O  konopiach powiedziano już chyba wszystko. W końcu towarzyszą ludzkości niemal od zawsze.
 

Na Syberii ich ziarna znajdowano w kurhanach sprzed 5 tys. lat. Chyba jeszcze wcześniej konopi do leczenia używali Chińczycy. Przez większość historii Ameryki konopie były legalne i stanowiły składnik nalewek i wyciągów.
 

A potem nadeszły czasy "Reefer Madness" (amerykański serial z lat 30. XX w.), w którym marihuana została Wujkiem Samo Zło. Zabójca Młodzieży. Zabójcze Zioło. Brama do Twardych Dragów. Tak o niej mówiono. Na blisko 70 lat konopie zeszły do podziemia, a badania nad nimi praktycznie ustały.
 

W 1970 r. rząd federalny jeszcze bardziej utrudnił naukowe prace, zaliczając marihuanę do narkotyków I grupy, razem z heroiną, i uznając ją za niebezpieczną substancję bez istotnego znaczenia leczniczego, za to o wysokim potencjale uzależniającym. W USA większość osób próbujących poszerzyć wiedzę nt. marihuany z definicji uznawano za kryminalistów.
 

Teraz jednak, gdy coraz więcej ludzi stosuje zioło w celach medycznych, badania konopi przeżywają renesans. W tej zakazanej przez długi czas roślinie odkrywamy niespodzianki, wręcz cuda. I choć to wciąż narkotyk I grupy, Vivek Murthy, amerykański Główny Lekarz Kraju, zainteresował się ostatnio badaniami nad marihuaną i stwierdził, że wstępne dane wskazują, iż w pewnych schorzeniach może być pomocna. 
 

Dziś konopie są legalnie dostępne do niektórych tzw. celów medycznych w 23 stanach i Dystrykcie Kolumbii, a większość Amerykanów opowiada się za ich legalizacją jako używki podobnej do papierosów czy alkoholu. Także w innych krajach zmienia się podejście do trawki. W Urugwaju przegłosowano jej legalizację.
 

W Portugalii – zdepenalizowano używanie. Izrael, Kanada i Holandia mają programy leczenia marihuaną, a ostatnimi laty w wielu krajach zliberalizowano przepisy dotyczące jej posiadania.
 

Gandzi jest wokół nas po prostu coraz więcej, a jej charakterystyczny, lecz coraz powszechniejszy, a przez to coraz mniej zauważalny aromat unosi się w powietrzu. Fakt, palenie zioła może wywołać niepożądane skutki, takie jak czasowe napady śmiechu, nasilone gapienie się na własne sznurowadła, niepamięć wsteczna (tak do dwóch sekund) czy niepohamowana żądza serowych chrupek.
 

I choć jak dotąd nie odnotowano przypadku śmierci z przedawkowania, marihuana (a zwłaszcza jej współczesne, mocne odmiany) jest substancją o silnym, a w pewnych okolicznościach niebezpiecznym działaniu.
 

Mimo to dla wielu konopie stały się środkiem łagodzącym ból, wspomagającym sen, pobudzającym apetyt i ogólnie amortyzującym życiowe garby i wyboje. Amatorzy zioła twierdzą, że nie ma sobie równych w zdejmowaniu z człowieka stresu warstwa po warstwie.
 

Uważa się też, że działa znieczulająco, przeciwwymiotnie, przeciwzapalnie i rozszerzająco na oskrzela, a to dopiero początek listy. Niektórzy badacze utrzymują wręcz, że zawarte w konopiach związki chemiczne pomagają organizmowi regulować podstawowe funkcje życiowe, chronią mózg przed urazami, wzmacniają układ odpornościowy i wspomagają „wymazywanie wspomnień” po traumatycznych wydarzeniach.
 

W tym wyścigu do obłaskawienia zioła, jego opodatkowania, legalizacji i (brzydkie słowo) utowarowienia pojawia się coraz więcej ważnych pytań: co tak naprawdę dzieje się we wnętrzu rośliny? Jak marihuana działa na nasze ciała i mózgi? Co zawarte w niej chemiczne związki mogą powiedzieć nam o funkcjonowaniu naszego układu nerwowego? Czy mogą być źródłem nowych leków?
 

