Celem były przede wszystkim Jowisz i Saturn. Kiedy po wielu miesiącach podróży oba pojazdy zaczęły przysyłać na Ziemię zdjęcia, naukowcom w NASA odebrało mowę. Artykuł o misji Voyagera ze stycznia 1980 roku (NG 01/1980) – Wszystkie nasze teorie dotyczące atmosfery Jowisza poszły w diabły – mówił Brad Smith, szef zespołu obrazowania programu Voyager, na łamach National Geographic ze stycznia 1980 r. Powierzchnia piątej planety od Słońca wyglądała niczym bulgoczący kociołek pełen jasnych farb, które wcale nie chcą się wymieszać. Glob nieustannie rozświetlały wyładowania atmosferyczne, a wokół biegunów widać było potężne zorze. Jeszcze więcej odkryć przyniosła obserwacja księżyców Jowisza: Io, Europy, Ganimedesa i Kallista. Choć odkrył je w XVII w. Galileusz, do tej pory pozostawały zagadkowymi światami, o których ludzkość nic nie wiedziała. Obiektywy Voyagera-1 uwieczniały powierzchnie kolejnych satelitów. Kiedy sonda przelatywała nad Io, zobaczyła przeplatające się biało-pomarańczowe plamy. Wyglądały jak roztopiona mozzarella na pomidorowym sosie pizzy. Nagle na ekranach pojawił się fioletowy rozbłysk, jak się okazało – wybuch wulkanu. Naukowcy od razu pojęli doniosłość tej chwili. Znaleźli w naszym Układzie Słonecznym aktywne geologicznie ciało niebieskie, pierwsze poza Ziemią. Dlatego właśnie ta fotografia – mimo niskiej rozdzielczości – trafiła na okładkę magazynu National Geographic. Artykuł o misji Voyagera ze stycznia 1980 roku (NG 01/1980) Warto wiedzieć: Gdy Voyager się zbliżył, jego kamery nie obejmowały już całego globu. Chyba wszyscy zgromadzeni w Laboratorium Napędów Odrzutowych NASA poczuliśmy mrowienie. Jakbyśmy byli na pokładzie statku kosmicznego powoli przelatującego w stronę nieznanego zakątka kosmosu, dziwacznego i wykraczającego poza nasze pojmowanie. Na ekranie pojawił się obraz. – To nie może być prawdziwe – powiedziałem sam do siebie. – To jest jak z bajki, jak przedsionek nieba pędzla van Gogha. Wkrótce pojawił się jeszcze bardziej szokujący obraz, czyniąc ten poprzedni niemal przedpotopowym. —Rick Gore