Bociany kołowały nad wrześniowym Istambułem, między Europą a Azją. Ważące niecałe 4 kg ciała dawały się unosić szerokim skrzydłom rozpostartym na dwa metry, sztywno jak łuk czarno-białej paralotni.
Ich elegancja tu, nad ruchliwym wschodnim miastem, rzucała się w oczy jeszcze bardziej niż na kaszubskich łąkach przed moim domem, gdzie w lecie trzebiły norniki. Długie dzioby, którymi latem uderzały w podziemne nory tłustych gryzoni, chwytały jaszczurki, przyszpilały pisklęta skowronka czy wyciągały z zaoranych bruzd wijące się dżdżownice i pędraki, teraz pruły gorące powietrze. Czerwone nogi wyciągnięte w geście baletnicy odcinały się od białych wachlarzy ogonów. Lecący bocian, ptak z kraju, gdzie – jak pisał Cyprian Kamil Norwid – winą jest dużą popsować gniazdo na gruszy bocianie, to w dalekiej podróży wzruszający widok. Jest jak spotkanie z rodakiem. I nie ma w tym poczuciu wspólnoty wielkiej przesady. Co czwarty bocian biały na świecie naprawdę zakłada gniazda w naszym kraju.
– Bocian biały wychowuje pisklęta w Europie, północnej Afryce, Azji Mniejszej, Armenii, Azerbejdżanie, wschodnim Iraku oraz Iranie – wylicza dr hab. Zbigniew Jakubiec, prezes Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Przyrody „Pro Natura”, organizacji koordynującej akcję liczenia gniazd bocianów w ramach programu ochrony tego gatunku. – Jest też niewielka populacja w RPA. Na świecie żyje łącznie około 160 tys. par. Z tego ponad 50 tys. par wybiera właśnie Polskę.
Stałam więc na wysokim wzgórzu już w Azji i dodawałam „Polaka” do „Polaka”. Z pierwszą dziesiątką poszło prosto, w połowie setki zgłupiałam – liczyłam już tego osobnika czy nie?
Zdawało się, że ptaków przybywa. Te, od których zaczęłam, gorący prąd powietrza w kilka minut uniósł tak wysoko, że stawały się punkcikami zawieszonymi w błękicie. Inne dopiero zaczynały tę spiralną wspinaczkę, którą odbywały niemal bez własnego wysiłku. Pogubiłam się. Nic dziwnego. W końcu między wrześniem a październikiem przelatują tędy dziesiątki tysięcy bocianów.
Lubią wędrować w dużych stadach, liczących nawet 30 tysięcy osobników, uciekając przed zimą do Afryki.
Każdego dnia przez 8–10 godzin bociany przemierzają od 200 do 400 km, z „prędkością przelotową” ponad 30 km/godz. Wiemy to, bo od połowy lat 90. ptaki dostają nadajniki satelitarne (plecaczki wielkości pudełka papierosów z baterią słoneczną) i ich trasa śledzona jest za pomocą satelity. Kto wie, może z grzbietu któregoś wędrowca nad Bosforem wystawała antenka?
Podróż zaczynają późnym rankiem, gdy rozgrzane powietrze zacznie unosić się ku górze, tworząc tak zwane kominy termalne. Boćki wskakują w taki komin, rozkładają skrzydła i kołując, dają się nieść ku górze. Osiągnąwszy pułap około kilometra – choć w wyjątkowo sprzyjających warunkach potrafią się wzbić na wysokość czterokrotnie większą! – zaczynają lot szybowcowy w wybranym kierunku. Straciwszy wysokość, znów odnajdują powietrzny komin, wznoszą się i ponownie szybują.



W latach 70. XX w. dr Colin Pennycuick, angielski ekspert w dziedzinie zdolności lotniczych dużych ptaków, który sam jest doświadczonym  pilotem, oszacował, że bociany na lot szybowcowy zużywają 23 razy mniej energii niż na aktywny, czyli wtedy, kiedy poruszają się, wykorzystując siłę mięśni i machając skrzydłami. Obliczył też, że na każdy kilometr takiego lotu ptaki spalają 0,029 g tłuszczu, podczas gdy frunąc aktywnie – aż 0,672 g! Na podróż do południowych granic Sahary powinno więc im wystarczyć około 500 g „zapasów” tego paliwa.