Chemik - Skarbnica 
 

Jeszcze w połowie XX w. nauka nie wiedziała o trawce zupełnie nic. Tajemnicą było, co kry- je się w konopiach i jak to działa. Natomiast ze względu na nielegalność i kiepski wizerunek niewielu poważnych naukowców chciało ryzy- kować reputację, badając tę roślinę.
 

I wtedy, pewnego dnia 1963 r., młody izraelski chemik organik Raphael Mechoulam pracujący w Instytucie Weizmanna pod Jerozolimą zdecydował się sprawdzić skład chemiczny traw- ki. Zadziwiło go, że choć morfinę wyizolowano z opium w roku 1805, a kokainę z liści koki w 1855, naukowcy wciąż nie mieli bladego pojęcia, co jest głównym psychoaktywnym składnikiem marihu- any. – To była po prostu roślina – mówi 85-letni dziś Mechoulam. – Mnóstwo niezidentyfikowanych składników. Istny melanż.
 

Mechoulam zadzwonił więc na policję i uzyskał od nich 5 kg skonfiskowanego libańskie- go haszyszu. Razem z zespołem wyizolował, a w niektórych przypadkach także zsyntetyzował wachlarz substancji, które potem pojedynczo wstrzykiwał małpkom rezusom. Tylko jedna dawała zauważalny efekt. – Rezusy są zazwyczaj dość agresywne – opowiada Mechoulam – ale po zastrzyku z tej substancji stawały się niewiary- godnie wręcz spokojne – wspomina.
 

Dalsze badania wykazały to, co dziś wiedzą już wszyscy: ten związek to główny aktywny składnik konopi, źródło ich zmieniającego umysł działania. „Ta rzecz”, dzięki której odlatujesz. Mechoulam, razem z kolegą odkryli tetrahydrokannabinol (THC). Wyjaśnili też chemiczną strukturę kannabidiolu (CBD), innego ważnego składnika marihuany, który ma wiele potencjalnych zastosowań medycznych, ale żadnego psy- choaktywnego działania na ludzi.
 

Dzięki tym i wielu innym odkryciom Mechoulam, elegancki mężczyzna noszący schludne tweedy i jedwabne szaliki, z pochodzenia Bułgar, stał się ojcem wiedzy o konopiach. Jest członkiem Izraelskiej Akademii Nauk i emerytowanym profesorem szkoły medycznej Hadassah na Hebrew University, gdzie nadal kieruje laboratorium. Autor ponad 400 prac naukowych i posiadacz jakichś 25 patentów, całe życie spędził na badaniach konopi, które nazywa „medyczną skarbnicą czekającą na odkrycie”. Choć, jak twierdzi, nigdy nie popalał, w świecie trawki jest celebrytą i dostaje sterty listów od fanów.
 

– To wszystko pańska wina – żartuję, gdy spotykamy się, by porozmawiać o eksplozji zainteresowania marihuaną w świecie nauki.
 

– Mea culpa! – odpowiada z uśmiechem.
 

Izrael ma jeden z najbardziej zaawansowanych programów leczenia marihuaną. Mechoulam odegrał aktywną rolę w jego tworzeniu i jest dumny z efektów. Ponad 20 tys. pacjentów ma w tym kraju zezwolenie na używanie konopi w leczeniu takich schorzeń jak jaskra, nieswoiste zapalenia jelit, inne stany zapalne, utrata apetytu, zespół Tourette’a (tiki ruchowo-werbalne) czy astma.
 

Mimo tego naukowiec jest przeciwnikiem legalizacji marihuany do celów niemedycznych. Jego zdaniem nikt nie powinien być wsadzany do więzienia za posiadanie, ale podkreśla, że „konopie nie są niewinną substancją” – zwłaszcza dla młodzieży. Cytuje badania, z których wynika, że długotrwałe używanie bogatych w THC odmian trawki może wpłynąć na rozwój młodego mózgu. Podkreśla, że u niektórych osób zioło może wywołać ciężkie, obezwładniające ataki paniki. I wskazuje na prace sugerujące, że u osób genetycznie podatnych może ono być czynnikiem wyzwalającym schizofrenię.
 

