Ładna buzia może i ma znaczenie, ale najważniejsze są stopy. Najlepiej gdy mają jakieś 9 cm, mniejszych raczej nie daje się uformować. Pierwsze bandaże zakłada się 5-, 6-letnim dziewczynkom. Potem krępuje się stopy coraz mocniej. Kości śródstopia są wyginane, łamane i ciasno obwiązywane; mają utworzyć łuk przypominający kwiat lotosu.

Gdy dziewczyna ma 14–15 lat i przestaje rosnąć, zdeformowane stopy mogą się wreszcie zagoić i już tak nie bolą. Nie nadają się specjalnie do chodzenia, ale może stworzą szansę na korzystne zamążpójście.

Jedne z pierwszych zdjęć młodych kobiet kupujących na jarmarku drewniane podeszwy do bucików zrobił 27-letni hrabia Joseph Paul Skarbek. Inżynier z wykształcenia, archeolog z przypadku, fotograf z zamiłowania. Francuz polskiego pochodzenia. W 1906 r. przyjechał z Paryża do prowincji Henan w środkowych Chinach na trzy lata nadzorować budowę żelaznego szlaku. Młodego inżyniera z Francją łączyła pasja do kolei. Z Polską wiązało go pragnienie przeżycia wielkiej przygody, którą pachniały opowieści jego dziadka Macieja Józefa, hrabiego z Mazowsza, o walkach w powstaniu listopadowym i o wyjeździe z falą Wielkiej Emigracji. Marzenie udało mu się zrealizować z nawiązką. Joseph Paul pozostawił po sobie nie tylko działającą do dziś trakcję, ale też unikatowe fotografie chińskiej prowincji z początku XX w., przechowywane teraz we francuskim ośrodku studiów Azji EFEO.

Obrazy te, przeniesione za pomocą wielkiego, ważącego kilka kilogramów aparatu Mackenstein na szklane płyty i własnoręcznie wywołane przez autora, były zarezerwowane wyłącznie dla bliskich Josepha Paula. Dopiero w 2001 r. jego syn, Jean, udostępnił je Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie, które zorganizowało pierwszą wystawę około 70 najciekawszych fotografii ze wspomnianego zbioru. Od tamtej pory zdjęcia pokazywane były m.in. w Singapurze, Pekinie i Paryżu. Po stu latach hrabia Skarbek wzbogacił wiedzę o ówczesnych Chinach.

Uwaga, z jaką dziewczyny ze zdjęcia Skarbka wybierają na targu drewniane podeszwy, świadczy o randze zadania, które je czeka – pewnie zamierzają wykorzystać je w bucikach, by wkupić się w łaski rodziny przyszłego męża. Zgodnie z ówczesną tradycją narzeczona musiała sama zrobić śliczne obuwie dla przyszłej teściowej i wszystkich innych kobiet z przyjmującej ją familii. – Jakość szwu i precyzja haftu były szczególnym sprawdzianem umiejętności kandydatki na żonę – mówi Joanna Wasilewska z Muzeum Azji i Pacyfiku.

Tymczasem młody inżynier pod zdjęciem napisał tylko: Chińskie barbarzyństwo – kobiety kupujące drewniane prawidła do sporządzania obuwia na swe okaleczone stopy (mylnie nazywając podeszwy prawidłami). Dla ludzi Zachodu zwyczaj krępowania stóp faktycznie był oznaką okrucieństwa wpisującego się w tradycję ograniczania praw kobiet. Do ciasno zawiązanych palców nie dopływała krew, postępowała w nich martwica. Wiele dziewczynek umierało, gdy przy otwartym złamaniu wdawało się zakażenie. Stopy musiały być nieustannie za-bandażowane nawet u dorosłych kobiet, bo bez dodatkowego wzmocnienia nie można było na nich nawet stanąć.

W pierwszych latach XX w. pod wpływem zachodnich dyplomatów wydane zostały cesarskie dekrety zakazujące okaleczania dziewcząt. Tyle że władza wprowadzała je opieszale, a na prowincję często w ogóle nie docierały, czego dowodem jest choćby dokumentacja Skarbka. Zresztą i tak mało kto je tam respektował. Matki nie zamierzały „oszpecać” swoich córek, nie chciały zamykać im drogi do utrzymania, a może i poprawy statusu materialnego. Wszak zdeformowane stopy wyznaczały kanon urody od ponad tysiąca lat, od epoki Tang. Nic więc dziwnego, że na zapadłej wsi okaleczone dziewczęta widywano jeszcze w latach 30. XX w.

