Zaczynamy o 10. rano. Płyniemy w cztery osoby zmieniając się co godzinę. Pogoda dość dobra. Idziemy szybko i równo, połykając kolejne kilometry, śmiejąc się i bawiąc, gdy odpoczywamy. Nagle o drugiej w nocy coś się zmienia. Czujemy podmuch z północnego zachodu. Po pewnym czasie wiatr wzmaga się do 7 stopni w skali Beauforta. Zaczyna się kilka godzin walki z wysokimi falami, posuwamy się bardzo wolno, mamy kłopot z wejściem z powrotem na pokład, chorujemy na morską chorobę. By zapobiec odwodnieniu, medycy do naszych żył podpinają kroplówki. Przed 14. podejmuję decyzję o zakończeniu próby, konsultując się z naszym doktorem i kapitanem, który mówi, że zaraz będzie "ósemka". Nie chcemy ryzykować życia pływaków.

To oczywiście relacja z wyprawy pływackiej do Szwecji z zeszłego roku. Postanowiłem w tym roku lepiej się przygotować: więcej pływaków, żeby była szansa na przepływ, kiedy część z nich będzie chora. Większy, bardziej stabilny statek. Jedzenie dopasowane do potrzeb pływaków - lekkostrawne, stabilizujące żołądek, dużo kalorii. 

Start zaplanowałem na 16. lipca o 10:00 z plaży w Dziwnowie (w linii prostej najkrótsza droga do Szwecji). Obstawę ratowniczą tworzy Biuro Kadr Medycznych. To ludzie, którym zaufałem i wiedziałem, że wskoczą za nami nocą w chłodny Bałtyk. Do ich obowiązków oprócz ratowania należało przygotowywanie niektórych posiłków i robienie na bieżąco pomiarów saturacji krwi tlenem, ciśnienia i poziomu cukru. Przygotowania koordynowała nieoceniona Kinga, która nie mogła ruszyć w morze w tym roku ze względu na syna Heńka, który niedawno przyszedł na świat.

Statek asekuracyjny Comandor płynie do nas z Gdańska. Kapitan dzwoni, mówiąc, że duże fale utrudniają dotarcie do Dziwnowa i radzi czekać z wypłynięciem kilka dni. Ja nalegam, żeby wypłynąć najpóźniej w niedzielę. Prognozy na wtorek i środę też są niepewne, a pływacy mają tylko tydzień na próbę przepływu.

W niedzielę o 10:05 ruszamy z plaży. Uśmiecham się, ale jestem bardzo napięty, widzę fale i czuję północno-zachodni wiatr, do którego mam respekt. Prognoza na najbliższe dwie doby mniej więcej się sprawdza: stan morza 4, wiatr 5-6 w skali Beauforta, w porywach "siódemka". Moja decyzja jest ryzykowna, ale mam plan - przetrwamy to jakoś, przepłyniemy ile się da, a pogoda może się potem poprawi. Widziałem w telefonie jedną korzystną prognozę, dwie inne sugerowały, że nic się nie zmieni.

Zaczynamy jako sztafeta 6-osobowa. Tempo mamy 2 razy wolniejsze niż w zeszłym roku. Wiatr spycha nas w kierunku południowo-wschodnim, czasami pływamy w miejscu, czasem, kiedy wiatr nam przestawi statek, podążamy w zupełnie innym kierunku. Doktor mierzy mi ciśnienie po wyjściu z wody: jest 150/100. Po dobie z powodu choroby odpada jedna zawodniczka, drugi zawodnik sugeruje, że jeszcze jedną zmianę wytrzyma, ale nie wie co dalej. Trudno patrzeć w oczy innych, cierpiących na objawy choroby morskiej.

Kryzys następuje w nocy - Łukasz wskakuje w kipiel, ciągnąc bojkę ratunkową za sobą, lampkę ma zamocowaną na okularkach. Ja wychodzę na pokład i widzę, jak pływak znika gdzieś w falach przed statkiem. Ratownicy biegną na dziób, ale Łukasza nie widać. Po chwili udaje się wypatrzeć czerwone światełko gdzieś z tyłu, za statkiem po prawej stronie. Łukasz się odnalazł i kontynuuje pływanie. Od tej chwili nie będę już spał, bo gdy zamykam oczy, wydaje mi się, że ktoś uderza głową w burtę albo odpływa za daleko od statku.

Kapitan uważa, że należy zawrócić ze względu na bezpieczeństwo i pewnie ma rację. Ja jednak wiem, że to nasza ostatnia szansa na przepływ z Polski do Szwecji. Kto mi zaufa trzeci raz, gdy będę pewny siebie mówił, że to jest do zrobienia? Następuje dżentelmeńska rozmowa i kapitan zgadza się dalej z nami płynąć. Doktor mierzy mi ciśnienie: jest 160/100. 

Rano proszę o dołączenie rezerwowych zawodniczek - jesteśmy w drugiej dobie sztafetą 7- osobową.  Boimy się, że wiatr wepchnie nas na wyspę Bornholm. Postanawiam, że trzeba zmienić plan - spróbujemy wylądować na Bornholmie należącym do Danii i potem, jeśli będzie to możliwe, kontynuować sztafetę z Danii do Szwecji. Czyli powstaje sztafeta Polska - Dania - Szwecja, ale w Szwecji wylądujemy, bo wszystkim przecież  to ciągle wmawiam, że się da! 