Jego zdaniem konopie jako substancja lecznicza powinny być ściśle kontrolowane i nieprzerwanie badane. – Dziś ludzie nie wiedzą, co biorą – skarży się naukowiec.
 

W 1992 r. Mechoulam wraz z kolegami dokonał nieprawdopodobnego odkrycia – wyizolował związek chemiczny produkowany przez ludzki organizm, a wiążący się w mózgu z tym samym receptorem co THC. Mechoulam nazwał tę sub- stancję anandamidem – od sanskryckiego słowa określającego najwyższą radość.
 

Od tamtej pory odkryto szereg innych tzw. endokannabinoidów i receptorów, z którymi się wiążą. Naukowcy dowiedzieli się, że te związki działają w swoistej sieci neurologicznych powiązań, podobnie jak endorfiny, serotonina i dopamina. Jak zaznacza Mechoulam, poziom endokannabinoidów w mózgu podnosi np. wysiłek fizyczny i „prawdopodobnie to ta reakcja odpowiada za coś, co entuzjaści joggingu nazywają euforią biegacza”. Te związki – wyjaśnia badacz – najwyraźniej odgrywają ważną rolę w tak podstawowych procesach, jak zapamiętywanie, równowaga, koordynacja ruchów, odporność i ochrona neuronów.
 

Firmy farmaceutyczne wytwarzające leki na bazie konopi zazwyczaj dążyły do wyizolowania pojedynczych składników rośliny. Jednak zda- niem Mechoulama przynajmniej w części przypadków związki te działają lepiej w połączeniu z innymi składnikami trawki. Badacz nazywa to „efektem otoczenia” (fachowo: synergią działania) i jego zdaniem to tylko jedna z licznych zagadek konopi, które wciąż czekają na wyjaśnienie. – Na razie tylko ślizgamy się po powierzchni – mówi naukowiec – i bardzo żałuję, że nie mam kolejnego życia, które mógłbym poświęcić tym badaniom. Może się bowiem okazać, że kannabi- noidy są w jakiś sposób zaangażowane we wszystkie choroby ludzkości.
 

Botanik - W stronę światła
 

Liczący ponad 4 tys. m2 budynek wznosi się na- przeciw posterunku policji w przemysłowej dziel- nicy Denver, w szeregu dawnych magazynów, który teraz nazywa się Zielona Mila. Nic nie zdra- dza, co kryje się w środku. Gdy drzwi się otwierają, wita mnie główny ogrodnik Mindful, jednej z największych na świecie firm hodujących marihuanę. Phillip Hague, przypominający druida 38-latek, nosi roboczy kombinezon, trapery i uśmiech kogoś, kto znalazł swoje życiowe powołanie.
 

Hague sam siebie nazywa entuzjastą roślin grzebiącym w ziemi od dzieciństwa. Przez lata w swojej szklarni w Teksasie uprawiał m.in. poinsecje, obraźnice, chryzantemy. Teraz zainteresował się bardziej dochodowymi sadzonkami.
 

Przez biura Mindful Hague prowadzi mnie do wewnętrznych pomieszczeń firmy. Tu w wielkich chłodniach przechowywane są nasiona z całego świata: z Azji, Indii, północnej Afryki, Karaibów... Hague to obieżyświat, który stał się dla marihuany tym, czym dla polskich jabłek był prof. Szczepan Pieniążek. Bardzo interesuje się bioróżnorodnością konopi, a jego bank nasion skupiający rzadkie, dzikie i historyczne odmiany tej rośliny stanowi znaczącą część intelektualnej własności firmy. – Musimy sobie uświadomić, że ludzkość ewoluowała z marihuaną praktycznie od zarania dziejów – mówi. – Używanie konopi jest częścią nas i zawsze było. Roślina rozprzestrzeniła się z Azji Środkowej po ostatnim zlodowaceniu i razem z człowiekiem zawojowała świat.
 

Hague niemal od początku związał się z zieloną rewolucją w stanie Kolorado. Gdy w 2009 r. departament sprawiedliwości USA ogłosił, że nie będzie ścigać ludzi przestrzegających stanowego prawa dotyczącego medycznego wykorzystania marihuany, popatrzył na żonę i powiedział: wyjeżdżamy do Denver. Teraz zarządza jedną z największych szklarni na świecie, w której rośnie ponad 20 tys. sadzonek konopi.
 

