Co takiego widać w Warszawie nocą, czego nie widać za dnia?

W nocy o wiele mniej widać i to jest ogromna zaleta. Obiekty, które niekoniecznie chcielibyśmy mieć w kadrze, kryją się w mroku. Dzięki temu łatwo odseparować rzeczy istotne od błahych. Możemy swobodniej niż w dzień komponować obraz, wliczając w to oczywiście doświetlanie obiektów, na przykład groby na Powązkach.

 

No właśnie - nie było strasznie znaleźć się na Powązkach ciemną nocą?

Lubię to pytanie… Proszę zrozumieć, że noc to dla mnie norma. Właściwiej byłoby zapytać, czy bałem się na Powązkach w dzień? Absurdalne, prawda? Boimy się tego, czego nie znamy, albo nie rozumiemy, a skoro poruszam się nocą, to nie stanowi ona dla mnie tajemnicy. A skoro jesteśmy już przy Powązkach – tylko raz w roku otwarte są nocą – we Wszystkich Świętych i właśnie tej nocy spacerowałem z aparatem po cmentarzu. Ciarki chodziły mi po plecach, ale nie ze strachu tylko z wrażenia – było tak pięknie. Po 24:00 nie było już nikogo, świeciły świece. Cisza, nostalgia i te kolory.

 

Ludzie za dnia, tłumy, ulice, ruch - nie lubi Pan tego?

Zdziwi się Pani, ale uwielbiam. Miesiąc temu byłem u kolegi w Tarnawie Niżnej na terenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego, trzysta metrów od granicy z Ukrainą. Tam prawdziwy jest żart, że nawet fale radiowe zawracają – nie ma zasięgu sieci komórkowej. Dziękowałem Bogu, że jestem tam tylko tyle, ile muszę, bo gdybym został dłużej, umarłbym z nudów. Jestem zwierzęciem miejskim – dla mnie cały czas coś musi się dziać. Tu ktoś gra, tu ktoś śpiewa, kawałek dalej ludzie modlą się na ulicy – tętni życie.

 

Jak się fotografuje ślady korytarzy samolotowych czy tory gwiazd nad Pomnikiem Sapera?

Za moich czasów… (nie sądziłem, że dożyję momentu, kiedy będę tak mówił, a przynajmniej, że nie stanie się to tak szybko) fotografując na kliszy, konkretnie: na slajdzie, robiliśmy to na jednej klatce zdjęciowej. Trzeba było ustalić przysłonę, wprowadzić korektę na “efekt Schwarzschilda”, włączyć aparat na godzinę czy dwie i już. Wtedy programy komputerowe, w ogóle komputery były w powijakach, więc trzeba było sobie radzić metodami fotograficznymi. Dzisiaj sytuacja jest diametralnie odwrotna – mamy świetne komputery i jeszcze lepsze oprogramowanie, a sprzęt fotograficzny niedomaga – do niedawna nie można było robić zdjęcia dłużej niż półtorej minuty, ponieważ matryca się przegrzewała i zdjęcie zmieniało kolory, wychodziło ziarno. Trzeba było jakoś obejść ten problem i dlatego pomagamy sobie komputerami. Nastawiamy serię zdjęć na minutę, czy półtorej non stop przez dwie godziny, a następnie tych kilkadziesiąt zdjęć składamy w jedno. Umówmy się co do jednego: komputer jest dla mnie rozszerzeniem możliwości aparatu fotograficznego, a nie jego zastępcą. Cały czas jestem fotografem, a nie grafikiem komputerowym. Nic na moich zdjęciach nie zostało sztucznie dorysowane - te wszystkie chmurki, księżyce i inne zjawiska były naprawdę i czasami uchwycenie ich zajęło mi wiele nocy.

 

Na Pana zdjęciach widać parki Warszawy wiosną, ulice zimą, pałace latem. Ile czasu poświęcił Pan tym fotografiom?

Dwa lata. Non stop. Codziennie.

 

Czym się Pan kierował wybierając akurat te obiekty? Ich wagą historyczną, urodą, popularnością?

To był proces. Na początku czysto teoretycznie ustaliłem listę obiektów, ale potem okazało się, że niektóre obiekty Ważne i Dostojne nie wyglądają na takie w nocy. Kusiło mnie też, żeby pokazać miejsca nietypowe, ciekawe np. Misia na Gliniankach Sznajdra albo współczesną i filmową (bo są dwie) Alternatywy 4, ale odpuściłem sobie.

