ze swoją kulturą, tradycją, krajem. Dla niego jedwab kimona, ale tego malowanego ręcznie, jest wyznacznikiem luksusu i władzy. Z wyższością patrzącego na przedstawicielki płci pięknej, traktującym je przedmiotowo i na pewno surowo. Jest również szefem potężnej firmy w Tokio, a jego żoną jest blondwłosa Europejka. I tu zaczyna się tak naprawdę cała ta opowieść o miłości, nienawiści i bólu. Myślę, że małżeństwa międzynarodowe nie mają łatwo. I nie chodzi mi tu wcale o to, że ja akurat na swojego bohatera wybrałam Japończyka. Małżeństwo międzynarodowe to w pewien sposób wyzwanie, któremu nie wszyscy są w stanie podołać. Dlatego w swojej historii skupiłam się przede wszystkim na przemianie głównego bohatera. Jako ciekawostkę dodam, że obecnie co drugi męski obywatel Kraju Kwitnącej Wiśni, lubi wracać do korzeni i utożsamia się z legendą dawnych samurajów. Już samo to powinno dać obraz tego, że przemiana łatwym wyczynem nie będzie. Chciałam pokazać, jak ktoś, dogłębnie zakorzeniony w swojej kulturze, potrafił jednak zmienić swój sposób myślenia, zachowania i postrzegania miłości, bo nawet ta, w kraju Kwitnącej Wiśni jest inna. Myślę, że Mr Fugu to taka troszkę baśniowa historia o poszukiwaniu miłości i nadziei w kraju wciąż zdominowanym przez mężczyzn, gdzie kobieta cały czas jeszcze ma mało do powiedzenia.
 

M.J.: Czy tematyka spektaklu to utożsamienie relacji damsko-męskich z realiami spotykanymi w Japonii? Jak się ona odnosi do rzeczywistości?
 

J.S.: Po części tak, ale nie dosłownie. Teatr daje nam tę możliwość, że przekraczamy pewne granice wyobraźni. Tym bardziej japoński teatr, gdzie wszystko jest jakby zaczarowane, a tym samym przekaz również. Widz porusza się razem z aktorami, balansuje po cieńkiej linii nierealności, utożsamiając ją ze światem realnym. W spektaklu Mr Fugu, dużą rolę odgrywa muzyka naszego rodaka Fryderyka Chopina. Myślę, że akurat w tym przypadku publiczność czyta przesłanie historii rozgrywającej się na scenie, również poprzez muzykę. Oglądamy spektakl nie tylko oczami, ale i sercem. Widzimy dwójkę głównych bohaterów, ale czujemy też wyraźnie ich smutek, strach, ból i tragedię, która za moment gdzieś tam się wydarzy, pomimo tego, iż wiemy, że to tylko aktorzy utożsamiamy się z nimi, wołamy ich imiona, staramy się im pomóc, płaczemy razem z nimi, a to oznacza rzeczywistość. Tę najprawdziwszą i nie naciąganą. Ważną rolę w sztuce odgrywa maska demona tengu, pomysł powstał przy współpracy z japońską rysowniczką Yukari Fukudome, która właśnie na ilustracjach w książce zakryła nią twarz głównego bohatera. Tengu we wierzeniach japońskich to demony lasu, takie złośliwe istoty, które wręcz idealnie nadają się do odegrania czarnego charakteru. W ten sposób nasz bohater stał się z miejsca negatywną postacią, a widz od samego początku obserwując spektakl wierzy w to, że przy końcu maska spadnie i zobaczy prawdziwą  twarz Mr Fugu. Za każdym razem publiczność reaguje zupełnie inaczej, to też jest w pewien sposób niesamowite. Ale nawet dla mnie, pomimo tego, że stworzyłam tę postać, każde kolejne przedstawienie to jakby nowe odkrywanie tajemniczego Pana Fugu i jego złożonej natury. Uważam, że historia ta w realia japońskie wpisuje się bardzo dobrze, opowiada wszak o tym, czego w Japonii tak naprawdę nie ma: namiętności i bliskości pomiędzy sobą.
 

M.J.: Jak spektakl odbierany jest przez mieszkańców Japonii?
 

J.S.: Premiera odbyła się dokładnie 21 listopada 2013 roku w Ambasadzie RP w Tokyo, czyli rok temu. To było dla nas chyba największe wyzwanie i sprawdzian jednocześnie. W tym dniu bowiem Ambasadę odwiedziło wielu zacnych japońskich i polskich gości. Od tamtego czasu przedstawienie nabrało całkiem nowej formy. Ale wracając do tamtego dnia, reakcja publiczności była niesamowita, wiele osób na samym końcu nie kryło łez wzruszenia. Cisza, skupienie i łzy, a dopiero potem lawina braw. Teraz przedstawienia odbywają się przeważnie dwa razy w miesiącu w tokiyskim Hoptopia Hall. Zawsze jest komplet, nie ma ani jednego pustego krzesła. To chyba dla nas największa nagroda, której powiem szczerze się nie spodziewałam.  Obecnie pracujemy nad nową fabułą przedstawienia. Będzie gra świateł i tancerze w maskach tengu, a to nie wszystko. Pomysły czasami zupełnie spontaniczne pojawiają się na próbach i to jest piękne. Mam jeszcze takie jedno skryte marzenie, aby spektakl Mr Fugu pokazać polskiej widowni.
 