Przechodzimy obok dojrzewalni, korytarzem buzującym od pracujących pomp, wentylatorów, filtrów, generatorów i kombajnów do zbiorów. Mija nas wózek widłowy. Pod czuj- nym okiem przemysłowych kamer uwijają się młodzi pracownicy w uniformach. Na ich twa- rzach widać napięcie, ale i oczekiwania godne niekonwencjonalnego biznesu, który rozwinął się ponad wszelkie marzenia. Mindful ma wielkie plany ekspansji, chce budować podobne obiekty w innych stanach. Z rozmachem otwiera przemysłowe drzwi, a moje oczy niemal wypala blask plazmowych żarówek. Wchodzimy do ogromnej, ciepłej hali. Gdy przywykam do światła, mogę obejrzeć zbiory w całej okazałości – niemal tysiąc żeńskich roślin wysokich na dwa metry. Ich korzenie omywa odżywczy bulion, liście kołyszą się w łagodnej bryzie generowanej przez ogromne wentylatory. Na pierwszy rzut oka mamy tu zioło warte ponad pół miliona.
 

Pochylam się, by powąchać jeden z kruchych, ciasno skupionych kwiatostanów, fioletowo-brązowy z białymi włoskami. Te delikatne włoski wydzielają bogatą w kannabinoidy żywicę. Odmiana nosi nazwę Highway Man, na cześć słynnej piosenki Williego Nelsona. Zhybrydyzowana przez Hague’a dosłownie ocieka THC. Najlepsze części będą ręcznie zebrane, a po wysuszeniu i dojrzeniu spakowane i wysłane do sprzedaży w jednym z firmowych punktów wydawania medycznej trawki. – Cała ta hala już za kilka dni będzie gotowa do zbioru – dumnie oznajmia Hague z uśmieszkiem rasowego hodowcy.
 

Ale ogrodnik chce mi pokazać jeszcze coś. Prowadzi mnie do wilgotnego pomieszczenia, gdzie w niemal całkowitej ciemności zapuszczają korzenie młodziutkie sadzonki. Maleństwa ozna- czone żółtymi etykietami są hodowane wyłącznie dla celów medycznych. To klony pobrane z jednej rośliny matecznej. Hague jest dumny z tej odmiany, niemal pozbawionej THC, ale bogatej w CBD i inne związki, o choćby potencjalnej skuteczności w leczeniu takich chorób jak stwardnienie rozsiane, łuszczyca, PTSD (zespół stresu pourazowego), otępienie, schizofrenia, osteoporoza czy ALS (stwardnienie zanikowe boczne).
 

– To te niemal pozbawione THC odmiany nie pozwalają mi w nocy zasnąć, bo śnię o tym, do czego są zdolne – mówi Hague, i dodaje, że marihuana zawiera wiele substancji, których nigdy szczegółowo nie przebadano.
 

– Może to głupio zabrzmi, ale wierzę, że konopie czują – mówi, głaszcząc jedną z sadzonek ni- czym dumny ojciec. – I mają dość prześladowań. Chciałyby wreszcie wyjść z podziemia.
 

Biolog - Cudowny lek?
 

Dziś chyba prawie każdy słyszał już, że konopie mogą uśmierzać ból u chorych na raka i łagodzić niektóre wyjątkowo przykre skutki chemioterapii. Nie ma dwóch zdań: zioło blokuje nudności, poprawia apetyt, pomaga zasnąć i łagodzi ból. Ale czy może leczyć raka? Przeglądając sieć, można znaleźć setki, jeśli nie tysiące takich zapewnień. Łatwowierny internauta mógłby uwierzyć, że jesteśmy bliscy odkrycia cudownego leku.
 

Większość doniesień ma w najlepszym razie charakter niepotwierdzonych obserwacji, a w najgorszym jest po prostu oszustwem. Są jednak i wzmianki o dowodach naukowych na możliwe przeciwnowotworowe działanie kan- nabinoidów, a wiele z nich prowadzi do hiszpańskiego laboratorium prowadzonego przez refleksyjnego mężczyznę nazwiskiem Guzmán.
 

