Hanna Gadomska: Powiedziałeś kiedyś, że na Kamczatce można popłakać się ze szczęścia.

Kiedy trafiasz w takie miejsce jak Kamczatka i widzisz ogrom natury, wulkany, ocean, niedźwiedzie, patrzysz na to dzieło sztuki, to ogarnia cię wzruszenie. Dla mnie to było oczyszczające. I przyznaję - popłynęła mi łza ze szczęścia. Z radości, że mogę tego doświadczać tak silnie.

Krystian Bielatowicz: Kiedy zamarzyłeś o Kamczatce?

Tak naprawdę nigdy nie wypowiedziałem głośno takiego marzenia. Nie ciągnęło mnie do takich miejsc, raczej do Ameryki Łacińskiej, gdzie wcześniej podróżowałem i fotografowałem.

Ta historia zaczęła się od wpisu na Facebooku. Fotograf National Geographic - Marcin Dobas, którego wtedy nie znałem osobiście – szukał filmowca, który dołączyłby do jego projektu. Pokazał mi ten wpis Paweł Młodkowski, inny fotograf National Geographic. Pomyślałem: pasuję. Poczułem, że pojawia się przede mną szansa, że nie ma przypadków.  Wysłałem Marcinowi portfolio, a on spośród osób, które się zgłosiły, wybrał mnie.

Nie brzmi jak prosty przepis na zrobienie filmu przyrodniczego, a raczej jak historia o łączeniu kropek.

To taki łańcuszek. Okazuje się, że wszystko jest połączone. Tylko trzeba mieć wyznaczony cel, żeby widzieć okazje. Wydaje mi się, że kiedy zaczynasz o czymś marzyć, musisz to skonkretyzować. Zaczynasz o tym więcej myśleć, robić coś w tym kierunku i to się stopniowo realizuje.

 

Krystian Bielatowicz (Fot. Kamil Biliński)

 

I tak moja przygoda z filmem przyrodniczym zaczęła się rok wcześniej. Chciałem zrobić wspólnie z Tomkiem Gładysem film przyrodniczy w Ujściu Warty z fotografem Piotrem Charą. Piotr wprowadził mnie w świat, o którym nie miałem pojęcia. Był moim przewodnikiem, pokazał gdzie i jak iść. Trzeba było wyruszyć o 4:30 rano, było przeszywająco zimno, a ja czołgałem się w błocie, by dojść do miejsca, gdzie zobaczyłem przed sobą kilka tysięcy gęsi! To było niesamowite przeżycie. Siedziałem cicho wpatrzony w wizjer, aż nagle tabuny gęsi wzbiły się w górę i majestatycznie odleciały. Kiedy to usłyszałem, wiedziałem że to jest to. Byłem we właściwym miejscu! Tam właśnie zakochałem się w dzikiej przyrodzie.

Potem były kolejne spotkania, małe kroki, wspomniany wpis na Facebooku. Myślę, że  Marcin zdecydował się wybrać mnie  m.in. ze względu na te doświadczenia. Jestem fotografem, filmowcem, operatorem drona i… archeologiem.

Archeologia przydaje się w fotografii przyrodniczej?

Myślę, że wszystko, co nam się przydarzyło w życiu, może przydać się w miejscu, w którym jesteśmy teraz. I tak, moja archeologia przydała się w tym przypadku. Może to trochę pokrętne, ale studiowałem archeologię po to, żeby móc podróżować i fotografować. Na studiach poznałem profesora i  doktorów, z którymi wyjechałem do Ameryki Łacińskiej. Potem dzięki profesorowi poznałem dziennikarkę, Monikę Rogozińską, która poszukiwała fotografa do materiału dla National Geographic. To rozpędziło motor, otworzyło jakieś wrota.

Poza tym archeologia nauczyła mnie patrzenia na ludzi i  świat. To się zaczęło właśnie na zajęciach z antropologii religii czy archeologii Ameryki Południowej. Dzięki temu fotografując, spoglądałem z większą ciekawością na Inków, Majów, Azteków, a nawet na przyrodę Kamczatki.