O ile się nie mylę, nikt jeszcze w Polsce nie wydał albumu z fotografią nocną. Byłem pierwszy. Przy tego rodzaju pracach łatwo popaść w przesadę, sztuczny patos, kicz. Powiedziałem sobie: „Nie szukaj artyzmu na siłę.  Nikt tego wcześniej nie robił – zrób to porządnie, Warszawa jest na tyle piękna i ciekawa, że sama jest w stanie się obronić". I tak powoli zmieniały się kryteria. Właściwie zostało jedno: albo zdjęcie było dobre i zostawało, albo do piachu.

Jedynym odstępstwem jest rozdział o Euro 2012.  Kilkanaście lat temu mieszkałem w Londynie. Zapraszałem Anglika, żeby odwiedził nasz kraj, kusiłem czterokrotnie tańszym piwem, a on śmiał się: "U was po ulicach biegają białe niedźwiedzie!". Bardzo mi te niedźwiedzie utkwiły w pamięci. Rozdział o Euro jest z mojej strony hołdem i podziękowaniem dla wszystkich tych, którzy przyczynili się do zorganizowania tej imprezy. Ludzie z całej Europy przyjechali i zobaczyli, że nie ma niedźwiedzi, że w centrum miasta stoi McDonalds i Pizza Hut, czyli jak w domu - cywilizacja. Od tamtej pory naprawdę zmieniło się postrzeganie Polaków. Na Starówce słychać wszystkie języki świata!

 

A czy są na tych fotografiach takie miejsca, które mają dla Pana wartość sentymentalną?

Bardzo lubię Most Siekierkowski i jego okolice. Czasem jadę tam tylko po to, żeby z dystansu popatrzeć na Warszawę i moje w niej miejsce. Okolice mostu to dzikie sady. Surrealistyczna dżungla drzew owocowych.

 

Pochodzi Pan z Warszawy?

Pochodzę z Działoszyna – niewielkiego miasta nad Wartą na końcówce Jury Krakowsko-Częstochowsko-Wieluńskiej. Przy okazji: dzieciństwo miałem obłędne. W linii prostej 500 metrów do rzeki Warty. Umiałem pływać już w drugiej klasie. Niedaleko był też las, no i oczywiście końcówka Jury, więc rozmaite skałki, kamieniołomy, jaskinie. Można chcieć więcej? Bieszczadzkie pagórki, gdzie można chodzić tylko po wyznaczonych ścieżkach, nie robią na mnie wrażenia. Dla mnie życie musi mieć emocje. W mieście na życzenie mam gwar, zgiełk, szaleństwo, a kilka godzin później ciszę, nostalgię i kolor. Warszawa jest chyba siódmym miastem, w którym mieszkam.

 

Jak wygląda Pana dzień w Warszawie?

Podejrzewam, że nie odbiega znacząco od zwykłego dnia osoby uprawiającej wolny zawód. Kiedy mam luźniejszy czas leniuchuję, wymyślam nowe pomysły, czytam internet. Jestem internetowy – nie oglądam telewizji, natomiast cały czas spędzam w internecie, czytając i ucząc się. Dożyliśmy fascynujących czasów, mamy nieograniczoną wiedzę na wyciągnięcie ręki. Oczywiście muszę też dużo czasu poświęcić na szukanie zleceń. To jest okres bardziej sielankowy, natomiast całkowite wariactwo przychodzi, gdy oddaję się pracy. Do bólu. Po kilkanaście godzin dziennie. Uwielbiam swoją pracę, więc przychodzi mi to z łatwością, ale jak się czasami zapomnę, to po kilkunastu dniach muszę na chwilę wylądować.

 

A noc?

Noc jest czasem tylko dla mnie. Przede wszystkim panuje absolutna cisza. Taka, że w uszach dzwoni. Mogę wtedy się skupić. Marzę i wymyślam szalone pomysły, a następnie sonduję czy to szaleństwo ma szansę powodzenia. Realizacja albumu to był szalony czas. Non stop z plecakiem i statywem na plecach. Teraz już nie biegam nocą z aparatem, ale wychodzę na spacery. Niesamowicie inne jest to miasto nocą – ciche, spokojne NIKOGO na ulicy, a o 24:00 gasną miejskie iluminacje. Moi następcy, fotografowie nocnego miasta, będą mieli trudniej. Po drugiej fali kryzysu zgasło pół Warszawy. Światła świecą o połowę słabiej, latarnie co druga, czasami na niektórych ulicach w ogóle.

 

Rozmawiała Anna Luboń.