Fot. Mitsuo Shigenobu: Yuka, Kazuma i Akito Hibiki


M.J.: Japończycy dużą wagę przykładają do symboliki stroju. Jak postrzegane jest Kimono i inne elementy stroju japońskiego w codziennym życiu?
 

J.S.: Kimono jest na pewno ważną częścią kultury japońskiej. W czasach Edo kimono było jedynym noszonym strojem. Teraz, kiedy Japonia również się zmieniła, kimono zostało jakby troszkę zepchnięte na drugi plan i spełnia rolę bardziej symboliczną niż codzienną. Młodzi Japończycy wolą ubrać się w luźne, kolorowe ciuchy, które bez problemu można założyć niż trzić się podczas dlugiego procesu ubierania kimona, który do łatwych nie należy. Często przy ubieraniu kimona potrzebne są dwie lub nawet trzy osoby. Największym wyzwaniem jest jednak założenie pasa obi, gdyż tutaj również ważny jest sposób w jaki zostanie on zawiązany. Jest to jednak długi i złożony temat, gdyż jaki typ kimona, struktura materiału, kolor, długość rękawów, wybieramy do niego odpowiednio pasujący pas obi, zori czyli sandałki noszone do kimona czy nawet ozdoby do włosów. Pomimo całej tej złożoności Japończycy hołdują tradycji i ubierają kimono na ważne uroczystości czy święta. Na pocieszenie zostaje jeszcze teatr, gdzie kimono można zobaczyć codziennie i niech to się nie zmienia.
 

M.J.: Teatr Kabuki, który został wyróżniony na światowej liście dziedzictwa niematerialnego UNESCO, wykorzystuje specjalny sposób malowania twarzy pozwalający na odczytanie charakteru bohaterów. Czy to nie zdradza przedwcześnie konwencji przedstawienia?
 

J.S.: Myślę że nie. Choć czasami forma spektaklu jak i jego treść są bardzo przewidywalne, to jednak nadal dużo zależy od aktora na scenie, od jego osobowości, gestów, tonacji głosu, sposobu poruszania czy mimiki twarzy. Makijaż to atrakcyjny dodatek, nie zapominajmy o tym.
 

Fot. foto Mitsuo Shigenobu: makijaz sceniczny, ceremonia malowania
 

M.J.: Jak wygląda codzienne życie Polki/kobiety w Tokio? 
 

J.S.: Zacznę może od siebie, bo ciężko wypowiadać się za inne osoby. Jako matka, żona, staram się godzić pracę w teatrze z obowiązkami rodzinnymi, co czasami nie jest łatwe. Tym bardziej, że Japonia jest tak skonstruowanym krajem, że wszystko tutaj musi odpowiadać pewnym z góry ułożonym normom, których złamać nie wypada. Albo wszyscy razem stoimy w szeregu, albo, no właśnie, nie wypada. Ostatnio okazało się, że mój sześcioletni syn Lauri również złapał bakcyla teatralnego i od dwóch miesięcy jeździ ze mną na próby. A od kilku spotkań naśladuje ruchy aktorów i robi dokładnie to co oni. Jest pojętym uczniem i z każdym dniem widzę jak duże postępy robi. Do niczego go jednak nie zmuszam, teatr to ciężka praca i zrozumię kiedy zakomunikuje mi, że więcej już nie pojedzie. A jeśli chodzi o życie w Japonii czy samym Tokio, no cóż to zawsze inny kraj, inna kultura, wierzenia i ludzie. Początki nie były łatwe,  musiałam najpierw odnaleźć w sobie pewnego rodzaju harmonię, żeby nie powiedzieć siłę która pozwoliła zrozumieć mi ten kraj, polubić go do tego stopnia, żeby móc tu żyć, oddychać pełną piersią nawet w zatłoczonym metrze. Teraz już z większą łagodnością patrzę nawet na to co mi się tutaj nie podoba czy zdenerwuje. Najważniejsze dla mnie jest jednak to, że mam tutaj swoją rodzinę, przyjaciół, teatr i pasję, a to każdego dnia daje mi pokłady nowej, pozytywnej energii. Każdego dnia dziękuję też temu na górze, za to co dostałam.