Właśnie, specjalizujesz się w reportażu społecznym. Czy fotografowanie dzikiej przyrody wymaga innej wrażliwości niż fotografowanie ludzi?

Nigdy nie byłem typem fotoreportera, który biega po manifestacjach. Raczej interesowały mnie portrety, szukałem światła i odpowiedniego spojrzenia. To jest właśnie ta moja fotografia antropologiczno-archeologiczna.

Jedni szukają sensacji, ja szukam harmonii w obrazie. I sądzę, że to podejście, przydaje się podczas fotografowanie przyrody. Tam nie ma dramatu, jest harmonia, która pozwala uspokoić się, zauważyć, że na świecie nie ma wyłącznie zła, ale są też miejsca spokojne i ludzie, którzy robią dobre rzeczy.

Zaraz… Filmowałeś niedźwiedzie, które pożerają łososie płynące na żer. Może gdyby łososie znały ludzką definicję sprawiedliwości, nigdy nie popłynęłyby na żer, żeby nie ryzykować.

Wolę nie wiedzieć, co by było, gdyby łososie i inne zwierzęta znały ludzką definicję sprawiedliwości. Chyba szybko skończyłoby się życie na tej planecie. Tak naprawdę ryzyko jest bardzo małe. Niedźwiedzi jest tu ok. 1500 i wyłowią naprawdę niewielką część przepływających łososi. Dokładnie taką, że wszystko pozostanie w równowadze.

To jest właśnie ta harmonia! Kiedy jesteś w takim miejscu, dostrzegasz, jak wszystko funkcjonuje bez zakłóceń od milionów lat. Życie płynie z nurtem rzeki. Dopiero kiedy wkracza człowiek, który próbuje się na tym bogacić, kontrolować naturę, wszystko zostaje zaburzone. Natura wie, jak ma działać. I ja chciałem tę harmonię na Kamczatce uchwycić.

Jechałeś z założeniem o czym będzie ten film?

Wiedziałem, że mam stworzyć film o dzikiej Kamczatce, o całej wyprawie. Zaufano mi. Na miejscu każdy dzień obdarowywał mnie kolejnymi historiami, które ubrały się w całość.

Planowałeś kadry? To w ogóle możliwe w fotografii przyrodniczej?

I tak i nie. Jako fotograf masz świadomość światła, więc już planując pracę, wpływasz na to, jak prawdopodobnie będzie wyglądał kadr. Za każdym razem też podejmujesz decyzję – czy uchwycisz polującego niedźwiedzia czy obrócisz się i sfotografujesz tego dostojnego na tle zachodzącego słońca. Tu potrzebna jest intuicja, wyczucie czasu, czasem cierpliwość.

Zdarza ci się takie uczucie, że coś przegapiłeś?

Rzadko, ale na Kamczatce były takie momenty, było tyle niedźwiedzi, że żałowałam, że nie zarejestrowałem czegoś imponującego, co działo się blisko mnie, bo byłem skupiony na czymś innym. Nad Jeziorem Kurylskim, gdzie filmowałem niedźwiedzie, może Cię dużo ominąć, bo tak wiele dzieje się dookoła.

Bywało niebezpiecznie?

Obserwowaliśmy niedźwiedzie z odległości kilku/kilkunastu metrów, ale byliśmy zupełnie bezpieczni. Byliśmy tam w lipcu, kiedy niedźwiedzie mają co jeść, więc nie są specjalnie zainteresowane ludźmi. Natomiast w marcu czy kwietniu, kiedy są głodne, wolałbym nie podchodzić tak blisko.

Czego można się nauczyć z obserwacji niedźwiedzi?

