Maksimum roju Taurydów Północnych przypada zwykle na dni między 5 a 12 listopada każdego roku. Na ogół prezentuje się raczej mało efektownie, jednak astronomowie twierdzą, że w tym roku może być inaczej.
 

Zapowiedzi tego zjawiska mieliśmy okazję podziwiać już w miniony weekend. Rozświetliły wówczas niebo od Polski po Tajlandię. Internet zalały filmy kręcone zwykle kamerkami umieszczonymi w samochodach, na których widać efektowne rozbłyski.

 


 



Podobnie jak większość regularnych deszczów meteorów, Taurydy to resztki gruzu z komet. Gdy Ziemia przechodzi przez obłok cząstek z ogona komety, pojedyncze meteory poruszające się z prędkością 100 tys. km/h w ułamku sekundy spalają się w górnych warstwach atmosfery. Efektem jest to, co zwykliśmy nazywać spadającymi gwiazdami.


Listopadowy pokaz spadających gwiazd był zwykle mało imponujący w porównaniu z innymi podobnymi deszczami meteorów. Astronomowie przekonują, że w tym roku warto jednak spojrzeć w niebo. Jest bowiem szansa, że trafimy w wyjątkowo gęstą część obłoku i w efekcie zobaczymy rój ognistych kul lub co najmniej kilka efektownych bolidów.
 

Dodatkowo w tym samym czasie wymieszaniu ulegną dwa niezależne roje – Taurydy Północne i Południowe, których maksimum zwykle wypada w różnych terminach. To powinno dodać jeszcze kilka meteorów na godzinę.
 

Aby je zobaczyć, trzeba patrzeć w niebo w kierunku południowo-wschodnim, w stronę gwiazdozbioru Byka. Lornetka zbędna, choć lepiej wyjechać na ten czas z miasta w stronę obszarów o niskim zanieczyszczeniu świetlnym.
 

Czystego nieba!


Andrew Fazekas / National Geographic News