Manuel Guzmán jest biochemikiem, który bada konopie od ponad 20 lat. Odwiedzam go w jego gabinecie na Uniwersytecie Complutense w Madrycie. Mówi szybko i cicho, co każe rozmówcy pochylić się, by lepiej słyszeć.
 

– Gdy nagłówki gazet krzyczą „Rak mózgu uleczony dzięki marihuanie!”, kłamią – mówi. Mruga w zamyśleniu, a potem odwraca się do komputera. – Chciałbym jednak coś panu pokazać.
 

Na ekranie pojawiają się dwa obrazy szczurze- go mózgu w rezonansie magnetycznym. W prawej półkuli widać ogromny guz z komórek ludzkiego nowotworu, które badacze wstrzyknęli zwierzę- ciu. W powiększeniu rak wydaje się jeszcze bar- dziej złowieszczy. Ten szczur już nie żyje – myślę.
 

– Ten konkretny szczur przez tydzień był leczony THC – wyjaśnia dalej Guzmán. – I oto co widzimy po tym czasie...
 

Dwa obrazy, które teraz wypełniają ekran, pokazują całkiem normalny szczurzy mózg. Guz nie to, że się skurczył; on po prostu znikł. – Jak pan widzi, nie ma nowotworu.
 

W tym badaniu Guzmán i jego koledzy przez 15 lat leczyli zwierzęta z nowotworami przy użyciu składników konopi. Odkryli, że u jednej trzeciej szczurów dzięki tym substancjom guzy znikały, a u kolejnej jednej trzeciej – kurczyły się.
 

Taki wynik może zelektryzować światową opi- nię, a Guzmán ciągle się boi, że jego badania mogą dać chorym na raka fałszywą nadzieję i napędzić bałamutną spiralę internetowych doniesień.
 

– Problem w tym, że człowiek nie jest dużą myszą – martwi się naukowiec. – Nie wiemy, czy nasze wyniki w ogóle dadzą się odnieść do ludzi.
 

Guzmán oprowadza mnie po ciasnym laboratorium – wirówki, mikroskopy, zlewki, szalki Petriego, asystent w białym fartuchu wydobywający tkankę z mysiego truchła. Takie laboratorium, ja- kie każdy sobie wyobraża, poza tym, że wszystko tu jest poświęcone badaniom wpływu marihuany na ciało i mózg. Pracujący tu naukowcy zajmują się nie tylko działaniem zioła na nowotwory, ale także jego skutkami w chorobach neurodegeneracyjnych i wpływem na wczesne etapy rozwoju mózgu. W tej ostatniej kwestii wyniki badań grupy Guzmána są jednoznaczne: myszy, których matki regularnie otrzymywały w ciąży wysokie dawki THC, miały poważne kłopoty z koordynacją, interakcjami w grupie i niski próg strachu. Często paraliżował je bodziec, który innym młodym gryzoniom w ogóle nie przeszkadzał, taki jak np. maskotka kota położona w pobliżu klatki.
 

W laboratorium badano też, jak związki chemiczne, zarówno te zawarte w konopiach, jak i produkowane przez organizm (czyli np. anandamid), chronią nasze mózgi przed rozmaitymi, zarówno fizycznymi, jak i psychicznymi urazami.
 

– Oczywiście, mózg jest od tego, żeby pamiętać – mówi Guzmán – ale powinien też umieć zapominać. Zapominać rzeczy straszne. Albo nieważ- ne. To trochę jak z pamięcią twojego komputera – musisz zapominać to, co niepotrzebne, tak jak okresowo musisz usuwać zbędne pliki. Musisz też kasować to, co groźne dla twojej psychicznej stabilności – wojnę, traumę, przykre wspomnienia.
 

Gdy chcemy wypchnąć z pamięci takie zdarzenia, układ kannabinoidowy odgrywa kluczową rolę.
 

