„Ten za łukiem rzeki świat”

Przepływamy przez wrota fiordu i nie możemy przestać wiosłować. Król fiordów – Geiranger, zasługuje na swoje miano. Jego wody działają jak magnes. Nie sposób oderwać rąk od wioseł, za kolejnym zakrętem widok zachwyca nas coraz bardziej. Jak zaczarowani wpływamy coraz dalej i dalej na jego mroczne wody.

To miał być krótki rekonesans okolicy, a jesteśmy już w połowie Geirangerfiordu wijącego się przez 15 kilometrów pomiędzy stromymi zboczami. Nad nami urwiska, z których pionowo w dół spływają huczące wodospady, pod nami prawie 700 metrów głębin – aż strach pomyśleć co za wodne potwory przepływają teraz pod nami!

Tajemnicze cienie jednak się ujawniły - przy kajaku zaczynają wyskakiwać morświny. Przyjaźnie prychając, dotrzymują nam towarzystwa .

 Unosimy głowy ku słońcu. Po bezchmurnym niebie krążą orły, czujnie zerkające z góry na Drogę Trolli i być może na nas, płynących spokojnie przez wody Norwegii.

I jak tu nie płynąć ?

 
Cztery nogi i cztery łapy na pokładzie 

Nasza przygoda z kajakiem zaczęła się od podróży na Lofoty. Z początku mieliśmy kupić tylko bagażnik rowerowy, ale skoro i tak mieliśmy zamontować hak.... kupiliśmy przyczepę kempingową. Rowery zostawiliśmy w domu, a do przyczepy wrzuciliśmy dmuchane canoe.

Wspaniale jest mieć wspólne pasje i dzielić je z rodziną, a skoro jest już nas trójka (dołączył mops o imieniu Toudi) - do kajaka postanowiliśmy wskoczyć wszyscy razem. Nasz pies świetnie odnalazł się w kajaku, mimo że za pierwszym razem rzeka trochę nas poniosła.

Przepłynęliśmy już razem przez norweskie fiordy, kolorowe wody Bałkanów i poznaliśmy możliwości polskich rzek. Dmuchane canoe to był strzał w dziesiątkę!

 

Przez norweskie fiordy

Krainę fiordów najlepiej poznawać od strony wody. Nie ma nic piękniejszego od przemierzania norweskich wód kajakiem.

Przed przyczepą dmuchamy kajak i ruszamy na podbój bezludnych wysp. Takich niezamieszkałych wysp na Lofotach są tysiące. Dopływając do jednej z nich, czujemy się jak pierwsi odkrywcy, szalejemy po onieśmielająco białym piasku i zbieramy muszelki niczym nie odbiegające od tych z krajów śródziemnomorskich. A wszystko to 300 kilometrów za kołem podbiegunowym.

Znów wyruszamy na wody fiordów. Zarzucamy wędkę i zerkamy za przynętą znikającą w otchłani. Błystka przecina taflę wody kusząco mieniącą się błękitem, by zaraz dać się pochłonąć w gęstniejących mrocznych odcieniach. Coraz głębiej i głębiej.

Pod nami ponad pół kilometra niezbadanych otchłani wodnego świata. Czasami aż strach zarzucać wędkę – halibuty w fiordach potrafią ważyć 50 kilogramów, a na otwartych wodach mogą osiągnąć zawrotne 200 kilogramów. Na szczęście w naszym kajaku wylądowały tylko tłuściutkie makrele, zapowiadające wspaniałą kolację. 

Okazuje się, ze wcale nie jesteśmy sami. Brzeg został już obstawiony przez armię mew, a wkurzona wydra podchodzi do nas na wyciągniecie ręki, by głośnym ofukiwaniem dać nam znać, że jesteśmy na jej terenie. Po chwili ostentacyjnie odwraca się do nas plecami, by dać nura do fiordu i wypłoszyć wszystkie ryby. Już nic dzisiaj nie złowimy.

Zasiadamy do kolacji przy świdrujących spojrzeniach mew. Nie potrzebujemy świec - wieczorem czeka nas spektakl świateł. Zielona łuna zorzy rozpościera się nad naszymi głowami, by rozbudzić nasze marzenia i zniknąć jak gdyby nigdy nic chwilę potem . O to jej chodziło - trzeba tu wrócić po jeszcze!

 

Polska kajakiem

Canoe kupiliśmy z myślą o wodach Norwegii, ale od tamtej pory na innych wyjazdach jesteśmy nierozłączni. Nie musimy jechać aż 3 tysiące kilometrów żeby poczuć wiatr przygody na twarzy.

Rozejrzyjmy się wokół nas. Polska też kryje mnóstwo zapomnianych wodnych ścieżek.

Na pierwszy spływ wybraliśmy krótki odcinek Wisły – dosłownie kawałek za znanymi miastami ta rzeka potrafi onieśmielać dzikością. Bezludne wyspy? Prawie nietknięta przez człowieka przyroda? Tak, to piękny fragment Wisły z zaraz za Annopolem w kierunku Kazimierza Dolnego.