– Europejskie bociany docierają na afrykańskie sawanny dwiema trasami – mówi prof. Piotr Tryjanowski z Zakładu Ekologii Behawioralnej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Te mieszkające na wschód od rzeki ¸aby wybierają trasę nad Burgas w Bułgarii, przez Bosfor, a potem wzdłuż Nilu. Osobniki z Europy Zachodniej wędrują nad Gibraltarem. Jedne i drugie mogą dotrzeć aż na południe Czarnego Lądu. Niewielka grupa odkryła nawet, że da się tam założyć gniazdo. Te bociany wychowują pisklęta wówczas, gdy w Polsce jest zima.
Pierwszym etapem podróży bocianów wychowanych na wschodzie Europy są mokradła i sawanny Sudanu i Czadu. Tam odbudowują zapasy energii, zamieniając się w prawdziwe maszyny do trzebienia szarańczy. W przeciwieństwie do miejscowej ludności plagę tych owadów witają z radością. Odwiedzają też śmietniska, zbierają śnięte ryby, polują na drobne gryzonie. Dopiero w drugiej połowie listopada przekraczają równik i w niewielkich grupkach wałęsają się po trawiastych sawannach południowo-wschodniej Afryki. Ale nie wszystkie.
– Niektóre całą zimę spędzają w Sudanie – mówi prof. Tryjanowski. – Ostatnio, w związku z ocieplaniem klimatu, coraz więcej bocianów skraca trasę podróży. Zamiast wędrować do Afryki, zatrzymują się w dolinach rzecznych Izraela albo na mokradłach południowej Hiszpanii. Ale to margines, tylko kilka tysięcy bocianów. Reszta opuszcza Afrykę dopiero wiosną.
Kiedy wyruszają w podróż powrotną? Na to pytanie potrafi odpowiedzieć precyzyjnie dr Wladislaw Kosariew z Instytutu Zoologii Rosyjskiej Akademii Nauk w Rybaczi, który analizował poczynania 22 boćków śledzonych przez satelitę.
– Termin powrotu jest uzależniony od pogody, a ściślej od opadów – wyjaśniał wiosną 2007 r. w Algeciras w Hiszpanii na konferencji poświęconej migracji ptaków i zmianom klimatu. – Jeśli w lutym jest wilgotno i ciepło, bociany startują nawet w połowie miesiąca. Susza i chłody mogą je zatrzymać aż do 30 marca! Tak było np. 1997 r. Deszczowe chmury nie dotarły na północ, w rejon sahelu, za to średnia miesięczna temperatura była o 3OC niższa niż zazwyczaj.
Deszcze rządzą też liczbą wracających ptaków. – Jeśli w grudniu i styczniu w Sudanie, Kenii i Etiopii pada, bocianom łatwiej znaleźć pokarm – podsumowuje wyniki badań międzynarodowego zespołu prof. Tryjanowski. – Ptaki są w dobrej kondycji i więcej przeżywa podróż. Ale lutowe ulewy w RPA mają niekorzystny wpływ na mi-grację. Ptaki zamiast ucztować, suszą pióra. Kiepska pogoda może nawet zatrzymać powrót.

– Takiej pogody jak dziś bociany nie lubią – zamyślił się dr Kosariew, patrząc na burzowe chmury gromadzące się nad Cieśniną Gibraltarską w pierwszych dniach kwietnia 2007 r. – Nie ma co liczyć, że uda nam się zobaczyć przelot.
Siedzieliśmy na najdalej na południe wysuniętym skrawku kontynentalnej Europy, na wałach mauretańskiego fortu obronnego w Tarifie. Wzrok biegł ponad wzburzonym morzem ku wybrzeżom Afryki. Konferencję wieńczyła wycieczka w miejsce, gdzie hiszpańscy naukowcy badają wędrówkę ptaków, m.in. bocianów wracających zachodnią trasą. Nie udało się zobaczyć, jak czarno-biali lotnicy wzbijają się w kominie termalnym nad afrykańskim Tangerem, a potem łagodnie opadając, pokonują 13 km dzielących je od murów europejskiej warowni. Te, którym zabrakło wysokości, zwykle lecą tuż nad wodą, miarowo uderzając skrzydłami.