Ale to badania nad nowotworami mózgu trafiły na czołówki serwisów i wzbudziły zaintereso- wanie firm farmaceutycznych. Przez lata pracy Guzmánowi udało się potwierdzić, że w leczeniu guzów mózgu u myszy najlepiej działa połączenie THC, CBD i temozolomidu (tradycyjnego leku przeciwnowotworowego o średniej skuteczno- ści). Koktajl z tych trzech związków wydaje się atakować komórki rakowe na różne sposoby, nie tylko hamując ich rozprzestrzenianie się, ale i „namawiając” do komórkowego samobójstwa.
 

Teraz w uniwersyteckim szpitalu św. Jakuba w angielskim Leeds prowadzone jest przełomo- we badanie kliniczne właśnie na podstawie prac Guzmána. Neuroonkolodzy leczą tam chorych z agresywnymi guzami mózgu mieszanką temo- zolomidu i Sativexu – doustnego spreju zawie- rającego THC i CBD. Guzmán przestrzega przed hurraoptymizmem, ale cieszy się z rozpoczęcia badań z udziałem ludzi.
 

– Musimy zachować obiektywizm – podkreśla. – Ale teraz przynajmniej świat otwiera się na takie badania, a koncepcja konopi jako leku ma solidną naukową podbudowę.
 

Czy marihuana pomoże w walce z rakiem? – Mam przeczucie, że to możliwe – mówi Guzmán.
 

Opiekun - Medyczni migranci
 

Drgawki zaczęły się w maju 2013 r., gdy Addelyn Patrick miała pół roku. Diagnoza brzmiała: ze- spół Westa. Wyglądało to jak reakcja przerażenia – ramiona sztywno wyprężone wzdłuż ciała, twarz zastygła w grymasie strachu, oczopląs. Mózg niemowlęcia dosłownie kipiał, jakby przechodziła przezeń elektromagnetyczna burza. – To twój najgorszy koszmar – opowiada matka Addelyn, Meagan. – To przerażające patrzeć, jak twoje dziecko cierpi, boi się, a ty nie możesz nic zrobić. Meagan i jej mąż Ken zabrali Addy z rodzinnego miasteczka w południowym Maine do Bostonu na konsultację neurologiczną. Specjaliści stwierdzili, że drgawki padaczkowe są skutkiem schizencefalii, wrodzonej wady w budowie mózgu. W życiu płodowym jedna z półkul mózgowych Addy nie rozwinęła się w pełni, pozostawiając nieprawidłową przerwę – rozszczep. Dodatkowo dziecko cierpiało na niedorozwój nerwów wzrokowych. Efektem był oczopląs i niemal całkowita ślepota. Nim nastało lato, Addy miała codziennie 20–30 napadów drgawkowych. Potem 100. Potem 300. – Cały mózg iskrzył – opowiada Meagan.
 

Państwo Patrickowie za radą lekarzy podawali Addy ogromne dawki preparatów przeciwdrgawkowych. Silne leki zmniejszyły liczbę napadów, ale za to dziecko niemal cały dzień spało. – To tak, jakby Addy nie było – mówi Meagan. – Tylko leżała i spała całymi dniami, niczym szmaciana lalka Meagan rzuciła pracę nauczycielki, by opiekować się córką. W ciągu dziewięciu miesięcy Addy była w szpitalu 20 razy.
 

Gdy teściowie po raz pierwszy napomknęli jej o medycznej marihuanie, nie chciała o tym słyszeć. – Mówiliśmy o narkotyku zakazanym przez prawo – wspomina. Ale sama zaczęła szukać informacji. I znalazła masę anegdotycznych doniesień, że bogate w CBD odmiany zioła mogą mieć silne działanie przeciwdrgawkowe. Medyczna literatura, choć uboga, sięga zaskakująco daleko wstecz. Już w 1843 r. brytyjski lekarz wojskowy nazwiskiem William O’Shaughnessy opublikował artykuł, w którym szczegółowo opisał, jak olej z konopi powstrzymał u niemowlęcia drgawki, których wcześniej niczym nie dało się opanować.
 

We wrześniu 2013 r. Patrickowie byli u Elizabeth Thiele, neurologa dziecięcego z bostońskiego Massachusetts General Hospital, która współprowadzi badanie nad wykorzystaniem CBD w terapii lekoopornej padaczki dziecięcej. Thiele nie mogła legalnie przepisać Addy konopi ani nawet zalecić ich podawania. Stanowczo poradziła jednak rodzicom dziewczynki, by rozważyli wszelkie dostępne opcje terapeutyczne.
 