Na zdjęciach Skarbka wyraźny jest dystans, jaki Chińczycy utrzymywali w kontaktach z obcymi. Inżynier rozmawiał zapewne tylko z kilkoma mężczyznami we wsiach, w których stacjonował – w Ché-Koué-Fou nad brzegiem Luo He oraz w Shi-shia (prawdopodobna współczesna transkrypcja obu tych miejscowości to Shigui i Xixia). Miejscowi zazwyczaj uważali białych za dziwaków i barbarzyńców, którzy chodzą w obcisłych, niewygodnych strojach, noszą buty mające, o zgrozo, czarne, a nie białe podeszwy. Kobiety współczuły Europejkom wiązania gorsetów, nie rozumiejąc, jak można się tak ściskać w żebrach. Ludzie Zachodu miewali opinię opętanych przez demony: spożywali ogromne ilości mięsa, byli żądni krwi i używali broni palnej.

Chińczycy ze zdziwieniem odbierali zachodnie roszczenia wobec ich mocarstwa, którego potęga trwała od prawie 4 000 lat. W National Geographic z sierpnia 1910 r. podróżnik Kenneth F. Junior pisze, że dla Chińczyka ich imperium leży nie tylko w centrum świata, zajmuje też większość jego terenów. Widziałem chińską mapę świata namalowaną na planie kwadratu o boku metra. Kraje barbarzyńskie znajdowały się na jego brzeżku o szerokości 3 cm.

Imperium w starciu z resztą świata okazało się jednak niezbyt potężne. Od około 70 lat dostawało cięgi w militarnych konfrontacjach z Rosją, Japonią i państwami europejskimi. Zaledwie sześć lat przed przybyciem Skarbka zostało stłumione tzw. powstanie bokserów. Rebelianci nawoływali w nim do unicestwienia wszystkiego, co obce, powrotu do rdzennie chińskich wierzeń, obyczajów i tradycji. Niszczyli kościoły, wytwory zachodniej techniki, mordowali Chińczyków, którzy przyjęli wiarę chrześcijańską albo podjęli współpracę z zachodnimi inwestorami. Powstanie definitywnie zakończyło dopiero krwawe starcie bokserów z wojskami cesarskimi i zachodnimi. Osłabione cesarstwo pod nieudolnymi rządami regentki Cixi (panowała w latach 1861–1908) musiało ostatecznie uznać wpływy obcych mocarstw, nawiązać z nimi stosunki handlowe, a nawet podejmować reprezentujących obce interesy dyplomatów i biznesmenów.

I tak na przełomie XIX i XX w. Chiny stały się dla ludzi z Zachodu doskonałym miejscem do robienia pieniędzy. Jedną z bardziej intratnych dziedzin była budowa linii kolejowych, zwłaszcza że w Europie i Ameryce sieć dróg żelaznych dość ciasno już oplatała terytorium i inwestycje dobiegły końca. Anglicy, Niemcy, Rosjanie i Francuzi z Belgami rywalizowali o prawo do ułożenia tysięcy kilometrów torów. Ci ostatni zdobyli m.in. koncesję na trakcję między miastami Bianzhou (obecnie Kaifeng) i Luoyang, w budowie której uczestniczył hrabia Skarbek. Nazwana od połączenia skrótów obu miast kolej Bianluo zapoczątkowała istniejącą do dziś linię Wschód-Zachód.

Chińczycy byli nieufni wobec takich inwestycji. Dostrzegali zagrożenie związane z przenikaniem cudzoziemców w głąb kraju, tragarze i przewoźnicy obawiali się utraty pracy. Ludzie wierzyli, że linie kolejowe przecinające imperium mogą zaburzyć harmonię natury, zakłócić spokój przodków i wywołać gniew duchów.