Z opracowań niemieckich ornitologów pod kierunkiem prof. Petera Bertholda wynika, że zachodnią trasę wybiera zaledwie 30 tys. par. Reszta wraca przez Bosfor. Znów w ogromnych stadach, które w miarę posuwania się na północ topnieją, gdy ptaki zbliżają się do rodzinnych stron.
– Po 25 latach obrączkowania bocianów na obszarze 7 000 km2 w południowo-zachodniej Polsce i odczytywania za pomocą lunet numerów obrączek wiemy, że niemal wszystkie dorosłe ptaki wracają w najbliższą okolicę swojego gniazda – potwierdzają zgodnie prof. Tryjanowski i dr Piotr Profus z krakowskiego Instytutu Ochrony Przyrody PAN. Ci dwaj naukowcy są współautorami artykułu na temat przywiązania bocianów do miejsca lęgu, który ukazał się w zeszłym roku w amerykańskim czasopiśmie naukowym Auk. – Co ciekawe, samce są bardziej wierne terenom, na których przyszły na świat niż samice.
Męska młodzież w znacznej części spędza lato w odległości mniej więcej 15 km od gniazda, a żeńska – aż 177 km! Wybierają obszar na południowy wschód, a więc miejsca, które napotkały w czasie jesiennej migracji. Ich celem w lecie jest jeszcze lepsze rozpoznanie terenu, a jesienią – tycie. Tymczasem dorosłe samce od pierwszych dni po powrocie, a więc między pierwszą połową marca a drugą połową kwietnia, mają prawdziwe urwanie głowy. Odnajdują wygodne gniazdo i – jeśli nikt go do tej pory nie zajął – czekają w nim na partnerkę. Chętnie akceptują pierwszą samicę, jaka się pojawi, byle była pełnoletnia, – czyli w wieku przynajmniej trzech lat.

Na jej widok samiec potrząsa głową i przykuca, stroszy zawadiacko pióra na szyi i głowie, machając nią z boku na bok. Jeśli samica kołuje coraz niżej, samiec nie ustaje, potrząsając głową 2–3 razy na sekundę. Tak zachęcana samica ląduje w gnieździe, co samiec wita klekotaniem i charakterystycznymi ruchami głowy w dół i w górę, zarzucając ją aż na plecy. Partnerka przyłącza się do zalotów, a szybkie zbliżenie pieczętuje związek. Będzie on trwał aż do czasu odchowania piskląt.
Podobne wydarzenia mają miejsce na terenie całej Europy, przy czym w wielu krajach bociany zakładają gniazda na specjalnych platformach montowanych na słupach linii elektrycznych. Ptaki chętnie z nich korzystają, bo wysokość około 10 m zapewnia im dobry widok na okolicę i bezpieczeństwo. – W ramach ochrony bociana białego i jego siedlisk zakładamy nowe platformy także w innych miejscach, typowych dla gniazdowania boćków, a więc na drzewach i dachach domów – mówi dr Jakubiec. – No i naprawiamy te już istniejące. Dzięki dotacji Fundacji EkoFundusz remontujemy ich ponad 1600 rocznie! To ważne działanie ochronne.
Przez setki lat bociany białe zajmowały w obyczajowości Polaków miejsce szczególne. Wierzono, że gniazdo na strzesze uchroni dom przed pożarem. Sympatie budziło też przeświadczenie, że bocian jest wcieleniem grzesznika, który pokutuje na Ziemi, oczyszczając ją z wszelkiego „plugastwa”: jaszczurek, myszy, kretów, żab, owadów i robaków. Dobrze traktowany „pokutnik” zjedna dobrodziejstwa, a dokładniej dzieci, których duża liczba zapewniała gospodarstwu dostatek, gdy dorosły i pomagały w polu. Bocian cieszył się szacunkiem i opieką aż do XIX w., kiedy zaczęto go tępić, podobnie jak wiele innych ptaków, jako szkodnika.
– W 1952 r. bocian biały stał się tak rzadki, że trafił na listę gatunków chronionych – mówi dr Jakubiec. – Potem jego liczebność wzrosła, ale dokładne oceny są możliwe od 1974 r., gdy po raz pierwszy policzono pary w całym kraju. Było ich 32 250. W 1994 r. pasjonaci stworzyli Towarzystwo „pro Natura” i komputerową bazę danych o gniazdach bocianich. Wpisali wówczas 40 900 par. Zaś w spisie z 2004 r. naliczono ich aż 52 250.