Zachęcona tym Meagan pojechała do Kolorado i spotkała się tam z rodzicami, których cierpią- ce na padaczkę dzieci zażywały odmianę konopi zwaną Charlotte’s Web (siecią Charlotte), od imienia dziewczynki, Charlotte Figi, która nad- spodziewanie dobrze zareagowała na podanie ubogiego w THC, a bogatego w CBD oleju z konopi wytwarzanego niedaleko Colorado Springs. To, co Meagan tam zobaczyła, zrobiło na niej nie- zwykłe wrażenie. Poszerzająca się baza wiedzy producentów marihuany, wspólnota rodziców borykających się z podobnymi problemami, ja- kość punktów wydających lek i doświadczenie laboratoriów zapewniających stały skład konopnego oleju. Colorado Springs stało się mekką medycznej migracji. Przeniosło się tu ponad 300 rodzin z dziećmi cierpiącymi na zagrażające życiu choroby. Wiele z nich należy do organizacji charytatywnej pod nazwą Realm of Caring. Wszyscy uważają się za „medycznych uchodźców”. Większość nie mogła leczyć swoich dzieci ma- rihuaną w macierzystych stanach; ryzykowaliby aresztowanie za handel lub posiadanie, a nawet pod zarzutem przemocy wobec własnego dziecka. Meagan zaeksperymentowała z olejem boga- tym w CBD i napady drgawkowe jej córki niemal ustały. Stopniowo wycofywała się z podawania Addy niektórych innych leków i dziewczynka jakby wybudziła się ze śpiączki. Na początku zeszłego roku Patrickowie zdecydowali się na przeprowadzkę do Kolorado. – To było oczywiste – mówi Meagan. – Gdy- by na Marsie wyhodowali coś, co mogłoby pomóc Addy, zaczęłabym budować w ogródku statek kosmiczny. Gdy spotkałem ich pod koniec 2014 r., urządzili się już w nowym domu w Colorado Springs. Z okien bawialni widać szczyt Pikes Peak. Addy rozkwita. Od czasu, gdy pierwszy raz wzięła olej z CBD, nie była w szpitalu. Zmniejszył się też oczopląs, uważniej słucha, śmieje się, nauczyła się przytulać i odkryła siłę swoich strun głosowych. 
 

Krytycy twierdzą, że rodzice z Realm of Caring robią z dzieci króliki doświadczalne, że nie ma wy- starczających badań, że wiele, jeśli nie wszystkie doniesienia można przypisać efektowi placebo.
 

– To prawda. Nie znamy długofalowych skutków działania CBD i powinniśmy to badać – mówi Meagan. – Mogę jednak powiedzieć, że bez niego nasze dziecko byłoby rośliną. Moim zdaniem każdy neurolog w kraju powinien móc przepisywać konopie, o ile uzna to za stosowne.
 

I dodaje, że nikt nie pyta o długofalowe skutki stosowania standardowych leków, które podawano jej dwuletniej córce. – Nasze ubezpieczenie pokrywało ich koszt, więc nie było problemu – mówi. – Tymczasem to wysoce uzależniające, toksyczne substancje, które zmieniają cię w zombie i mogą wręcz zabić. Tyle że są absolutnie legalne.
 

Zdaniem dr Thiele wstępne wyniki badań nad CBD są bardzo obiecujące.
 

- To nie panaceum. Nie działa na wszystkich – przestrzega – ale jestem pod wrażeniem.
 

Genetyk - Genetyczna mapa
 

– To taka interesująca, taka wartościowa roślina – podnieca się Nolan Kane, specjalista biologii ewolucyjnej. – Jedna z najstarszych uprawianych przez człowieka. Mimo to wciąż tyle pytań pozostaje bez odpowiedzi. Skąd się wzięła? Jak ewoluowała? Dlaczego wytwarza wszystkie te kompozycje związków chemicznych? Nie wiemy nawet, ile tak naprawdę ma gatunków.
 