Skarbek w warunkach „kulturowego zderzenia” odnajdował się doskonale. Notował, że dbał o jakość prac: konstrukcja budowli inżynieryjnych – wiaduktów, przyczółków mostowych – była sprawdzana pod względem jakości użytych materiałów: cement musiał być dobry, piasek bez domieszki ziemi, cegły dobrze wypalone, tłuczeń przemyty itd., a pilnowali tego pracownicy różnych narodowości: Francuzi, a także liczni Włosi, często dawni żołnierze Legii Cudzoziemskiej, wysłani do Chin w czasie powstania bokserów.

Budowa szła sprawnie, przez 4 lata powstało 185 km torów (według obowiązujących wtedy standardów na płaskim terenie kilo-metr torów powstawał w trzy dni, zaś budowa żelaznego 150-metrowego mostu, takiego, jaki wznieśli nad doliną rzeki Qin, mogła trwać około roku). Inwestycja pochłonęła 41 mln franków w złocie. Później, po 1912 r., Bianluo była sukcesywnie przedłużana, aż utworzyła przecinającą Chiny w poprzek magistralę Longhai (skrót powstał od nazwy „od Gansu do Morza Nefrytowego”).

Na szczęście na prowincję między leżącymi w środkowej części Chin miastami Kaifeng i Luoyang nie dotarło powstanie bokserów, więc miejscowa ludność nie była wrogo nastawiona do Europejczyków. W utrzymaniu spokoju zapewne pomogła też otwartość młodego inżyniera na różnice kulturowe. Unikał on krytykowania zaobserwowanych zjawisk (z wyjątkiem krępowania stóp), choć próbował czasem je interpretować. Nie zawsze trafnie.

Rytuały pogrzebowe, które Skarbek uwiecznił na kilku fotografiach, przedstawiają palenie kunsztownie zdobionych papierowych figur bliskich zmarłego, modeli jego przedmiotów codziennego użytku, zwierząt, a nawet banknotów. Pod zdjęciem Skarbek napisał, że takie czynności także odstraszają złe duchy. Wieśniacy prawdopodobnie nie chcieli zdradzać mu swoich tajemnic i wprowadzili go w błąd, ponieważ zgodnie ze wschodnią tradycją złe duchy odstraszało się, bijąc w bębny. Spalone figury miały zaś służyć zmarłemu w zaświatach, zapewniając mu wygodę i dostatek. Rytuał palenia pięknych papierowych ofiar w Wietnamie, Hongkongu czy Singapurze, a niekiedy też w kontynentalnych Chinach zachował się do dziś.

Podobnie nadal żywa jest barwna tradycja obchodów Nowego Roku, najważniejszego chińskiego święta. Na zdjęciach Skarbka zrobionych w lutym 1907 i 1908 r. wieśniacy przed uroczystą nocą kupują prezenty i jedzenie na ucztę. Zwyczaj nieodmiennie nakazuje też, by do tego czasu spłacić długi i uregulować wszelkie inne zobowiązania. Na drzwiach zawieszało się i nadal zawiesza czerwone (kolor symbolizujący powodzenie) pasy papieru. Dawno temu rodziny udawały się na noworoczny festyn albo z wizytą, by przywitać Nowy Rok razem z bliskimi. W XXI w. nic się pod tym względem nie zmieniło.

Oprócz kilku wolnych dni świątecznych, jak Nowy Rok czy Święto Zmarłych, Chińczycy od tysięcy lat pracowali bez przerwy, dzień w dzień, od świtu do zmroku. Skarbek podczas nadzorowania budowy zapewne wdrożył w brygadach robotników europejski system pracy, z wolną od zajęć niedzielą, dostosowując się jednocześnie, świadomie lub nie, do najświeższych zaleceń rządowych. W artykule o bieżącej sytuacji w Chinach opublikowanym w National Geographic w grudniu 1906 r. John Watson Foster, wówczas były sekretarz stanu USA i reprezentant Chin podczas negocjacji traktatu pokojowego z Japonią w 1895 r., pisał, że wprowadzenie wolnego dnia w urzędach państwowych to nie jest krok mający narzucać chrześcijaństwo, lecz kolejny przykład dostosowania się do zachodnich praktyk. Książę Pu Lun, członek rodziny cesarskiej, zapytany przeze mnie dwa lata temu podczas wizyty w USA, co w naszym kraju zrobiło na nim największe wrażenie, powiedział, że cotygodniowy dzień odpoczynku. Takie rozwiązanie miało ułatwić współpracę międzynarodową: zagraniczni dyplomaci skarżyli się, że chińscy urzędnicy zawsze najbardziej chcieli spotykać się z nimi właśnie w niedziele.