Od ponad 10 lat „pro Natura” dokonuje corocznej oceny kondycji krajowej populacji bociana białego. Zebrane przez współpracowników informacje składają się na największą na świecie bazę danych poświęconą temu gatunkowi, którego liczebność zależy m.in. od udanych lęgów.

W drugiej dekadzie kwietnia zaczynają się pojawiać jaja. W sumie, po tygodniu lub więcej, jest ich od 2 do 6. Wysiadywanie rodzice zaczynają jednak w 4., 5. dniu po złożeniu pierwszego jaja, ale przed pojawieniem się drugiego. Miesiąc później wykluwa się pierwsze pisklę. I zaczyna się wyścig z czasem o wykarmienie głodnych brzuchów i ochronę maluchów przed chłodem nocy, upałem południa, deszczem, wiatrem, drapieżnikiem. Przez pierwsze 20 dni zawsze któreś z rodziców czuwa nad maluchami, podczas gdy partner ugania się za jedzeniem. Gdy jest go pod dostatkiem, bociany polują intensywnie i błyskawicznie. Znane są przypadki, gdy jeden ptak w ciągu godziny zjadł 44 myszy, 2 chomiki i jedną żabę, inny złowił setki świerszczy w tempie 25–30 na minutę, a jeszcze inny w 18 minut wyciągnął z ziemi 77 dżdżownic! Białe boćki wolą bardziej kaloryczne gryzonie i owady od płazów.
– W Polsce żyją jednak bociany, które uwielbiają żaby i ryby. Każda para z 1–5 młodymi musi w ciągu sezonu zdobyć dla siebie i potomstwa od 200 do 344 kg mięsa – wylicza dr Profus.
 Z liczącej 19 gatunków rodziny bocianów żyjących na świecie w Polsce występują dwa – biały i czarny. Oba są czarno-białe, oba regularnie latają do Afryki, i to podobną trasą, oba też klekoczą. Czarny ma metalicznie czarną głowę i grzbiet, takiż wachlarz ogona i więcej czerni na skrzydłach. Spód ciała lśni bielą. To samotnik stroniący od innych boćków i ludzkich siedzib. Gniazda zakłada w starych lasach, klekocze rzadziej od jaśniejszego kuzyna, a w czasie zalotów partnerzy wydają głośne, świszczące dźwięki. Młode w gnieździe odzywają się miękkimi, płaczliwymi głosami. Ale nie należy ufać pozorom. Pisklęta bociana czarnego zażarcie walczą z intruzami, podczas gdy małe boćki białe zachowują się spokojnie. Jedne i drugie przestraszone zwracają to, co zjadły, naukowcy mogą więc zbadać ich dietę. – Bociany czarne najchętniej jadają ryby – ustalił dr Profus, od ćwierćwiecza badający zwyczaje także tego gatunku. – Stanowią one trzy czwarte zawartości żołądków piskląt. W następnej kolejności są żaby i kijanki, potem owady i dżdżownice. Rodzice polują w promieniu 20 km od gniazda, do którego przynoszą przysmaki 48 razy dziennie.
W Polsce żyje ponad 1100 par bocianów czarnych, jest to zatem ptak dużo rzadszy. Zdarza się, że wmiesza się w stado białych pobratymców przeszukujących podmokłe łąki, ale gdy pojawi się człowiek, zrywa się do ucieczki znacznie wcześniej niż kuzyni. Pisklęta obu gatunków wylatują z gniazd po ukończeniu drugiego miesiąca życia. Wkrótce opuszczają rodzinne strony. Potem z Polski wylatują dorosłe ptaki.
We wrześniu przekraczają Bosfor i Gibraltar. Białe bociany w tysięcznych stadach. Czarne – w niewielkich stadkach lub samotnie. Niektóre, zwłaszcza te niedoświadczone, padają z wycieńczenia. Większość dociera do mokradeł i trawiastych równin Afryki. Tam zwiedzają, tyją i zbierają siły na podróż powrotną. Kiedy wrócą i w jakiej kondycji? To już zależy od pogody.