Cierpliwości, spokoju, tego jak ich świat jest podporządkowany porom roku, porom dnia. Ludziom wydaje się, że mogą przejąć nad przyrodą kontrolę, że mogą ją eksploatować bez końca. Ale tak naprawdę my również podlegamy tym samy prawom natury. Jest trochę tak, że wydaje nam się, że to my panujemy na tej planecie. Ale to nieprawda. Chyba przyszedł czas uświadomienia sobie tego. Według mnie człowiek przekroczył już pewne granice. Konsekwencje tego mogą być bolesne, jeśli bardzo szybko nie zrozumiemy praw jakie panują na naszej wspólnej Planecie. Przychodzi mi na myśl porównanie nas do jakiś pasożytów, które myślą, że po tym wszystkim mogą odejść na kolejną ofiarę. Ale zapominamy, że my tu mieszkamy, że eksploatujemy siebie. Taka forma samobójstwa niestety.

Jakie uczucie najczęściej towarzyszyło ci w czasie kamczackiej wyprawy?

Zachwyt. Jako filmowiec, który patrzy obrazem, widziałem tam wszechobecne piękno: kolory, kształty wulkanów, te zbliżające się pazury. Widziałem niesamowite połączenie wszystkiego ze wszystkim, tam każdy element ze sobą współgra. Aż chciało mi się chwytać za aparat, żeby uwiecznić to wielkie połączenie w jednym kadrze. To był mój cel: zarejestrować te momenty harmonii i piękna.

Twoja produkcja to 100% filmu przyrodniczego w filmie przyrodniczym. W końcu słychać w nim najbardziej rozpoznawalny polski kobiecy głos!

Siedzieliśmy z Marcinem przy chlebie i kawiorze i rozmawialiśmy o tym, jaki jest najwyższy pułap, jaki można osiągnąć, jeśli chodzi o filmy przyrodnicze. W końcu stwierdziliśmy: Krystyna Czubówna. Niby tylko żart, ale zabraliśmy się do działania. Marcin skontaktował się z managerem, napisał tekst, który został przeczytały właśnie przez Czubównę.

Do tego ujęcia z drona. Poszerzyły perspektywę?

Dron pozwolił zobaczyć to, co niedostępne. Szlaki, którymi chodzą niedźwiedzie nie są widoczne z ziemi, z góry okazuje się, że to niezwykła sieć komunikacyjna! Miałem naprawdę sporo takiego materiału. Dzięki temu, udało się spełnić jeden z wymogów w konkursie Drone Film Festival – film musiał mieć co najmniej 60 % ujęć z drona.

Wild Kamchatka from Krystian Bielatowicz on Vimeo.

I stało się! Jesteś zdobywcą Kryształowego drona w kategorii Natura.

Cieszę się, choć z zupełnie innego powodu niż kiedyś.

Jakiego?

Przyznaję się, że minęła mi potrzeba wygrywania. Kiedyś miałem wrażenie, że oto świat staje przede mną otworem. Tym razem ucieszyłem się, że mój film - dzięki tej wygranej - zobaczy więcej osób, do kilku dodatkowych osób dotrze świat niedźwiedzi, tamtej dzikiej przyrody, tamtego piękna. Może jakiś dzieciak dowie się, gdzie leży Kamczatka, ktoś doceni miejsce, w którym żyje, a ktoś inny dojdzie do wniosku, że może coś zrobić dla planety. Ta możliwość rozpowszechnienia była dla mnie najcenniejsza.

Film z Ujścia Warty, o którym już wspominałem, był teoretycznie o Piotrku jako fotografie przyrody, ale całość kończy się sceną, w której fotograf zbiera śmieci po innych. Wiele osób wróciło do mnie z informacją, że właśnie ten przekaz zrobił na nich największe wrażenie, że epilog był dla nich bardzo ważny.

Czyli nie tylko doznania estetyczne…

Tak widzę siebie jako filmowca: nie chcę robić po prostu rzeczy ładnych, szukam tego „więcej”, czegoś, co można przełożyć na swoje życie. I nie są mi potrzebne brawa, tylko odbiorcy, którzy wrócą do domu i pomyślą „aha, ja też mogę robić coś inaczej”.

 

Wszystkie filmy dokumentalne i fotoreportaże autora można obejrzeć na stronie: www.bielatowicz.com