W wolnym czasie Skarbek zwiedzał okolice przesuwającego się stale placu budowy. Niektóre miejsca wycieczek były szczególnie ciekawe: w Kaifengu dynastia Song (960–1279), za panowania której Chiny stały się potęgą, założyła swoją pierwszą stolicę. Skarbek na jednym ze zdjęć (zrobionych prawdopodobnie przez towarzysza podróży) stoi oparty o wielkiego kamiennego słonia, jedną z wielu rzeźb tworzących słynną dzisiaj aleję, która prowadzi do cesarskiego grobowca z epoki Song. Na innych sfotografowanych przez Skarbka zabytkach, jak świątynia buddyjska Baimasi (Białego Konia), widać wpływy kolejnych cesarskich dynastii Ming (1368–1644) i Qing (1644–1911).

Uwagę inżyniera najwyraźniej przyciągnęły też dwie potężne pagody Kaifengu, Tie ta i Fan ta, bo fotografował je wielokrotnie. Przechowywano tam prochy ludzi, którzy zmarli w mieś-cie, ale pochodzili z innych części Chin. Krewni przyjeżdżali po nie z daleka, by je przewieźć i pochować w rodzinnych stronach. Zwyczaj grzebania bliskich w ziemi ich przodków zawsze był bardzo silny, nie wypleniły go zmiany ustrojów i rosnąca mobilność Chińczyków. Nawet teraz długoletni emigranci wydają znaczne sumy na transport prochów swoich bliskich do ojczyzny. Tradycji musi stać się zadość.

Rodzinna ziemia to jedyny ważny wymóg. Poza tym Chińczyk może być pochowany gdziekolwiek, wedle uznania rodziny: chińska równina to jeden wielki cmentarz – zanotował Skarbek podczas plantowania gruntu pod torowisko. I rzeczywiście. – W kraju wysoko rozwiniętych technologii, jakim jest Korea Południowa, podczas podróży można dostrzec ludzi w białych żałobnych szatach, z potarganymi na znak cierpienia włosami, którzy w polu przy szosie chowają krewnego – mówi Joanna Wasilewska.

Nadzorowanie prac ziemnych uczyniło ze Skarbka również adepta archeologii. Zabytków w pobliżu Kaifengu i Luoyangu było zatrzęsienie. Wykopywane przypadkiem ceramiczne figurki i groby zostałyby zapewne zdewastowane, gdyby młody badacz nie zakazał ich niszczenia. Sam zaś analizował je i fotografował. W lipcu 1907 r. poznał cenionego francuskiego archeologa Edouarda Chavannesa, który przyjechał w okolice Luoyangu na jedną z pierwszych w Chinach poważnych wypraw naukowych, i przekazał Skarbkowi kilka uwag o podstawach archeologii. Dowodem na to, że nauka nie poszła w las, są zrobione przez Josepha zdjęcia kilku figurek ceramicznych, które później znalazły się w zbiorach Luwru. Luoyang jako teren zorganizowanych badań archeologicznych zostało odkryte dopiero 50 lat później.

Inżynier Skarbek, wnuk powstańca Macieja Józefa, zagadkowy chiński świat uwiecznił na około 500 pokrytych bromkiem srebra płytach formatu 9 na 12 cm. Mimo że ciężkie i kruche tafle nie były najwygodniejsze w transporcie, przewiózł je do swego domu we Francji. Wracał wybudowaną przez siebie linią Bianluo, a potem tydzień statkiem w dół Jangcy i 33 dni parowcem z Szanghaju do Marsylii. Kilkadziesiąt lat później zapragnął oddać naświetlone szklane płyty do Muzeum Guimeta, a gdy kustosz nie przyjął daru, rozzłoszczony inżynier wszystkie bezcenne pamiątki potłukł. Na szczęście papierowe albumy oszczędził.

Podróże Josepha Skarbka

Paulina Szczucińska