Stoimy w laboratoryjnej szklarni na kampusie Uniwersytetu Colorado Boulder, patrząc na 10 sadzonek, które Kane niedawno stworzył do celów badawczych. Niewielkie, wrzecionowate, wyglądają tyczkowato, niczym nieco niezdarne nastolatki. Zupełnie nie przypominają wybuja- łych piękności, jakie pokazywał mi Hague. Te ro- ślinki, jak większość odmian konopi, zawierają jedynie minimalne ilości THC.
 

Może nie wyglądają groźnie, ale sama ich obecność w poważnym laboratorium to efekt długich lat batalii o federalne i uniwersyteckie zgody. Obecnie Kane może hodować tylko przemysłowe odmiany konopi. Resztę badań prowadzi na DNA dostarczanym mu przez hodowców z Kolorado izolujących je metodami, których sam ich nauczył.

Palce Kane’a prześlizgują się po jednej z niewinnie wyglądających roślin, a jego wzrok wyraża konsternację. Po co USA zakaz przemysłowej uprawy konopi? – Te rośliny dostarczają wspa- niałej jakości włókien – wyjaśnia. – Produkują niewiarygodne ilości biomasy, a przy tym użyź- niają glebę i nie wymagają wielkich nakładów. Każdego roku importujemy tony konopi z Chin, a nawet z Kanady. Są w Stanach miejsca, w których farmerzy mogą dosłownie z okien podziwiać rosnące po kanadyjskiej stronie granicy i przynoszące krociowe zyski plantacje.
 

Jako genetyk Kane bada konopie z unikalnej perspektywy – od strony DNA. Kiedyś badał czekoladę, a przez wiele lat słoneczniki, u których udało mu się zsekwencjonować cały, liczący ponad 3,5 mld nukleotydów genom. Teraz zajął się marihuaną. Choć jej genom jest krótszy (liczy sobie zaledwie 800 mln par zasad), uważa ją za o wiele bardziej interesującą.
 

Znamy już zarys tego genomu, ale jest mocno pofragmentowany, rozproszony w około 60 tys. kawałków. Ambitnym, i zapewne wieloletnim, celem Kane’a jest złożyć te fragmenty we właściwym porządku. – Lubię o tym myśleć jak o 60 tys. kartek czegoś, co może być fantastyczną książką.
 

Tyle że te kartki leżą rozrzucone po podłodze – mówi genetyk. – Nie mamy pojęcia, jak je po- składać, by stworzyć zajmującą opowieść.
 

Wiele osób jest żywotnie zainteresowanych tym, co wyniknie z badań Kane’a.
 

– Czujemy pewną presję – przyznaje badacz – bo nasza praca będzie mieć olbrzymie konsekwencje i wszystko, co się dzieje w tym laboratorium, jest pod szczegółowym nadzorem. Ludzie na to czekają.
 

Gdy genetyczna mapa będzie już kompletna, przedsiębiorczy genetycy będą ją mogli wykorzystać na milion sposobów. Np. tworząc odmiany zawierające o wiele wyższe stężenia pewnych rzadkich składników o istotnych medycznie właściwościach. – To tak, jakbyś znalazł w melodii głęboko ukryty motyw – wyjaśnia Kane. – Możesz ją zremiksować i w ten sposób wydobyć ten motyw; sprawić, by stał się wiodący.
 

Kane oprowadza mnie po swoim laboratorium, a ja widzę podekscytowanie na jego twarzy i na twarzach młodych członków jego zespołu. Całe miejsce wygląda niczym start-up. – W nauce postęp jest z reguły stopniowy; wiele rzeczy bazuje na wcześniej zgromadzonej wiedzy, ale nasza praca z konopiami do takich nie należy. To będzie prawdziwy przełom. Nie tylko w sensie zrozumienia tej rośliny, ale i nas samych – naszych mózgów, neurologii, psychologii. Przełom w zrozumieniu biochemii składników marihuany. W poznaniu jej wpływu na szereg gałęzi przemysłu, takich jak medycyna, rolnictwo czy biopaliwa. Być może zmieni to nawet naszą dietę – wiadomo, że nasiona konopi są łatwym źródłem bardzo zdrowego, bogatego w białko oleju.
 

Jak mówi Kane, marihuana to embarras de richesse – za dużo dobrego w jednym.
 

Tekst: Hampton Sides