Pogoda trochę się poprawia, przed Bornholmem staje się całkiem "pływacka". Po 52 godzinach Renata z Czech w towarzystwie wszystkich pływaków staje na plaży duńskiej wyspy. Asekuracja do plaży odbywa się na canoe morskim - siedzi tam sędzia, fotograf i ratownik. Wybucha radość, ja jednak wiem, że nie czas na świętowanie i trzeba ruszać dalej. Do Bornholmu dopłynęła już jedna sztafeta w latach 90-tych pod kierunkiem Teresy Zarzeczańskiej. Składała się z 6 kobiet. Trzeba pamiętać, że w pływaniu długodystansowym kobiety nie ustępują mężczyznom, a nawet lepiej radzą sobie z zimnem i dystansem. W naszej sztafecie to dziewczyna jest najszybszą osobą. Doktor mierzy mi ciśnienie: jest 150/95.

Szukamy dogodnego punktu do startu z Bornholmu do Kasebergi i niezwłocznie startujemy. Jest 18.36, warunki są względnie dobre. Ma być pełnia księżyca, morze ma się uciszyć i będzie w nocy trochę jaśniej. Zostało nam około 40 km w linii prostej.

Pływaczka wcześniej chora, wraca do siebie i stajemy się sztafetą 8-osobową. Na tym etapie mamy jedno zmartwienie: znajdujemy się na trasie przepływu dużych statków. Czy stratują nas w nocy? Płyniemy, a ja czuję się jakbym grał w grę komputerową "żabki" -  w pewnym momencie z różnych kierunków naciera 9 dużych jednostek. - Doktorze, jakie mam ciśnienie? Jeden przechodzi tak blisko, że naszą jednostką rzuca góra - dół.

Bliscy zawału przepływamy niebezpieczną strefę i widzimy pierwsze promienie słońca. Robi się ciepło i płasko jak na jeziorze. Pozostałe mile powinniśmy połknąć jak tuńczyki. Jednak dzieje się coś dziwnego - idziemy pełną parą a przepływamy marny dystans. Potem na szwedzkim brzegu dowiemy się się, że występują tu prądy powierzchowne ciągnące w kierunku Bornholmu. Ale na razie płyniemy powoli dalej, zaczynamy odreagowywać emocje ostatnich dni. Wszyscy czują, że na pewno już damy radę. Ale dla mnie jest to alert, wiem, że w takim momencie można się zdekoncentrować, może zdarzyć się kontuzja, wypadek, nawet na ostatnich metrach i cała praca pójdzie na marne.

Gdy pozostaje dwieście metrów do brzegu ratownicy zrzucają canoe, wszyscy zawodnicy skaczą do wody, by towarzyszyć Renacie w ostatnich metrach przepływu. Kończymy po 68 godzinach pływania.

Na plaży raczej mało ludzi, woda czysta i trochę chłodniejsza niż po "naszej" stronie.  Boję się, że plażowicze widząc kilkunastu pływaków szturmujących wybrzeże poczują niepokój, kojarząc tę sytuację z aktualnymi tematami oglądanymi w telewizji. Jednak potomkowie Wikingów spokojnie reagują na odwrócenie sytuacji historycznej. Zadają pytania, robią zdjęcia.

Jak prawdziwi zdobywcy wdzieramy się wgłąb lądu (w strojach pływackich). Przechodzimy koło kawiarni (szkoda, że nie mamy w czepkach ukrytych koron) i kończymy rajd koło latarni morskiej. Doktor mierzy mi ciśnienie: jest 130/80.

Przepływ dokonany, teraz czekamy na następców, którzy poprawią czas i styl przepływu.

 

INFORMATOR

Przygotowanie termiczne

Pływaczki i pływacy byli dobrani do sztafety pod kątem przygotowania termicznego. W Polsce trudno znaleźć takie osoby, dlatego poza mną i Łukaszem reszta sztafety to Czesi, którzy mają długą tradycję pływania w zimnej wodzie. Ścigamy się zimą na 1km w rzekach i jeziorach, a Bałtyk miał przeważnie 17 stopni, czasami trochę mniej i  nie stanowił dla nas wyzwania termicznego. Warto zwrócić uwagę na budowę i wagę pływaka zimowego i przygodowego, odbiega ona od standardu basenowego.

 

Zasady przepływu

Staramy się jak najbardziej zbliżyć do zasad panujących przy przepływach kanału La Manche: nie dotykać łodzi, ani następnych członków sztafety przy zmianie, zmieniać się co godzinę, utrzymywać stałą kolejność pływaków. Jednak nawet na kanale zdarza się przypadkowy kontakt ze statkiem, który nie powoduje dyskwalifikacji. Ja sam przy zmianie w nocy wpadłem pod statek, a raczej statek pod wpływem fali i wiatru nasunął się na mnie. Spokojnie wypłynąłem i kontynuowałem przepływ. Przypadkowy kontakt miał też Łukasz Tkacz i Renata Novakova, która razem ze statkiem cofnęła się o kilkanaście metrów, aby uniknąć kolizji ze zbliżającym się tankowcem. 

Polska jest krajem, w którym tonie więcej ludzi niż gdzie indziej. Wini się za to niestrzeżone kąpieliska, zdradliwy brzeg itd. My jednak uważamy, że przyczyną najważniejszą jest brak umiejętności pływackich Polaków. Nasi krajanie po prostu nie umieją pływać i rzadko wchodzą do otwartych akwenów. Chcieliśmy udowodnić, że pływać można nawet w ekstremalnych warunkach i może to być stosunkowo bezpieczne. Ale trzeba zainwestować w technikę pływacką, a nie zadowalać się tylko "żabką dyrektorską".

Zobacz zdjęcia Balviten Baltic Challenge >>>

Autor: Leszek Naziemiec
- pomysłodawca, organizator i uczestnik
Balviten Baltic Challenge