Amerykański National Institute on Retirement Security (NIRS) nie pozostawia wątpliwości - „Houston, mamy problem!” W ciągu najbliższych dekad przybędzie cała generacja ludzi bez pieniędzy, którzy mogą nie mieć siły i zdrowia do pracy. Już teraz 66% ludzi w wieku 21-32 nie ma odłożonego nawet centa na przyszłą emeryturę. 

W USA funkcjonuje sposób oszczędzania w formie specjalnych kont, o nazwie 401(k), pochodzącej od prawa je dopuszczającego:  „U.S. Internal Revenue Code section 401”. Problem jednak w tym, że rozpoczynający dorosłe życie ludzie za oceanem często mają już obciążone konta kredytami studenckimi na mieszkanie czy uczelnię, które ledwo są w stanie spłacić niskimi przychodami z pracy.

Raport zwraca na przykład uwagę, że około 83% Amerykanów latynoskiego pochodzenia z tego pokolenia nie ma absolutnie nic odłożonego na przyszłość. Oczywiście w konkluzji raportu można przeczytać o „głębokim zaniepokojeniu”, z którego wyrażania państwa Zachodu są znane nie tylko w kwestiach emerytalnych. 

Bardzo wiele młodych osób w USA mimo tego, że pracuje, nie jest w stanie odłożyć nawet minimum na 401(k). 40% millenialsów w badaniu odpowiadało, że nie ma pracy wystarczająco długo lub nie pracuje odpowiednio wiele godzin by się zakwalifikować. NIRS zaleca prawodawcom zmiany, które mogłyby stworzyć możliwości oszczędzania takim ludziom. 

W samych Stanach słychać także głosy, że 401(k) w swoim założeniu jest nieskuteczny. Stworzono go w latach 80-tych ubiegłego wieku i mimo niedawnych zmian wciąż opiera się na innych wyliczeniach i warunkach ekonomicznych, nieprzystających do obecnych. 

Najłatwiej jest oczywiście narzekać na roszczeniowość młodych ludzi z tym, że myśląc w dalszej perspektywie to prawdziwa bomba. Nie, nie chodzi tu oczywiście o żadne rewolucyjne zamiary, ale wystarczy sobie wyobrazić kilka miliony starzejących się ludzi bez środków do życia lub pracujących do śmierci na „śmieciówkach”. Perspektywicznie myślący ekonomiści i politycy mają przed sobą trudne zadanie, pytanie jednak, czy nie łatwiej będzie je przez lata spychać na „święty nigdy”. 

W Polsce perspektywy wyglądają równie nieciekawie. Raport OECD „Pensions at a Glance 2017” prognozuje: ludzie, którzy obecnie mają 20 lat dostaną emeryturę o wysokości 38,6% swojego finalnego wynagrodzenia netto. Średnia państw OECD to 69,1%, a choćby w sąsiedniej Słowacji to 83,8%, a w Czechach około 60%. Umowy „śmieciowe” oraz popularne u niektórych pracodawców dzieleniu umów (etat do poziomu minimalnej pensji, a reszta rozliczana w ramach umowy o dzieło) to chętnie wykorzystywane furtki do powiększania przychodów firmy, a mając w perspektywie bezrobocie młodzi często zgadzają się na takie warunki. Ci, którzy tego nie robią, są często oceniani jako „ci roszczeniowi i narcystyczni millenialsi, skupieni tylko na sobie.” Cóż, może gdyby nie mieli w perspektywie śmierci w zakładzie pracy (jak pewien 69-letni pracownik Amazon w Kołbaskowie) albo życia w nędzy, myśleliby inaczej. Ekonomiści doradzają by odkładać na własną rękę, jednak nie jest to łatwe, gdy zarabia się niewiele, a perspektywy awansu są znikome. 

Polską odpowiedzią na kolejne już piętra czarnych chmur wokół ZUSu jest pomysł Pracowniczych Planów Kapitałowych. Spora część ludzi obawia się, że będzie z nimi podobnie jak z Otwartymi Funduszami Emerytalnymi – będą na nie odkładać przez lata, po czym jeden z przyszłych rządów zdecyduje by tymi pieniędzmi ratować Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Do PPK zapisywani będziemy automatycznie, z możliwością wyjścia na własne życzenie. Pracownik będzie mógł swoją bazową składkę obniżyć w przypadku niskich zarobków lub podwyższyć (czego życzymy gorąco). Pracodawca  zapłaci obowiązkowo chyba, że w ramach firmy działa Pracowniczy Program Emerytalny ze składką 3,5% wynagrodzenia i przynależnością 25% pracowników. Mikroprzedsiębiorcy natomiast będą mogli nie płacić jeśli wszyscy ich pracownicy zrezygnują z PPK. Plany i składki na nie mają wchodzić w życie w lipcu. Każdy pracodawca będzie miał obowiązek poinformować pracowników czym on jest i jak działa.

Amerykańscy badacze na zlecenie Bank of America oraz Merrill Edge przepytali kilka pokoleń o przyczynę oszczędzania. Baby boomers oraz X'y odkładały pieniądze głównie na emeryturę i ewentualny czas choroby, w dalekiej perspektywie. Millenialsi (nazywani też Y'grekami) odpowiadali, że pieniądze wolą inwestować w doświadczenia: przede wszystkim podróże. Skoro mieli okazję patrzeć przez wiele lat na nieudane reformy emerytalne w swoich krajach, starzejących się w biedzie bliskich i zapracowanych ponad zdrowie rodziców można ich zrozumieć. Po prostu nie wierzą w to, że ktokolwiek im pomoże, zatem chcą żyć po swojemu póki to możliwe. Ciężko im zaufać państwom, które zmieniając systemy niewiele zmieniają w poziomie życia kogoś innego niż najbogatszych. Jeszcze trudniej zaufać bankom (jeśli oczywiście jest co do nich wpłacić). Kryzys 2007-2009 i jego ekonomiczne konsekwencje na całym świecie to też mocny argument za tym by nikomu nie ufać, szczególnie, że ekonomiści znów ostrzegają przed nadciągającą recesją do USA.

Źródła: Vice /  NIRS / SII / PulsBizensu / OECD / Business Insider