Canoe zapakowaliśmy do plecaka i wiosłem w ręce złapaliśmy stopa, by płynąc z nurtem wrócić po samochód w okolicach Józefowa. A może by tak kiedyś przepłynąć całą rzekę...?

 

Mops na pokładzie

 

Pewien bardzo zimny weekend majowy postanowiliśmy spędzić na dmuchanym canoe z mopsem w kapoku na pokładzie.

Zaczynamy spływ Dunajcem! Przed nami trasa znana dobrze ze spływów tratwą: Sromowce Wyżne - Szczawnica. Malowniczy początek nie zwiastuje silnych prądów. Powoli mkniemy kajakiem pomiędzy górami, a Toudi na zmianę pochrapuje cicho lub oszczekuje wymijających nas flisaków. Majestatyczny widok na Trzy Korony trochę nas rozleniwił, zaraz potem czekały nas fale i silne prądy! Jedna osoba za burtą, lodowata woda i tylko mops wyszedł z tego suchą łapą. 

Pamiętajmy o kamizelkach i kaskach na głowę – spływ kajakiem różni się od przepłynięcia rzeki tratwą - czeka nas mały rafting.

Dunajec nie jest rzeką łatwą, ale dostarcza wrażeń i oczywiście widoków.

 

A może spływ Bugiem?

Tuż przy granicy z Ukrainą czas płynie wolniej, a komórki tracą zasięg, my za to możemy zatracić się w tym spokoju i zaszyć gdzieś pomiędzy polami rzepaku.

Przed nami jeden z najbardziej malowniczych odcinków tej rzeki – przełom Bugu w okolicach Ślipcza. Wieżowce w skarpach piachu budują tu jaskółki, a śpiewu ptaków nie zakłóca żaden samochód. Nurt rzeki jest… spacerowy, ale tego nam było trzeba. Sielsko anielsko!

Nie obyło się jednak bez przygód. Jaskółki nas nie ostrzegły przed nawałnicą – musieliśmy kryć się pod kajakami. Przekonaliśmy się, że pod canoe zmieści się całkiem sporo osób, plus mops. Cali mokrzy ogrzewaliśmy się przy ognisku i zasiedliśmy do smakowitego kociołka.

 

Na Bałkany

Kto raz pojedzie na Bałkany, na pewno tam wróci. Klasyczna Chorwacja nie musi być nudna – zwłaszcza gdy zabierzmy ze sobą canoe i przepłyniemy wzdłuż skalistego wybrzeża Wyspy Pag.

Góry, krystalicznie czysta woda i te kolory... Księżycowy krajobraz przypomina mi trochę Lofoty, z tą różnicą, że możemy zanurzyć się w tym błękicie bez szczękania zębami. Pakujemy grilla i ruszamy do opuszczonego szałasu w jednej z zatoczek. Przepis na idealną kolację? Kiełbaski, paski ser i regionalne wino doprawione zachodzącym słońcem i cichym pobekiwaniem owiec pasących się tuż za skałą

Tuż za chorwacką granicą czekają na nas najpiękniejsze wodospady. Może nie są największe, nie tak znane jak Park Narodowy Chorwacji, ale to w Bośni i Hercegowinie możemy podziwiać je przy świetle księżyca, a w dzień podpłynąć pod samą ścianę wody kajakiem.

Wstajemy z samego rana, by z kawą w ręce ruszyć na wody Kravicy. Cykady budzą się do życia, temperatura podnosi, a my podpływamy pod samą taflę wodospadów. Obłoczek wody zrasza nam twarze i jeden pomarszczony pyszczek. Zadowolony Toudi mości się wygodnie na dziobie - to jak płyniemy dalej?

 

Canoe organizacyjnie
  • Po złożeniu zajmuje bardzo mało miejsca – można je schować w plecaku. Z canoe na plecach i wiosłem w ręce łapaliśmy nawet stopa.
  • Może wygląda niepozornie, ale to dmuchane cudo zostało stworzone do raftingu i jest odporne nawet na otarcia o skały (model naszego canoe - Gumotex Palava).
  • Jest bardzo pojemne. Oprócz nas mieści się nasz mops i obowiązkowo kosz piknikowy albo  grill.
  • Gdy mamy do przejechania krótki odcinek mocujemy canoe pasami na dachu.
  • Pompką samochodową dmucha się dosłownie chwilę, ale zawsze w razie czego zabieramy ze sobą pompkę ręczną.
  • A jak sobie radzi Toudi?  Chwilę zajęło mu zapoznanie się z wodą i złapanie balansu na krawędzi, a teraz wszystko mu jedno - byle z nami :D Przeważnie patrzy się na wodę, a potem idzie pochrapać na dziobie. Kamizelkę zakładamy prawie zawsze, a na rzekach dodatkowo przypinamy go mocną liną do naszych kamizelek.  Nasza baryłka zdecydowanie woli pływać kajakiem niż wpław.

 

Tekst: Karolina Siwkiewicz
Love krowe - nasze podróże